Miało być lekko, łatwo i przyjemnie. A było ociężale, topornie, niecelnie. Chorzowski Ruch padł ofiarą własnej, strzeleckiej indolencji i do dalekiego Szczecina pojedzie z duszą na ramieniu.
Otwarcie meczu było w wykonaniu gospodarzy imponujące - po ładnej wymianie przed polem karnym Pogoni do piłki dopadł Łukasz Janoszka, dośrodkował po ziemi pod nogi Artura Sobiecha, a ten jako etatowy egzekutor "Niebieskich" bez kłopotu trafił do bramki. Gdy chorzowianie unosili ręce do góry w geście triumfu, rękę podniósł też arbiter liniowy i "spalonemu" strzelcowi pozostało próbować dalej. Gdy wydawało się, że Ruch pójdzie za ciosem i zgodnie z oczekiwaniami zmiecie niżej notowanego rywala z boiska, stało się zupełnie inaczej. Czas mijał, a granica pomiędzy drużynami zacierała się - dla biernego obserwatora trudnym zadaniem było określenie, która z ekip gra w ekstraklasie, a która na jej zapleczu.
Pogoń przyjechała nastawiona na kontrataki. - Często ostatnio bywało, że to my dyktowaliśmy warunki, a przeciwnik srogo nas karcił. Dzisiaj przyjęliśmy wariant gry z kontry, co było skutecznym rozwiązaniem - oceniał dobrze znany przy Cichej szkoleniowiec gości, Piotr Mandrysz. Trzeba jednak zauważyć, że przez niemal całe spotkanie owa taktyka spalała na panewce. Poza uderzeniami Olgierda Moskalewicza i Piotra Komana pod bramką Matko Perdijicia działo się naprawdę niewiele. Z kolei Ruch najpierw starał się otrząsnąć po stracie Marcina Zająca (doznał urazu stawu skokowego po bezpardonowym ataku Marcina Woźniaka), a gdy już to zrobił, zmarnował kilka "setek".
Jak w ukropie uwijał się Radosław Janukiewicz, który pod koniec pierwszej połowy w tylko sobie wiadomy sposób zachował czyste konto po uderzeniach Arkadiusza Piecha, Wojciecha Grzyba i Rafała Grodzickiego. I choć nie można mu odmówić umiejętności, to spory udział przy jego interwencjach miał łut szczęścia. Tak, jak przy strzałach Piecha, który z 3 metrów nie trafił do pustej bramki i nabił bramkarza. Samego siebie napastnik przeszedł jednak w 66 minucie, gdy stojąc na linii bramkowej wręcz wybił zmierzającą do sieci piłkę.
Ale niezawodny w takich sytuacjach Sobiech znalazł sposób, by przechytrzyć Janukiewicza. Tuż po przerwie "Abdul" zaczaił się przy słupku i sfinalizował kontrę zespołu. Wprawdzie bramka nie była przedniej urody, ale liczył się efekt. - Nie możemy na własnym terenie tracić bramki. Teraz w Szczecinie na pewno zagramy va banque - zapowiedział Sobiech.
- Mieliśmy tyle okazji, że dwumecz powinien być rozstrzygnięty, a na rewanż powinniśmy jechać bez stresu - martwił się Waldemar Fornalik. Jego podopieczni przez własne gapiostwo zamiast wybrać się do finału rozgrywek na skróty, pojechali do Bydgoszczy sporym objazdem. W 84 minucie Maciej Mysiak wykorzystał nieudaną próbę złapania go na spalonym i strzałem głową pokonał Perdijicia. Piłka po strzale najpierw odbiła się od poprzeczki, a potem spadła ledwo za linią. - Nie graliśmy otwartej piłki, bo źle by się to dla nas skończyło - mówił Mysiak. - To chyba najładniejszy gol w mojej karierze. I chociaż piłka nie zatrzepotała w siatce, to grunt że wpadła.
Ruch Chorzów 1:1 (0:0) Pogoń Szczecin
Bramki: Sobiech 49' - Mysiak 84'
Żółte kartki: Woźniak, Hrymowicz, Koman
Składy:
Ruch: Perdijić - Nykiel, Grodzicki, Stawarczyk, Sadlok - Grzyb, Baran, Pulkowski, Janoszka (76' Świerblewski) - Zając (28' Piech, 85' Goncerz), Sobiech.
Rezerwowi: Pilarz, Jakubowski, Scherfchen, Lisowski.
Pogoń: Janukiewicz - Nowak, Hrymowicz, Jarun, Woźniak - Pietruszka, Mysiak, Koman, Bojarski (88' Parzy), Petasz - Moskalewicz (90' Lebedyński).
Rezerwowi: Pyskaty, Mandrysz, Rydzak, Ropiejko, Wólkiewicz.
Sędzia: Piotr Siedlecki (Warszawa)
Widzów: 6.000 (w tym 100 kibiców Pogoni)
źródło: Niebiescy.pl