W piątkowe popołudnie spędziliśmy półtorej godziny na rozmowie z Wojciechem Grzybem. Ten wywiad może odstraszać swoją długością, ale zapewniamy - naprawdę warto. Wstęp jest tym razem całkowicie zbędny, więc nie będziemy go przedłużać. Zapraszamy do czytania.
Zacznijmy od meczu z Lechią Gdańsk... Wojciech Grzyb: - Jest w tym już coś podchwytliwego...
Zastanawiałeś się, kiedy wejdziesz na boisko? - Cud, że w ogóle wszedłem. Techniczny mi mówi: panie Wojtku, nie zdąży pan wejść (były chyba tylko dwie minuty doliczone). Ja na to: jak to nie zdążę, muszę wejść, to jest mój ostatni mecz w Ruchu. On mówi: jestem pana wielkim fanem, powiem głównemu, żeby to jeszcze przeciągnął. I przeciągnął o pół minuty, żeby Michal Pesković wybił piłkę, a ja mogłem wbiec na boisko. Nie pamiętam jego nazwiska, ale jestem mu winny piwko. 30 sekund, ale to jednak ostatni mecz, więc warto było znaleźć się chociaż na chwilę na boisku. Szkoda, że to nie stało się wcześniej, ale z drugiej strony swoje prywatne ambicje trzeba w takim momencie schować do kieszeni, bo rozgrywała się sprawa mistrzostwa Polski. Trener nie musiał wtedy myśleć, czy to jest ostatni mecz "Grzybka" w Ruchu czy nie. Myślał o tym, żeby wygrać z Lechią, a w pewnym momencie to zwycięstwo stanęło pod znakiem zapytania, kiedy straciliśmy kontaktową bramkę. Miałem żal, ale nie do kogoś konkretnego tylko do całego świata, że w swoim ostatnim meczu w Ruchu nie kopnąłem nawet piłki.
Teraz masz chyba największy niedosyt ze wszystkich. Niewiele zabrakło, a żegnałbyś się z Ruchem w złocie. - Tak... (chwila zamyślenia) Mam ogromny niedosyt. Myślę, że wielu z nas go ma. Cieszyliśmy się po tym wicemistrzostwie, ale potem dochodziło do nas, że mogło być jeszcze lepiej. Wtedy byłoby mi łatwiej zawiesić buty na kołku. Mistrzostwo na koniec, odchodzę w szczycie, dziękuję, zrobiłem swoje. Doceniam jednak to, że wiele moich marzeń z Ruchem się ziściło. Te 6 i pół roku było najlepszym okresem w mojej karierze. Praktycznie same wzloty i właściwie... tylko trzy momenty zwątpienia.
Jakie? - Pierwszy przyszedł na obozie w Grecji, gdy tuż po przyjściu do Ruchu kontuzjowany obserwowałem z trybun, jak grają chłopaki. Pomyślałem: kurczę, nie jest dobrze, przyszedłem do słabego zespołu. Ale później na szczęście krok po kroku zaczęło się to układać. Drugi moment nastąpił, gdy pojechaliśmy na mecz do Polkowic. Odebrali nam sześć punktów i byliśmy na ostatnim miejscu. Dobrze, że udało nam się tam wygrać. Później oddali nam też te punkty. Ale przyznam, że miałem wtedy moment zwątpienia. Myślałem sobie: mogłem zostać w tej Odrze, zobaczyć co będzie i ewentualnie za pół roku przyjść.
I trzeci moment... Trzy lata temu kończył mi się kontrakt w Ruchu i zadzwonił do mnie Janek Urban. Powiedział: Wojtek, nie patrzymy ci w metrykę, przyjdź do Legii. To były dwa tygodnie największego myślenia w moim życiu. Sposób, w jaki potraktował mnie wtedy jeden z działaczy Ruchu, zniechęcił mnie dosyć mocno do tego, żeby przedłużać tu umowę. Dostałem od niego propozycję: masz tyle i tyle, decydujesz się do 18:00 albo się rozstajemy. I byłem wówczas blisko Legii... Trzeciak do mnie dzwonił i powiedział, że wszystko jest ustalone, ale i tak musi być zgoda Waltera. A on na szczęście gdzieś właśnie wyjechał. W porę pałeczkę przejął wtedy pan Darek Smagorowicz, obecny prezes, i to jego główna zasługa, że zostałem w Ruchu na kolejne dwa lata.
Radość Wojciecha Grzyba po wyeliminowaniu Wisły Kraków z Pucharu Polski - 08.11.2006 r. Ruch był wtedy w drugiej lidze (obecnie pierwszej).
Mówisz, że na szczęście nie było Waltera, czyli cieszysz się, że nie poszedłeś do Legii? - Już w następnym sezonie bardzo się z tego cieszyłem. Legia była czwarta, a my trzeci i zakwalifikowaliśmy się do europejskich pucharów. Po tym sezonie pewnie skończyłbym granie w Legii, bo to miał być roczny kontrakt. Poza tym nie wiem, jakby to zostało odebrane w środowisku kibicowskim. W ten ostatni decydujący dzień zadzwoniłem do Urbana i powiedziałem: trenerze, dziękuję bardzo za propozycję, ale zostaję w Ruchu. Jego reakcja była zdziwiona, ale pełna szacunku. Dyrektor Ziętek, który pracował wtedy w Ruchu też nie dowierzał, że się jednak nie zdecydowałem.
Jesteś na razie ostatnim piłkarzem Ruchu o prawdziwie niebieskim sercu. Myślisz, że w Chorzowie szybko znajdzie się twój następca? - Jestem optymistą w tej kwestii. Klub też powinien dołożyć do tego swoją cegiełkę i pomóc - mówiąc brzydko - "wyprodukować" taką osobę. Nie wiem, czy w Młodej Ekstraklasie jest ktoś stąd, kto za chwilę może trafić do pierwszej drużyny. Chciałbym żeby tak było. Odszedł Mariusz Śrutwa, potem byłem ja, a kibice zawsze chcą mieć kogoś, z kim mogą się identyfikować.
Jest taki piłkarz, który jest "Niebieski", ma kontrakt z Ruchem, a teraz znajduje się na wypożyczeniu. Wiesz kogo mam na myśli? - Taką osobą mógłby być Paweł Lesik.
Dokładnie. - Kiedy był u nas w szatni, trochę z nim rozmawiałem. Paweł jest stąd, jeździ na wyjazdy. Na przykład gramy gdzieś na obcym terenie, idziemy podziękować kibicom, a tu nagle z tłumu wyskakuje "Lesiu" i krzyczy "Grzibek!". To faktycznie jest ktoś kto mógłby być tą osobą, o której mówisz. Ogra się w innych klubach i wcześniej czy później będzie grał w Ruchu. Wiem, że on tego bardzo chce. A do tego ma umiejętności, jest charakterny i nie odpuszcza.
Ruch liderem tabeli drugiej ligi. Radość po wygranym meczu z Podbeskidziem w Bielsku-Białej - 19.11.2006 r.
Kibice Ruchu w pewnym momencie zaczęli mówić, że "Grzybek" chyba kończy już powoli granie. Te głosy pojawiły się mniej więcej wtedy, kiedy urodziła ci się córka. Pojawienie się dziecka tak działa na piłkarza? - Zależy od dziecka. Kiedy Amelia się urodziła, to akurat byliśmy na dwóch obozach, więc "uciekłem" trochę od tych pierwszych dni. Ta runda wiosenna rok temu była o dziwo dosyć udana w moim wykonaniu. Strzeliłem kilka bramek i było OK. Sam byłem zaskoczony, bo nie spałem w nocy. Amelia jest dzieckiem dwóch skrzydłowych i jest ruchliwa, gubi krycie cały czas (śmiech). Później jednak przyszła w końcu ta ławka rezerwowych i jakby się tak zastanowić, to ten ostatni sezon rzeczywiście był dla mnie najmniej udany ze wszystkich.
Planujesz zakończenie kariery, czy będziesz dalej grał w piłkę? - Mam ochotę jeszcze pograć, wyniki badań mnie w tym utwierdzają. Uświadomiłem sobie, że jeszcze nie odstaję od młodszych kolegów. Żeby to zrealizować, musiałbym najpierw dostać konkretną propozycję gry na poziomie, który by mnie satysfakcjonował. Nie wykluczam też, że będę działaczem czy też trenerem, ale dla przyjemności jeszcze gdzieś pogram. Ciężko tak z dnia na dzień odstawić buty piłkarskie. Lubię się ruszać, jeśli nie piłka to hokej, rolki czy jeszcze inne rzeczy. O! Uprzedzę pytanie. Jedną propozycję spoza piłki już dostałem. Mój przyjaciel, który organizuje mecze hokejowe, powiedział mi ostatnio: to co, zgłaszam cię do drużyny amatorów!
Amatorów? Reaktywuje się przecież pierwszy zespół Naprzodu Janów. - Jeszcze nie, jeszcze nie! Ale za rok? (śmiech) W każdym razie będę chciał być i w ruchu, i w Ruchu Chorzów.
Kilka dni temu spotkałeś się z działaczami Ruchu. Jaką propozycję od nich dostałeś? - W środę rozmawiałem z prezesem Smagorowiczem i dyrektorem Mosórem. Jest projekt, który najprawdopodobniej zostanie wcielony w życie już niebawem, bo to się wiąże z przyszłością Ruchu i niechybną przeprowadzką na Stadion Śląski. W tym projekcie miałbym mieć swoje miejsce. Wszystkiego po trochu: marketing, promocja, organizacja. Trudno nazwać to stanowisko.
Druga prezentacja drużyny Ruchu, w której Wojciech Grzyb wziął udział jako zawodnik - 06.03.2007 r.
Spodziewałem się, że dostaniesz propozycję bardziej związaną z futbolem. - Działacze na wstępie zapytali mnie, czy bardziej bym się widział w sferze sportowej czy organizacyjnej. Ja sam do końca jeszcze nie wiem, ale na szczęście jest jeszcze czas do zastanowienia. Moja współpraca z Ruchem będzie zależała od tego, czy zostanę na Śląsku. Jest szansa, w tej chwili 50 na 50, że Kinga (partnerka Grzyba, która jest piłkarką ręczną - przyp. red.) przedłuży swoją umowę z Ruchem. Jeżeli zostanie, to ja będę miał większe pole manewru.
Działacze zapewne przedstawili ci swój pomysł na najbliższe lata. Ich wizja ci odpowiada? - Podoba mi się, ale są pewne wątpliwości czy to się uda w takim wymiarze, w jakim to zostało przedstawione. Pomysły są fajne, ale szczegółów nie zdradzę, bo zrobi to prezes Smagorowicz. Ja do końca nie znam mojej roli w tym wszystkim, ale mam świadomość, że moja twarz miałaby pomagać Ruchowi. Przede wszystkim w pozyskiwaniu nowych kibiców, bo zapełnienie Stadionu Śląskiego w połowie czy w 2/3 będzie dużym wyzwaniem, a znając ambicję prezesa Smagorowicza, to będzie chciał zapełnić cały. I to nie tylko na meczu z Górnikiem Zabrze.
Takim testem na mniejszą skalę będzie dla nas gra w Gliwicach, bo zapełnienie tego stadionu też będzie wyzwaniem. To spore zadanie, żeby tam ludzi przetransportować i dodatkowo pozyskać kibiców z okolic Gliwic. 10, a 50 tysięcy to jest nieporównywalne, ale to będzie dobry prognostyk na przyszłość.
Masz oferty z innych klubów? - Pytają, ale bardziej sondażowo. To są takie zapytania, a może byś przyszedł do nas, bo awans robimy. Jakiś kolega powiedział też, przyjdź do nas pograć i zostaniesz moim asystentem. To są jednak propozycje z lig, które nie do końca odpowiadają moim ambicjom. Może trafi się jakiś klub pierwszoligowy i wtedy się zastanowię.
Upragniony awans do ekstraklasy stał się faktem! Feta po wygranej z Podbeskidziem Bielsko-Biała - 09.06.2007 r.
Może Radzionków? - Śmiałem się ostatnio, bo kolega mnie spotkał i mówi: twój tata powiedział mi, że idziesz do Radzionkowa! Okazało się, że jakiś kibic napisał w internecie: Grzybek, zapraszamy do Radzionkowa. Plotka poszła pocztą pantoflową i doszło aż do mojego ojca. Potem dowiedziałem się też, że Radzionków może grać na Cichej. Kurde, to by nie było takie głupie! Bym ubierał koszulkę Ruchu pod trykot piłkarski i mógłbym ją pokazywać po zdobyciu bramki.
Jesteś gotowy, by opowiedzieć o swoim "kapitanowaniu"? - Trzy lata "kapitanowania", a potem trzy lata bez opaski. W momencie kiedy się jej zrzekłem, mówiłem już, że to był największy zaszczyt w mojej karierze. Grać w swoim ukochanym klubie, być jego kapitanem i przeżywać takie wspaniałe chwile po awansie, to jest nie do porównania z niczym. Byłaby szansa to przebić, gdybyśmy zdobyli mistrzostwo.
Nie chcę na razie mówić, dlaczego się jej zrzekłem. Ktoś mi ostatnio wypomniał, że zrzekł się opaski i do teraz nie wytłumaczył dlaczego. Chyba na Niebieskich tak pisało. W każdym razie ten temat jeszcze zostawiam, może na książkę.
Zdecydowałeś się już, by ją napisać? - Czytałem ostatnio książkę Iwana i ta moja przy tym to będzie bajka dla dzieci. Ale ja mam na to trochę inny pomysł. Mam trochę informacji pozapisywanych w różnych miejscach. Jeżeli zbiorę to w całość i zobaczę, że warto, to może to z kimś zrobię. Na razie to jest tak pół na pół.
Wielkie Derby Śląska dla Ruchu! Zespół Wojciecha Grzyba pokonał na Stadionie Śląskim Górnika Zabrze 3:2 - 02.03.2008 r.
Będzie benefis Wojciecha Grzyba? - Prezes Smagorowicz i Mirek Mosór zapytali mnie już, czy chcę. Powiedziałem, że niekoniecznie. Nie chcę meczu benefisowego, ale jeżeli zdarzyłby się na Ruchu jakiś event typu prezentacja, piknik, to przy okazji można zaaranżować jakiś krótki mecz Przyjaciele Wojtka Grzyba kontra Ruch, ale to nie jest niezbędne, naprawdę. Nie uważam się za kogoś, kto by tego potrzebował. Ostatnio byłem na benefisie Janka Wosia. Wszyscy chcieli, żeby się udało, ale się nie udało, bo przyszło bardzo mało ludzi. W Wodzisławiu Śląskim pewnie przyszłoby więcej widzów, natomiast w Częstochowie Janka żegnało sto osób.
Pamiętam jeden benefis, który się udał - Krzysia Warzychy. Ale on nie miał prawa się nie udać.
Jak wspominasz swój debiut z Radzionkowie? - Dla mnie pierwszy mecz to był ten pamiętny z Widzewem, wygrany 5:0. Byłem na ławce, ale niestety nie wszedłem. Fajne przeżycia, coś pięknego... Wchodzisz do szatni, a tam "Ecik" Janoszka, z którym się pośmiałem przez te lata tak wiele, że do dzisiaj to wspominam. Nasz "Ecik" to już nie jest ten "Ecik" (śmiech). Widać znak czasu. Marian był niepowtarzalny.
A debiut? Na Bukowej, 8.08.98, ta data nigdy nie ucieknie z mojej pamięci. Niestety porażka, ale "Sport" fajnie napisał, że był debiut Wojtka Grzyba. Taki pozytyw mały. Mam to w swoich wycinkach, bo kiedyś zbierałem to żarliwie. Myślałem, że będzie ich kilka, a trochę się tego nazbierało (śmiech). Muszę to poskanować, żeby mi nikt tego nie spalił w kominku.
"Niebiescy" zajęli 3. miejsce w lidze i zagrają w europejskich pucharach! - 15.05.2010 r.
Masz zbiór pamiątek ze swojej kariery? - Przyznam się do jednego. Mam każdą koszulkę, w której grałem w Ruchu. Rozdawałem ich naprawdę wiele, ale mnóstwo ludzi muszę i tak za waszym pośrednictwem przeprosić, bo tych koszulek nie było za dużo i musiałem odmawiać. To nie jest tak jak na zachodzie, że masz kolegę w przeciwnej drużynie, ściągasz koszulkę i się wymieniasz, bo za chwilę zdekompletujesz sprzęt.
Koszulki zbieram począwszy od mojego pierwszego meczu w Ruchu jako dorosły zawodnik. Pamiętasz, kiedy się odbył?
Z Zagłębiem Sosnowiec w 2006 roku. - To oficjalny, ale wcześniej był jeszcze nieoficjalny. Ostatni sparing na obozie w Grecji. Graliśmy w takich dużych, niefajnych koszulkach z Colo. Trener Marek Wleciałowski pyta: chcesz zagrać połówkę? Miałem kontuzję, bolała mnie jeszcze kostka, ale mówię: no spróbuję. Graliśmy z drugą czy trzecią ligą, nie szło nam, wygraliśmy 1:0, a ja strzeliłem piękną bramkę z woleja. I mówię: kurczę, to co kiedyś powiedziałem "Bizakowi" (Krzysztofowi Bizackiemu - przyp. red.) w żartach, że przyjdę do Ruchu i będę strzelać bramki, to chyba jest prawda! I potem się okazało, że zdobyłem ich 30. Nigdzie nie nastrzelałem tyle bramek co w Ruchu. "Wleciał" tylko mi "oczko" puścił, że jest zadowolony. Później, z Zagłębiem był już debiut oficjalny.
Pamiętasz oprawę, którą kibice Ruchu zaprezentowali na tym meczu? Podpowiedź: gdy pojawiła się w młynie, wszyscy zaczęli się śmiać. - Nie pamiętam tego, ale nie możesz się dziwić. Na meczu z Jagiellonią fani Ruchu zaprezentowali sektorówkę na całej prostej. Prawie 100 metrów, a ja jej nie zauważyłem. Zobaczyłem ją dopiero później na zdjęciach. Tej z debiutu, gdy byłem cały w "szałocie", tym bardziej nie pamiętam. Jaka to była oprawa?
Radość po bramce strzelonej w Kazachstanie w spotkaniu Ligi Europejskiej - 01.07.2010 r.
Składała się z transparentu "gorolom z Sosnowca godomy..." - Raus. To pewnie od tego wzięła się piosenka, którą później śpiewaliśmy w szatni. Gorole raus, gorole won... W szatni zawsze było kilku goroli i zawsze było wesoło. "Pulek" (Michał Pulkowski - przyp. red.) później czasami sam to śpiewał. Pozdrowienia dla niego, bo jest nietuzinkową osobą. Zawsze mówię, że średnio gra w piłkę, ale on o tym wie (śmiech). Gadałem mu: przecież ty nie umiesz grać w piłkę, jak to jest możliwe, że jeszcze jesteś w pierwszej drużynie. Średnio grał w piłkę, ale gość robił tyle dla atmosfery... Gdy dojdzie do skutku kiedyś moja książka, na pewno poświęcę mu jeden rozdział.
A propos koszulek, gdyby nie taka jedna, to nie wiadomo czy w ogóle byś wrócił do Ruchu. - Faktycznie, ciekawe jakby to się potoczyło. Kiedyś coś mnie tchnęło i na meczu w Chorzowie, pod koszulką Odry miałem t-shirt z napisem "Moje serce jest niebieskie". Na trybunach był mój przyjaciel i pomyślałem, że pokażę mu ją tak dla jaj. Okazało się, że nie tylko on ją zobaczył. Rozgorzała dyskusja na forum. Ja bym o tym oczywiście nie wiedział, gdyby nie Bogdan Kalus, który gdzieś mnie przypadkiem spotkał. Nie znając mnie wcześniej, godo: jo chca twoja koszulka! Wytłumaczył mi, żebym wszedł na forum, zobaczył co piszą ludzie. Powiedział: jestem kibicem Ruchu i chcę twoją koszulkę, jesteś gościem, z którym ja się identyfikuję. Myślę: kurczę, coś jest na rzeczy. Sprawdziłem to i wiedziałem już, że to ten moment, gdy trzeba zmienić otoczenie.
Nie miałeś przez to problemów w Odrze? - Kiedyś udzieliłem wywiadu, w którym powiedziałem, że jestem kibicem Ruchu. Musiałem się później z tego tłumaczyć. Prezes Serwotka wymusił na mnie, żebym przeprosił kibiców na forum. No to tak ich przeprosiłem, że było jeszcze gorzej. Napisałem: "przepraszam jeśli kogoś obraziłem, ale nie zamierzam się z tego wycofywać. Jestem i będę kibicem Ruchu." Prezes Serwotka krzyczał potem: co pan napisał!
Wojciech Grzyb wraz ze swoją partnerką Kingą Polenz podpisali roczne kontrakty z Ruchem - 20.06.2011 r.
Podczas kilkunastoletniej kariery miałeś wielu trenerów. Może zacznijmy od Duszana Radolsky'ego. To prawda, że Słowak miał książkę ze złotymi sentencjami, którymi starał się was natchnąć inaczej niż inni? - To był chyba zeszyt... O trenerach w ogóle na razie nie chciałbym się wypowiadać, bo muszę sobie to usystematyzować, ale Radolsky faktycznie był trochę inny. Nie dlatego, że to Słowak, bo fajnie mówi po Polsku i można go zrozumieć bez problemu. Żeby było śmiesznie, do teraz z "Jezierkiem", Remkiem Jezierskim - z którym blisko się trzymaliśmy, gdy grał w Ruchu - gdy do siebie dzwonimy, pierwsze słowo to nie jest "halo?" tylko takie "żee!?" (śmiech). Radolsky zawsze mówił: "że Grzibku", "że Jezierku", "że Arielku". Do teraz tak odbieramy telefon, a nawet zaczynamy SMS-y.
Ja miałem mieszane uczucia co do Duszana Radolsky'ego. Najpierw myślałem, że fajnie, a potem mi tam coś nie pasowało. W efekcie odszedł, nie wiadomo dlaczego. Gdy się żegnaliśmy, to można było u niego dostrzec łezkę w oku. Do teraz się nie dowiedziałem, co mu nie pasowało. Coś u góry czy może u nas w szatni? Ale wspominam go dosyć miło. Niedawno spotkaliśmy się zimą na sparingu z Termaliką i oczywiście zapytał mnie: jak tam forma? Jak zawsze, u niego przede wszystkim te aspekty sportowe.
Z trenerami jest tak: każdy ma swój warsztat, ma swój sposób prowadzenia drużyny i jest innym człowiekiem. Żeby być dobrym trenerem, naprawdę trzeba spełnić sporo warunków. Jeżeli kiedyś zostanę trenerem, to z każdego z nich trochę wyciągnę. Nauczyłem się nie tylko jakim trenerem być, ale też jakim nie być. Rozmawiałem z Jankiem Wosiem, który jest już trenerem i powiedział, że trzeba zmienić pewne myślenie. Było się piłkarzem, miało się pewne przyzwyczajenia, a tu nagle łapiesz się na tym, że te przyzwyczajenia ci u zawodnika nie pasują. Taka lekka hipokryzja, nie? Robiłeś coś i nagle chcesz tego zabraniać? To jest taka druga strona, na którą trzeba przejść i się przestawić.
Ruch zdobył wicemistrzostwo Polski! Wojciech Grzyb podczas fety zorganizowanej na stadionie po mecz z Lechią Gdańsk - 06.05.2012 r.
Twoja kariera piłkarska powoli dobiega końca. Jesteś zadowolony z tego, co osiągnąłeś? - 14 lat na szczeblu krajowym, 300 meczów w ekstraklasie - bardzo pozytywny wynik. To co najlepsze, przeżyłem w moim klubie. Teraz odchodzę z taką świadomością, że więcej Ruchowi dać nie mogłem, bo dawałem mu wszystko co miałem najlepsze. Raz lepiej, raz gorzej, bo nie zawsze było różowo, ale zrobiłem wszystko co było w mojej mocy.
CHROBRY GŁOGÓW - RUCH CHORZÓW
ul. Rudnowska 17B, Głogów
19.05.2025 r. godz. 19:00
:
TV NIEBIESCY
REKLAMA
PLAN PRZYGOTOWAŃ
07.01 - 21.01 - treningi w Chorzowie
17.01 g. 11:30 - sparing: Polonia Bytom 1:2 Ruch 22.01 - 01.02 - zgrupowanie w Turcji
24.01 g. 14:00 - sparing: Ruch 2:2 KF Malisheva
27.01 g. 13:30 - sparing: Ruch 1:1 Kisvarda FC
31.01 g. 14:30 - sparing: Ruch 3:1 FC Voluntari 03.02 - 14.02 - treningi w Chorzowie
07.02 g. 12:00 - sparing: Ruch 1:0 Odra Opole
08.02 g. 12:00 - sparing: Ruch 3:0 Rekord Bielsko-B.
17.02 g. 19:00 - 20. kolejka I ligi: Pogoń Siedlce - Ruch
* Więcej informacji o sparingach można zobaczyć po najechaniu na