- Cieszmy się z tego, co mamy. Doceniajmy to. Chłopakom należą się duże słowa uznania - mówi na łamach "Sportu" Jarosław Skrobacz, trener Niebieskich, którzy zapewnili sobie już udział w barażu, a są o krok od bezpośredniego awansu do ekstraklasy.
Siedem punktów. To aż niesamowite, ale tylko tyle dzieli Ruch od trzeciego z rzędu awansu. Wystarczy odnieść dwa zwycięstwa i zanotować jeden remis w konfrontacjach z Odrą Opole, GKS-em Katowice i GKS-em Tychy - czyli drużynami plasującymi się w tabeli między 9. miejscem a strefą spadkową - by bez oglądania się na boki chorzowianie spełnili marzenia o ekstraklasie. Wygrywając ostatniej soboty w Gdyni, po niespełna dobie znów przegonili krakowską Wisłę o 2 punkty, wracając na pozycję wicelidera.
- Nie chciałbym już nikogo gonić. Chciałbym już mieć przewagę, spokój, zapewnione coś, co wydawało nam się wręcz nierealne. Tracimy mnóstwo zdrowia, nerwów. Mecz w Gdyni kosztował mnie wyjątkowo dużo. Cieszę się, że to udźwignęliśmy. Tydzień temu, gdyby ktoś obstawiał, pewnie powiedziałby o naszym zwycięstwie z Resovią i wkalkulowywał ewentualną porażkę z Arką. Wyszło odwrotnie - mówi Jarosław Skrobacz, trener Ruchu.
Niebiescy są dziś nie tylko beniaminkiem, nie tylko wiceliderem, ale zarazem zespołem legitymującym się najmniejszą liczbą straconych goli (31), najrzadziej przegrywającym (5 - równie rzadko czyni to jeszcze Bruk-Bet Termalica Nieciecza) i najczęściej wygrywającym na wyjeździe (7, łącznie 27 pkt w 16 spotkaniach: najwięcej w I lidze). To wszystko składa się na obraz sytuacji, w której bezpośredni awans jest na wyciągnięcie ręki. Przy dwóch punktach przewagi nad Wisłą i już czterema nad dwiema kolejnymi małopolskimi drużynami z Niecieczy i Niepołomic. Co najmniej udziału w barażu już nikt chorzowianom nie odbierze. Fakt, że dokonali tego na 3 kolejki przed końcem sezonu zasadniczego jest godny podkreślenia.
» Wyniki meczów Ruchu Chorzów
- Ta liga naprawdę jest bardzo wyrównana. Każde spotkanie, w którym punktujemy, wygrywamy, obudowane jest charakterem, zaangażowaniem oraz naszą myślą taktyczną, realizowaną w mniejszym czy większym stopniu. Stąd punkty, których tyle mamy, ale nikt nam ich nie podarował. Nawet w spotkaniach z rywalami praktycznie zdegradowanymi, jak Sandecją, Chojniczanką, różnie bywa. Przeciwnik gra już na większym luzie. Nagle może zacząć wychodzić mu coś, co nie wychodziło przez cały sezon - zauważa Jarosław Skrobacz.
- Ostatnie domowe spotkanie, przegrane z Resovią, jest dla nas przestrogą - przyznaje szkoleniowiec Ruchu, wracając do jedynej dotąd porażki poniesionej w Gliwicach (1:3), po której jego zespół podniósł się jednak na tyle szybko, by tydzień później zdobyć Gdynię. - Było w nas dużo złości, to spotkanie nam nie wyszło. Jednak jego odbiór byłby zupełnie inny, gdybyśmy domknęli sprawę przed przerwą. Mieliśmy sytuację Szymona Kobusińskiego sam na sam, ale na tym polega piłka, że gdy nie strzelasz, to możesz dostać. Resovia była konkretna, nie zapominajmy, że to drużyna z dobrymi zawodnikami - mówi Jarosław Skrobacz, który w Trójmieście wyszedł górą z pojedynku trenerów kojarzonych przede wszystkim z Wodzisławiem, pokonując opiekuna Arki Ryszarda Wieczorka. - Umawialiśmy się przed meczem na kawę, ale trochę było innych aktywności, wywiadów do Polsatu, że minęliśmy się. Jeszcze na pewno będzie okazja… - uśmiecha się szkoleniowiec Niebieskich.
– Kto kogo zaskoczył? Myślę, że bardziej my Arkę, która była nastawiona, że wyjdziemy trójką obrońców i dwójką napastników. Wyszliśmy jednak na jedną dziewiątkę i dwoma ofensywnymi skrzydłowymi. Szczególnie po prawej stronie Tomek Wójtowicz miał za zadanie schodzić do środka, zostawiać miejsce Kacprowi Michalskiemu. To wypaliło, ale był moment 10 minut przy stanie 1:0, gdy Arka stworzyła 2-3 sytuacje. Nerwy były duże. Nasze ataki pozycyjne kończyliśmy fatalnymi dośrodkowaniami na nogi przeciwnika, który wychodził z kontrami. Nie tak to miało wyglądać, bo chcieliśmy każdą akcję kończyć strzałem, by mieć czas, by wrócić, nie nakręcać Arki prostymi stratami. Potem wkradała się nerwowość ze środka pola czy środka obrony. Jano Sedlak czy Kuba Piątek mieli swoje problemy z wyprowadzeniem piłki. Stąd wziął się taki fatalny moment, ale przetrwaliśmy go i potem było coraz lepiej - opisuje trener wicelidera Fortuna 1. Ligi.
Skoro o środku pola - w przerwie Gdyni doszło w nim do roszady, gdy Jakub Piątek ustąpił miejsca Tomaszowi Foszmańczykowi. - Nie byłoby tej zmiany, gdyby nie uraz, który zgłosił Kuba. Uznaliśmy, że nie będziemy ryzykować, bo Kuba na pewno będzie nam jeszcze w tym sezonie potrzebny - przyznaje Jarosław Skrobacz, który wrócił do ustawienia z czwórką obrońców. Ono wcześniej dało zwycięstwa do zera z Wisłą i Sandecją, podobnie wyszło też z Arką. Z Resovią - jak przez większość sezonu - zespół zagrał na trójkę stoperów i to się nie powiodło.
- Musimy być przygotowani na oba te warianty. W Gdyni nie mieliśmy z powodu kartek Konrada Kasolika. Nie mieliśmy kontuzjowanego Pawła Baranowskiego, ze swoimi problemami grali Maciek Sadlok i Tomek Wójtowicz, choć jest z nim już lepiej. Wybieramy to, co w danym momencie wydaje się najlepsze – tłumaczy trener Ruchu i informuje, że Baranowski dopiero w okolicach środy-czwartku ma wejść w lekki trening. Dlatego trudno, by był brany pod uwagę na starcie z Odrą.
Coraz bliżej powrotu jest natomiast Tomasz Swędrowski. Jeden z liderów Ruchu w rundzie jesiennej, od miesiąca wyłączony z grania.
- Wchodzi w trening. Mam nadzieję, że po długiej przerwie nic mu się nie odnowi i nam pomoże. Gdy ostatnio powiedziałem, że nie ma już co na niego mocno w tym sezonie liczyć, był trochę załamany, bo bardzo chce. I liczę, że tak będzie, że Tomek nam pomoże - zaznacza Skrobacz.
Najbliższa przyszłość to mecz z Odrą, choć wciąż zamieszaną w walce o utrzymanie, to spisującą się tej wiosny dobrze i równo, punktującą w tym roku na poziomie szerokiej czołówki.
- O Odrze można powiedzieć, że gra według swoich zasad, jest na boisku bardzo solidna. Nie zdarzają mu się raczej proste błędy. Gra ze stosunkowo małym ryzykiem, ogranicza do minimum wyprowadzenie piłki, gdy tylko przeciwnik wykaże znamiona udanego pressingu. Musimy się do tego meczu przygotować. Najgorsze byłoby, gdyby ktoś próbował już doliczyć sobie jakiekolwiek punkty wcześniej - ostrzega trener Ruchu.
źródło: Sport