- Każdy, kto przychodzi do Ruchu - trener i piłkarz - musi zdawać sobie sprawę, że chodzi o 14-krotnego mistrza Polski i tutaj zawsze trzeba dawać z siebie sto procent. Na ten moment nie odczuwamy żadnego negatywnego wpływu kibiców na naszą grę i otoczkę wokół zespołu. Wręcz przeciwnie, oni nas mocno wspierają, mimo złej sytuacji w tabeli. Wiem, o czym mówię, bo jako zawodnik nieraz odczuwałem, że trybuny nie pomagają. Tutaj mamy nieustanne wsparcie, kibice nie odwracają się od nas i czekają na poprawę. Wierzę, że się doczekają - mówi
trener Jan Woś, który udzielił wywiadu portalowi Weszlo.com. Prezentujemy wybrane fragmenty.
Przez sześć i pół roku pracował pan jako asystent Jarosława Skrobacza. Pytanie, czy i jak Jan Woś w roli pierwszego trenera może wywołać w Ruchu efekt nowej miotły?
- Przy każdej rozmowie z zawodnikami podkreślałem, że nie mogę im powiedzieć "przychodzę, odcinam przeszłość grubą kreską i zaczynam od nowa", no bo ja tutaj byłem. Wszystko widziałem i przeżyłem razem z nimi. Powiedziałem jednak chłopakom, żeby oni oczyścili swoje głowy, przestali myśleć o tym, co było wcześniej, że ktoś grał w rezerwach, nie załapał się do meczowej kadry i tak dalej. Ja wszystkiego od zera nie zacznę, ale oni mogą - sami dla siebie. A czy to da efekt nowej miotły, wkrótce się przekonamy. Będziecie oglądali i oceniali.
(...)
Letnie transfery Ruchu na papierze wydawały się sensowne jak na możliwości klubu, ale na razie bardzo mało wpływ na zespół mają Mateusz Bartolewski, Juliusz Letniowski, Wiktor Długosz czy Dominik Steczyk, którzy już w Ekstraklasie mniej lub bardziej zaistnieli.
- Każdy przypadek musimy rozpatrywać osobno. Uważam, że Mateusz Bartolewski z Radomiakiem - poza kilkoma momentami w pierwszej połowie - grał bardzo dobrze. Był zaangażowany, wykonał najwięcej sprintów i szybkich biegów. Przychodził do nas po kontuzji i rzeczywiście różnica między początkiem sezonu a obecnym "Bartolem" jest ogromna. Dominik Steczyk zagrał w pierwszym składzie i uważam, że również wypadł dobrze. Julek niestety nie wszedł, tak ułożył się mecz. Filip Starzyński jest po dłuższej przerwie, dostał parę minut. Dajmy im jeszcze trochę czasu. Nie mamy go za dużo, ale coś się z nimi zaczyna dziać. To mogą być kluczowe postaci w końcówce rundy. Jak pan wspomniał, oni już Ekstraklasę znają, mają doświadczenie i wierzę, że przełożą je na boisko.
(...)
Czy kadra jest skonstruowana optymalnie, akcenty są właściwie rozłożone? Ruch miejscami ma kłopot bogactwa - na przykład na prawej obronie/wahadle, gdzie mogą grać Michalski, Długosz, Wójtowicz czy Kasolik - a na innych wręcz przeciwnie, że wspomnę o ataku.
- Musieliśmy poruszać się w określonych ramach finansowych. Dobry napastnik z miejsca gotowy na Ekstraklasę chce zarabiać bardzo dużo i nie zawsze jest w naszym zasięgu. Na kilku innych pozycjach było nas już stać na bardziej jakościowe ruchy. Być może nawet tu czy tam zawodników do gry jest za dużo, ale każdy powinien dostać swoją szansę. Cieszę się, że udało nam się na sam koniec pozyskać Tomasa Podstawskiego i Miłosza Kozaka. Generalnie problemem prawie każdego beniaminka Ekstraklasy jest fakt, że na starcie mocno odstaje budżetowo. Już w drugim sezonie możliwości w tym względzie wyraźnie wzrosną. Przez te sześć lat bez Ruchu w elicie realia finansowe wyraźnie się zmieniły, poprzeczka jest zawieszona wyżej.
(...)
Co pana w piłkarskiej filozofii łączy z byłym już szefem, a gdzie pana podejście jest inne?
- Wspólnie z trenerem i całym sztabem dobieraliśmy taktykę. Podobnie jak Jarosław Skrobacz jestem raczej zwolennikiem trójki z tyłu, systemu 3-4-3. Mimo to na ten konkretny mecz z Radomiakiem zdecydowałem się na klasyczne 4-4-2. Na pewno wiele elementów nas z trenerem łączy, ale widzę też wyraźne różnice. Licencję UEFA Pro uzyskałem kończąc szkołę trenerów w Białej Podlaskiej. Dużo się tam nauczyłem, to był zwrotny moment w moim życiu trenerskim. Nauczyłem się pracować w inny sposób niż pracowałem dotychczas.
Z całą pewnością jesteśmy innymi ludźmi, również w temacie podejścia do piłkarzy. Sam przez wiele lat byłem ekstraklasowym zawodnikiem. Miewałem okresy, gdy byłem kimś w szatni, ale też takie, kiedy byłem zupełnie niepotrzebny. Potrafię wczuć się w obie sytuacje. Wiem, czego potrzebuje zawodnik podstawowy i czego potrzebuje zawodnik, który nie łapie się do meczowej kadry. Jeden trener rozmawia więcej z zespołem, drugi mniej. Wiem jednak, że we wszystkich szatniach, w których byliśmy panowała dobra atmosfera.
Ale jednak pan więcej rozmawia indywidualnie i tłumaczy niektóre rzeczy zawodnikom.
- Być może tak. O różnice między nami lepiej spytać piłkarzy niż mnie. W każdym razie, wiem, że zawodnik takiego kontaktu potrzebuje. Nie chodzi o to, żeby non stop się tłumaczyć z każdej decyzji, ale żeby piłkarz zrozumiał swoją sytuację i na przykład wiedział, dlaczego w danym momencie ląduje na trybunach, co musi poprawić i zmienić.
Miał pan w sztabie Jarosława Skrobacza swoją autonomiczną działkę, rzeczy, do których trener mieszał się mało lub wcale?
- Od samego początku naszej współpracy zajmowałem się stałymi fragmentami gry. Trener na początku pokazał, jak on to robił, ale potem było to głównie moje poletko. Pewne aspekty modyfikowaliśmy. Czasami opracowywaliśmy stałe fragmenty wspólnie, w ostatnim czasie rozmów w tym temacie mieliśmy więcej. Zastanawialiśmy się, co zmienić, co usprawnić, czy może kryć strefą mieszaną zamiast dwóch ścisłych stref i tak dalej.
Znamy historię, gdy zastąpienie dotychczasowego trenera przez jego asystenta generowało konflikty, że wspomnę o Czesławie Michniewiczu i Rafale Ulatowskim. Przejęcie pałeczki po Jarosław Skrobaczu odbyło się płynnie, w porozumieniu?
- Po otrzymaniu informacji, że nie zostałem zwolniony, powiedziałem o tym trenerowi, który stwierdził, że w sumie nie mam wyjścia - mam ważny kontrakt i muszę go wypełniać. Wieczorem po decyzji zarządu zadzwoniłem i poinformowałem go o tym fakcie. Na drugi dzień rano trener przyjechał się pożegnać z zespołem i ze sztabem.
Jarosław Skrobacz może mieć jakiś żal do pana? W rozmowie z Polsatem Sport nie ukrywał, że jest zaskoczony, iż postawiono akurat na pana. Między wierszami wyczuwało się pewne rozczarowanie.
- W tygodniu poprzedzającym mecz z Radomiakiem odciąłem się całkowicie od wywiadów i komentarzy w mediach, natomiast to akurat do mnie dotarło. Chcę podkreślić, że nie prowadziłem wcześniej żadnych rozmów z klubem, nie otrzymywałem żadnych propozycji. Kandydatem na pierwszego trenera stałem się dopiero po zwolnieniu trenera Skrobacza. Być może słowo "determinacja", które padło w jednym z wywiadów, zostało źle odebrane przez trenera. Ja mam czyste sumienie i mogę śmiało spojrzeć w lustro.
Mógł pan też odmówić. Z poprzednich klubów odchodził pan razem z Jarosławem Skrobaczem.
- Różnica polega na tym, że mnie teraz nie zwalniano, wciąż mam ważny kontrakt. Z GKS-u Jastrzębie na parę kolejek przed końcem odchodziliśmy razem, pożegnano cały sztab. W Miedzi Legnica zwyczajnie wygasały nam umowy i nie było tematu ich przedłużenia. W Ruchu zarząd zdecydował, że pierwszy trener odchodzi, a sztab zostaje. Nie chcę już jednak do tego wracać. W piłce nożnej takie rzeczy się dzieją. Asystenci trenera zawsze muszą być gotowi na przejęcie pierwszego zespołu.
źródło:
Weszlo.com