- Miasto jest kojarzone z Ruchem, a dopiero później z Parkiem Śląskim czy Wesołym Miasteczkiem. Zależy nam, aby klub był w dobrej kondycji sportowej i finansowej, aby spółka utrzymała się w ekstraklasie - mówi Prezydent Chorzowa
Andrzej Kotala, który udzielił wywiadu dziennikowi "Sport".
Zapraszamy do przeczytania wybranych przez nas fragmentów, które publikujemy poniżej.
W czwartek spotkał się pan z prezesem Ruchu Aleksandrem Kurczykiem. Są jakieś obawy, czy miasto otrzyma do końca miesiąca pierwszą ratę pożyczki?
Andrzej Kotala: - Spotykamy się regularnie, przynajmniej raz na miesiąc, bo jesteśmy przecież zaangażowani w pomoc klubowi. Chcemy wiedzieć, co dzieje się w Ruchu. Sytuację znamy także dzięki naszemu człowiekowi w zarządzie klubu. Właśnie na czwartkowym spotkaniu z panem Kurczykiem otrzymałem pozytywną informację, że do końca tego tygodnia ma zostać przelany pierwszy milion z pierwszej transzy pożyczki, która przypominam wynosiła 6 mln zł. To dla mnie przejaw dobrych intencji, dobrych działań. A do końca października ma trafić na konto miasta pozostałe 5 mln zł. Deklaracja zarządu jest jasna, że nie ma ryzyka i cała pierwsza transza zostanie oddana w terminie.
Na temat znaku towarowego, czyli popularnej "eRki" też panowie rozmawialiście?
- Ten temat był poruszany i padła deklaracja, że do końca tygodnia, wobec działań podjętych przez zarząd, znaki towarowe, w tym i "eRka" znów będą
wolne. Czekam na potwierdzenie tego. Znaki są zastawem transzy, którą udzieliła spółka Centrum Przedsiębiorczości, czyli pożyczki na 12 mln zł.
(...)
W jaki sposób sprawa wyszła na jaw?
- Przy wycenie tych znaków na potrzeby umów. Trzeba pamiętać, że to nie są de facto same znaki towarowe, ale udziały w spółce cypryjskiej, która jest właścicielem znaków. Ale stuprocentowym udziałowcem spółki cypryjskiej jest Ruch, więc myśleliśmy, iż zastaw tych udziałów będzie oznaczał, że równocześnie stajemy się właścicielami wspomnianych znaków. Oświadczenie pana Dariusza Smagorowicza potwierdzało, że są one
wolne od zastawów. Potem gdy doszło do wyceny, biegła sądowa przekazała, że sprawa wygląda inaczej. Co potwierdziło w lipcu, bądź sierpniu, dokładnego miesiąca nie pamiętam, pismo z banku, że znaki są przedmiotem zastawu. Następnie ruszyła cała procedura wyjaśniająca, w międzyczasie pan prezes był na urlopie, a miał 30 dni na wyjaśnienie tej sytuacji. Nie ustosunkował się do tego na piśmie, ale obecny zarząd się tym zajmuje.
(...)
Jak pan zapatruje się na przyszłość klubu?
- Miasto jest kojarzone z Ruchem, a dopiero później z Parkiem Śląskim czy Wesołym Miasteczkiem. Zależy nam, aby klub był w dobrej kondycji sportowej i finansowej, aby spółka utrzymała się w ekstraklasie. Zapytałem w czwartek pana Kurczyka, czy widzi jakieś przeszkody, problemy, które mogłyby spowodować, że klub znajdzie się w innej rzeczywistości. Stwierdził, że nie ma takich obaw i że jest to chwilowa zła seria. Jego zdaniem z tego na pewno można wyjść.
Jak według pana wiedzy na dziś wygląda sytuacja finansowa Ruchu?
- Wiedzieliśmy, jaki jest dług. Obecnie główny problem to dojście do porozumienia z wierzycielami, w kwestii przesunięcia spłat. To daje klubowi większy oddech i umożliwia restrukturyzację. Trzeba zrobić wszystko, by zminimalizować koszty w spółce. I pan Kurczyk to właśnie robi. Mówi, dajcie nam więcej czasu, a po kolei będziemy wszystko zwracać. To właściwe podejście. Odnośnie audytu jest on w toku.
(...)
Nie obawia się pan jednak tego, że w każdej chwili w przypadku spółki Ruch mogą wylecieć kolejne trupy z szafy?
- To co miało wylecieć, już wyleciało. Zastukali następni wierzyciele, o których pewnie nikt nie wiedział, ale próbujemy to wszystko naprawić. To znaczy pan Kurczyk próbuje dojść do porozumienia, aby odwlec termin spłaty.
Obecny prezes robi wiele. Skąd te kolejne długi? Na pewno pan Smagorowicz zaciągał te zobowiązania w dobrej wierze, łapał się każdego, kto mógł pomóc w przetrwaniu klubu. Tylko czemu nie mówił tego oficjalnie? Czemu nie prosił wcześniej miasta o pomoc? My już wcześniej wspieraliśmy klub i to znacznymi kwotami, jak na nasze możliwości. W 2012, gdy pani Sobstyl była prezesem, miasto przekazało spółce milion złotych. Nie była to mała kwota, bo wcześniej klub z miasta tyle nie otrzymywał. Potem było wsparcie w postaci 2 mln złotych w różnych formach, za promocję miasta przez sport lub w postaci wykupu akcji. Uważałem, że miasto też powinno mieć pakiet akcji, bo po pierwsze, to też w pewnej części klub miejski, a uwiarygodnia także spółkę przed sponsorami. Wydawało się, że to wystarczy, ale tego wsparcia było za mało. Udało się sprowadzić Węglokoks, ale poza tym żadna większa firma nie pojawiła się. Smagorowicz pożyczał, aby dotrwać do końca sezonu. Jeszcze gdy drużyna zdobyła wicemistrzostwo kraju, wynagrodzenia dla zawodników poszły w górę i brakowało jeszcze więcej, trzeba było więc więcej pożyczyć. Powstał efekt kuli śnieżnej.
Doszła ona do dużych rozmiarów?
- Zaległości zewnętrzne wynoszą około 4 mln złotych, czyli da się z tego wyjść. Reszta zobowiązań to dług wewnętrzny, pieniądze podchodzące od pana Kurczyka, pożyczki wewnętrzne - od miasta czy Centrum Przedsiębiorczości, czyli spółki miejskiej.
(...)
Na koniec chcieliśmy zapytać o zamieszanie z Januszem Patermanem, który był prezesem niecały miesiąc.
- Zderzyły się dwie odmienne wizje dotyczące przyszłości klub. Pan Kurczyk jest większościowym akcjonariuszem i mógł tak postąpić. Oceniam go zresztą jako osobą bardzo odważną i odpowiedzialną. Zaangażował sporo środków w klub i próbuje faktycznie wyprowadzić go na prostą. Bierze to, mówiąc kolokwialnie, na klatę. Nie wypada nie wierzyć w jego intencje, działania te gwarantują pieczę nad finansami klubu i dobre zarządzanie. To jest przecież dobry biznesmen. Wierzę, że jego wiedza i doświadczenie spowodują, że spółka wyjdzie na prostą.
źródło: Sport / Niebiescy.pl