- Barażowe mecze Ruchu obejrzałem z trybun i odczucia były super. Było widać wielkość tego klubu, tej społeczności. Byłem pod dużym wrażeniem tego, co się działo na meczach. To też był duży argument, by tu trafić - mówi
Artur Pląskowski, nowy napastnik Niebieskich, który udzielił wywiadu dziennikowi "Sport". Prezentujemy wybrane fragmenty rozmowy.
Choć nigdy wcześniej nie grał pan w Ruchu, to wraca pan do Chorzowa. Chodził pan do gimnazjum naprzeciwko stadionu przy Cichej…
Artur Pląskowski: - Grałem wtedy u trenera Henryka Papieroka w reprezentacji Śląska, do której byłem powoływany jako zawodnik Liswarty Krzepice, a potem Victorii Częstochowa. W Chorzowie powstał wojewódzki ośrodek szkolenia młodzieży, w gimnazjum na "Kresach" utworzono klasę dla kadry województwa. Tu trenowaliśmy, chodziliśmy do szkoły, dojeżdżając z internatu z Gliwic. W tygodniu wyjeżdżaliśmy o 7, wracaliśmy o 16 albo 17, będąc po lekcjach i treningu, a na weekendy rozjeżdżaliśmy się do domów i swoich klubów na mecze ligowe.
Nie był to jeszcze czas prężnie działających akademii, a że pochodzę z małej miejscowości, było to dobre rozwiązanie, by rodzice nie musieli codziennie dowozić mnie na treningi. Do klasy chodziłem z Adamem Mesjaszem, obecnie grającym w Skrze Częstochowa, Michałem Kojem z Korony Kielce czy Marcinem Stokłosą, czyli dzisiejszym wiceprezesem Ruchu. Jako kadra Śląska zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Naszym trenerem i wychowawcą był Seweryn Siemianowski.
Jak wspomina pan osoby, które dziś tworzą zarząd Ruchu?
- Gdy podpisywaliśmy kontrakt, nie wiedziałem, czy mówić "prezesie" czy "trenerze"… Trener Siemianowski zawsze dużo wymagał, ale był przy tym pozytywną osobą, dbającą o dobrą atmosferę i o to, by było wesoło. Z Marcinem mieliśmy natomiast dobry kontakt, bo graliśmy w kadrze Śląska praktycznie od pierwszej konsultacji aż do ostatniego turnieju. Znamy się od małego. On wtedy grał w ataku, a ja - w środku pola. Dopiero z wiekiem poszedłem do przodu. Marcin z pewnością miał papiery na granie, był wyróżniającą się postacią, ale wyhamowały go kontuzje. Nie każdemu w wieku juniorskim się układa. Wielu chłopaków wtedy się wyróżniało, a dziś nie grają już w piłkę.
Czy poprzez naukę w chorzowskim gimnazjum darzył pan później Ruch sentymentem?
- Dotąd nigdy w Ruchu nie zagrałem, ale w tym środowisku był bardzo popularny. Po prostu stanowił dużą wartość i to we mnie zostało. Zawsze dobrze wspominałem te chorzowskie czasy. Już w wieku juniorskim kilka razy było blisko, bym został jego zawodnikiem. Przed gimnazjum, przed liceum… Jakoś się nie udawało, a wyszło dopiero teraz. Nie powiem, że od czasów szkoły to było moim marzeniem, ale na pewno celem, by kontynuować kiedyś karierę w tak dużym klubie. To był czas, gdy akurat Ruch awansował do ekstraklasy, grał derby z Górnikiem na Stadionie Śląskim. Na mecze jednak nie chodziłem, byłem trochę za młody, by wybierać się na Cichą bez rodziców.
(...)
Podpisałby pan kontrakt niezależnie od tego, czy baraże zakończyłyby się sukcesem?
- Nie ukrywam, że awans przechylił szalę w stronę przekonania, że będzie to dobra decyzja. Zależało mi, by trafić do pierwszej ligi, a skoro znalazł się w niej Ruch, to było już oczywiste, co zrobię. Nie musiałem się nad tym zastanawiać.
Jeszcze kilka tygodni temu był pan dla chorzowian poważnym rywalem, strzelając 12 goli dla Chojniczanki, która ostatecznie wygrała z Ruchem walkę o 2. miejsce. Dlaczego po awansie, mimo automatycznie przedłużonej umowy, odszedł pan z Chojnic?
- Na początku rundy Chojniczanka i Ruch wygrywały po kolei wszystkie mecze, to był dla kibiców bardzo fajny, emocjonujący moment sezonu. W bezpośrednim spotkaniu zdobyłem nawet bramkę. W Chojnicach uniknęliśmy dołka formy, drużyna punktowała regularnie i nie oddała już 2. miejsca. Dlaczego odszedłem? Nie chcę się nad tym zbyt długo rozwodzić. Po prostu po sezonie usiedliśmy do stołu z trenerem i dyrektorem, szczerze porozmawialiśmy. Ja miałem inną wizję swojej przyszłości, trener i dyrektor - też trochę inną. Stwierdziliśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie to, gdy zmienię klub, będąc po dobrej rundzie. Nie chcę tego roztrząsać. To była wspólna decyzja, podaliśmy sobie ręce.
W ataku Ruchu niepodważalną pozycję ma Daniel Szczepan, w samych barażach zdobył 4 bramki. Jak zapatruje się pan na rywalizację z zawodnikiem, który kilka dni temu przedłużył umowę do 2024 roku?
- Liczę się z nią, bo w każdym zespole jest rywalizacja. Sądzę, że niewykluczone jest, byśmy grali też na dwóch napastników. Rozmawiałem też z Danielem o moim przyjściu, pogadaliśmy w fajnej atmosferze. To bardzo waleczny, agresywny zawodnik, sporo pracujący dla drużyny, potrafiący odnaleźć się w polu karnym. Ta rywalizacja nikomu nie zaszkodzi, a na pierwszą ligę trzeba mieć jakościowy zespół. Każdy z nas będzie walczył o skład, a wspólnie będziemy dążyć do tego, by Ruch wygrywał mecze.
źródło: Sport