Kolejna wizyta w Poznaniu i kolejna porażka. Pechowa dla Niebieskich Bułgarska była dziś wyjątkowo surowa, a katów znalazło się aż czterech. Ruch był cieniem zespołu, który w niedzielę ograł świeżo upieczonego mistrza, dając rywalom pole do popisu. Przegrana 0:4 skomplikowała też walkę o podium, ale europejskie puchary są już raczej pewne.
Jan Kocian przed meczem z "Kolejorzem" musiał zmierzyć się z problemem zawieszenia Marka Szyndrowskiego. Słowak zdecydował więc, że na prawej obronie zagra Maciej Sadlok, na lewej Daniel Dziwniel, a pomoc wzmocni Kamil Włodyka. Na szczęście pozostali zawodnicy, pomimo sporego poobijania w meczu z Legią, zdążyli się wykurować i byli gotowi na walkę przy Bułgarskiej. "Kolejorz" natomiast przeciwko Ruchowi wytoczył najcięższe działa z Szymonem Pawłowskim, Łukaszami Trałką, który wrócił po dłuższej nieobecności i Teodorczykiem oraz Gergo Lovrencsicsem na czele. Cel był jasny - utrzymać drugie miejsce w tabeli.
Dlatego też poznaniacy od pierwszych minut ruszyli na Niebieskich. Przede wszystkim receptą miały być długie piłki zagrywane za plecy defensorów Niebieskich. Na szczęście Piotr Stawarczyk wespół z Marcinem Malinowskim radzili sobie doskonale, raz po raz przecinając dogrania lub też łapiąc rywali na spalonym. Warto wspomnieć, że dla Piotra Stawarczyka był to 150. występ w niebieskiej koszulce. Jednak w 10 minucie zawiodła komunikacja i mało brakowało, a i Krzysztof Kamiński wraz ze "Stawarem" nie porozumieli się co do wybicia piłki i ta spadła sama na piąty metr. Najszybszy jednak był przy niej Malinowski i wyekspediował ją daleko poza pole karne. Kolejne ostrzeżenie poznaniacy wysłali dokładnie sześć minut później, kiedy to okazję strzelecką wywalczył Łukasz Teodorczyk. Szybkim strzałem chciał zaskoczyć Krzysztofa Kamińskiego, ale ten pewnie przytulił futbolówkę do piersi.
Żarty skończyły się za to w 26 minucie, kiedy to na wręcz wymarzonej pozycji znalazł się Teodorczyk. Osamotniony na środku defensywy Stawarczyk nie wiedział czy iść na raz do napastnika "Kolejorza" czy próbować blokować Kaspra Hamalainena, przyczajonego tuż za jego plecami. Niepewność "Stawara" wywiodła w pole gospodarzy i akcji nawet na strzał nie zamienił żaden z graczy Lecha Poznań. Piłka po prostu przeleciała z jednej strony na drugą. Odpowiedź Ruchu przyszła ze strony Łukasza Surmy. Jednak doświadczony pomocnik większego zagrożenia nie stworzy. Za to stało się tak za sprawąBartłomieja Babiarza, który dobrze wypatrzył, że rywale odpuścili jego krycie. Podholował trochę futbolówkę i z około 25 metrów huknął na bramkę strzeżoną przez Krzysztofa Kotorowskiego. Niestety - strzał powędrował na zewnętrzną część słupka, choć niewątpliwie uderzenie było świetnej jakości. Kilka chwil później "Babi" miał kolejną okazję, jednak już nie tak klarowną.
I oto nadeszła 36 minuta. Piłkę na prawym skrzydle otrzymał Georgo Lovrencsics. Węgier pomknął w kierunku linii końcowej i dośrodkował. W szesnastce poślizgnął się Stawarczyk, dzięki czemu piłka trafiła do Szymona Pawłowskiego. "Lechita" wiedział, że musi od razu uderzyć i bez zastanowienia posłał piłkę w kierunku siatki Ruchu. Tor lotu po drodze zmienił jeszcze Malinowski i zmylony Kamiński nie miał szans wyłapać strzału. Kiedy wydawało się, że Ruch zakasa rękawy, "Kolejorz" wyprowadził drugi knock-down. Akcja Pawłowskiego z Teodorczykiem i Henriquezem, zakończyła się dośrodkowaniem tego ostatniego i golem Hamalainena. Fin wykorzystał fakt, że jego kryciem na chwilę zajął się Kamil Włodyka, a nie Daniel Dziwniel, który ucierpiał w starciu z zawodnikiem gospodarzy. Tyle że bramka nie powinna zostać uznana ze względu na to, że na spalonym znalazł się węgierski skrzydłowy Lecha Poznań - Lovrencsics, który absorbował uwagę bramarza z Cichej. Do przerwy wynik nie uległ zmianie, a chorzowianie wyraźnie przygaśli, jakby czekali już na przerwę. W końcu Tojo, po dwóch minutach doliczonych zakończył pierwszą połowę - spełniając niejako życzenia Niebieskich.
Wydawać się mogło, że dwie bramki Lecha będą dla Ruchu płachtą na byka. Tymczasem mocniej w mecz weszli gospodarze. Już dwie minuty po wznowieniu gry Lovrencsics mógł podwyższyć na 3:0, a dokładnie 120 sekund później Krzysztof Kamiński wyłapał kolejną główkę, tym razem Pawłowskiego, która mogła pogrążyć jego zespół. Chorzowianie swoich szans szukali ze stałych fragmentów gry. W 52 minucie Filip Starzyński świetnie centrował na pole karne, jednak jego koledzy dali się złapać na spalonym i akcja spaliła na panewce. Z ogniem za to postanowił poigrać Marcin Malinowski i w trudnej sytuacji z rywalem na plecach zdecydował się odegrać piłkę do Kamińskiego. Zrobił to na tyle słabo, że piłkę przejęli poznaniacy, jednak ta znalazła się tylko na bocznej siatce. W odpowiedzi chorzowianie, znów ze stałego fragmentu gry, próbowali wykorzystać grę głową Macieja Sadloka. Jednak piłka do niego adresowana frunęła za wysoko i "Sadloczek" nie miał szans jej zdjąć.
Około 60 minuty nastąpił przełom - tempo spotkania siadło, a zespoły skupiły się na przepychankach w okolicach środkowej linii boiska. Z letargu próbował wszystkich zbudzić Babiarz, tyle że przy strzale pomylił się znacznie bardziej, niż przy swojej najlepszej okazji. Lekcję zaangażowania chorzowianie otrzymali w 68 minucie. Wtedy to Marcin Kamiński - stoper "Lechitów" pognał w kierunku bramki Ruchu, dobrze dograł do Teodorczyka, a ten z okolicy 10 metra nie miał problemów, by wprawić w ruch siatkę bramki Niebieskich. Nie zdążył Dziwniel, nie zablokował Stawarczyk. Jedno było pewne - Lech miał gości na deskach. Jan Kocian zdecydował się na dwie zmiany zamiast Włodyki miał zagrać Rołand Gigołajew, a zamiast Saloka, Jakub Smektała. Zmiany jednak nie przyniosły oczekiwanego rezultatu, zamiast tego Lech pogrążył jeszcze bardziej Niebieskich.
Spory udział w tym mieli także sędziowie. Czwarta bramka dla "Kolejorza" definitywnie nie powinna zostać uznana ze względu na to, że w momencie podania Henriqueza, świeżo wprowadzony Daylon Claasen był na pozycji spalonej. Jednak mimo to, Japończycy prowadzący to spotkanie uznali, że wszystko było zgodnie z przepisami... Jednakże w sytuacji sam na sam Kamiński nie miał szans w pojedynku z piłkarzem z RPA. Dobić chorzowian mógł Dimitrije Injac, który rozegrał swój ostatni mecz w barwach Lecha przy Bułgarskiej. Główkował niecelnie, przez co wynik spotkania nie uległ zmianie. Lech nie chcąc się zbytni otworzyć do końca kontrolował przebieg boiskowych zdarzeń przez co emocji było jak na lekarstwo. Ostanią piłkę na honorowe trafienie miał na sam koniec Starzyński, jednak uderzył bardzo niecelnie. Przez porażkę 0:4, Niebiescy zapewnili sobie nerwówkę do końca sezonu. Gra będzie toczyć się o podium i komfort, jakim jest zdobycie pucharów na boisku, a nie zielonym stoliku.
Zapraszamy do przeczytania naszej
relacji LIVE
Lech Poznań 4:0 (2:0) Ruch Chorzów
Bramki: 36' Pawłowski, 38' Hamalainen, 68' Teodorczyk, 78' Claasen.
Kartki: Lovrencsics, Injac.
Składy:
Lech: Kotorowski - Kędziora, Wołąkiewicz, Kamiński, Henriquez - Lovrencsics, Trałka, Linetty (75' Injac), Hamalainen (72' Claasen), Pawłowski (80' Formella) - Teodorczyk.
Rezerwowi: Gostomski, Arajuuri, Kownacki, Możdżeń.
Trener: Mariusz Rumak
Kapitan: Hubert Wołąkiewicz
Ruch: Kamiński - Sadlok (72' Smektała), Malinowski, Stawarczyk, Dziwniel - Włodyka (72' Gigołajew), Surma, Babiarz (88' Urbańczyk), Starzyński, Zieńczuk - Kuświk.
Rezerwowi: Buchalik, Janik, Jankowski, Mrowiec.
Trener: Jan Kocian
Kapitan: Marcin Malinowski
Sędzia: Minoru Tojo (Japonia)
Widzów: 14053 (w tym 406 kibiców Ruchu, z czego 372 na sektorze)
źródło: Niebiescy.pl