- Gdy niedawno przyjechałem tu po czterech latach, to… bałem się. Wiem, jak wiele złego przeciw mnie zrobiła dwójka panów, których już w klubie nie ma. Do dziś mam obawy i nie wiem, jak ludzie w Chorzowie mnie przyjmą. Wiem, że to się zmienia - mówi
Rafał Grodzicki, który udzielił wywiadu dziennikowi "Sport". Poniżej prezentujemy wybrany przez nas fragment.
W ekstraklasie - w barwach GKS-u Bełchatów, Ruchu Chorzów, Śląska Wrocław - rozegrał pan 270 meczów. Do "klubu 300" brakło niewiele. Na ile jest pan zadowolony z tego, co pan osiągnął?
Rafał Grodzicki: - Jestem bardzo zadowolony. Będąc 17- czy 18-letnim chłopakiem grałem w różnych kadrach, ale nie byłem zawodnikiem wyróżniającym się. Ciężką pracą doszedłem do tego, że prawie dobiłem do tych trzystu występów w ekstraklasie. Cieszę się przede wszystkim z medali, które zdobywałem w każdym klubie. Może było w tym trochę szczęścia, ale jestem spełniony. Jedyne, co mi przeszkadza, to spadek, jaki w ostatnim ekstraklasowym sezonie zaliczyliśmy z Ruchem. Wiele osób próbowało na wszelkie sposoby skłócać drużynę z trenerem, trenerów z prezesami, zawodników samych ze sobą, opowiadać nieprawdziwe rzeczy kibicom… Tego nie dało się odkręcić. Żałuję, bo patrząc na ludzi, którzy wtedy grali w Ruchu, powinniśmy spokojnie się utrzymać. Niezgoda, Helik, Lipski, Konczkowski… Mieliśmy ciekawą drużynę, ale pewni ludzie, których już w klubie nie ma, sprawili, że wszystko się rozsypało. Oczerniono przy tym wielu piłkarzy, że to ich wina, że zależało im tylko na pieniądzach. 7,5 roku grałem w Chorzowie i trudno powiedzieć, byśmy czynili to tylko i wyłącznie dla pieniędzy. Porównując zarobki w innych klubach - no po prostu nie da się tak powiedzieć. Ruch zawsze był mocny tym, że opierał się na ludziach, którzy po prostu chcieli dla niego dużo zrobić. Stąd brały się kolejne medale.
Jakie odczucia towarzyszą panu, wracając po latach na Cichą?
- Nie jest tak, że czynię to z podniesionym czołem. Gdy niedawno przyjechałem tu po czterech latach, to… bałem się. Wiem, jak wiele złego przeciw mnie zrobiła dwójka panów, których już w klubie nie ma. Do dziś mam obawy i nie wiem, jak ludzie w Chorzowie mnie przyjmą. Wiem, że to się zmienia. Dochodzi do mnie coraz więcej głosów, że niektórzy byli ślepi, niepotrzebnie zaufali pewnym ludziom. Nie trzeba urodzić się w Chorzowie, by być kibicem Ruchu. Skoro spędzasz w klubie 7,5 roku - więcej niż niejeden wychowanek - to ta "niebieskość" w sercu zostaje. Ludzie mogą mówić, że zrobiłem coś przeciwko Ruchowi. Patrzyłem przede wszystkim na swoje dobro, ale też wiem, ile się wyrzekłem, by było dobrze. Zachowanie pewnych ludzi sprawiło, że do Chorzowa ruszam dziś z obawami - a powinno być tak, że przyjeżdżam jak do siebie, do domu, w którym zostawiłem dużo zdrowia, któremu wiele zawdzięczam, ale też wiele dałem. Mam nadzieję, że to się zmieni i nikt już nie będzie powtarzał jakichś nieprawdziwych historii z trzeciej ręki. Nie jestem człowiekiem, który boi się konfrontacji. Wiele z chęcią mogę wyjaśnić. Sporo było ciekawych historii, o których długo by opowiadać. Jeśli ktoś we mnie strzela - proszę bardzo, ale wiem, jaka jest prawda. Ona zawsze kiedyś wychodzi.
Przeciwko panu była "dwójka panów".
- Janusz Paterman i Krzysztof Ziętek. Wiele się na mój temat nagadali. W pierwszej lidze zawitałem na Ruch jako zawodnik Stali Mielec. Ziętek potrafił powiedzieć pani Reni (gospodyni klubu - dop. red.), że jeśli się ze mną przywita, to ją wyrzuci! Opowiadała mi to, mając świeczki w oczach, a kontakt mieliśmy bardzo dobry. Powiedziała, że nie darowałaby sobie, gdyby się nie przywitała. Pomyślałem sobie wtedy: "Jezus Maria, co to są za ludzie".
Jest pan na liście wierzycieli Ruchu objętych sądowym układem ratalnym?
- Nie. Po spadku odszedłem z winy klubu, ale nie jest tak, że nie chciałem zostać. Miałem przedłużony kontrakt, zgłosiłem się do Patermana, co robimy dalej. "Panowie, jak mnie nie chcecie - to spłaćcie mi sześć zaległych pensji i rozwiązujemy umowę, nie musicie mi wypłacać kolejnych 12, skoro po spadku macie możliwość się rozstać". Paterman zapłacił wszystkim, tylko nie mi. "Zobaczysz, że nic już nie dostaniesz" - usłyszałem. Nie poszedłem na walkę z Ruchem. Walczyłem z Patermanem, bo chciałem mu udowodnić, że źle robi. Ta sprawa ciągnęła się bardzo długo. Zakończyła się dopiero gdy prezesem został "Siemion" (Seweryn Siemianowski - dop. red.). Powiedział, że musimy to rozwiązać, ale czy mogę pójść na rękę, rozbić płatność na raty. Dogadaliśmy się w tydzień.
Wtedy Ruch był w trzeciej lidze. Teraz może wejść do pierwszej…
- Przed sezonem w życiu nie powiedziałbym, że z tym składem ta drużyna może o coś powalczyć. Gdy miałem komentować mecz w Lublinie, zapytałem Łukasza Janoszkę, jakim grają systemem. I nie dowierzałem. Jak to, 3-4-3 w obronie i ataku? Zastanowiło mnie to, porozmawiałem jeszcze z Jankiem Wosiem czy trenerem Skrobaczem. Byłem pod wrażeniem gry, którą preferuje Ruch, taktyki, prowadzenia zespołu przez trenera Skrobacza. Zawodnicy idealnie się w to wkomponowali. Wygrali z Motorem i wtedy uznałem, że tak - Ruch może namieszać w drugiej lidze, bo nie ma w tym przypadku, a są zawodnicy dobrani pod system. Można mówić o Danielu Szczepanie, że nie strzela bramek, ale idealnie pasuje do taktyki trenera Skrobacza. Odbudował się Przemysław Szkatuła, jakość dają Łukasz Janoszka i Tomasz Foszmańczyk, linią obrony dyrygował Konrad Kasolik. Co stało się pod koniec rundy, gdy wyniki były słabsze? Wyszło, że zawodników było za mało. Wielu się rozwinęło, jak Tomasz Neugebauer, Michał Mokrzycki. Dlatego mimo wszystko uważam, że Ruch jest jednym z faworytów rundy wiosennej. Myślę, że to będzie Ruch dopracowany i wzmocniony 2-3 zawodnikami. Dziś stawiam, że awansuje.
źródło: Sport