- Patrząc na moje statystyki, można powiedzieć, że równie często asystuję, co strzelam. Mogę też grać na pozycji takiego cofniętego napastnika. Niekoniecznie muszę być egzekutorem. Najważniejsze, jak będzie widział to trener. Na pierwszych styczniowych zajęciach odbędziemy pewnie dłuższą rozmowę i usłyszę, czego ode mnie oczekuje - mówi nowy nabytek Ruchu
Paweł Wojciechowski, który udzielił wywiadu dziennikowi "Sport". Prezentujemy wybrane przez nas fragmenty.
Cieszy się pan, że zamienił pan Opole na Chorzów?
Paweł Wojciechowski: - Bardzo. Tak jak każdy widział - nie grałem, byłem niezadowolony ze swojej sytuacji w klubie, moja współpraca z trenerem Smyłą po prostu się nie układała.
(...)
W Odrze zaliczył pan trzy wejścia z ławki rezerwowych, ostatnie - we wrześniu. Czuł pan po sobie, że piłkarsko coś z pana formą jest nie tak?
- Nie czułem i nadal tego nie czuję. Na pewno za to czuję się pokrzywdzony tym całym półroczem. Naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić, dlaczego klub, który sprowadza mnie, proponuje godne warunki, potem nie daje mi szansy zaprezentowania się na boisku. Jeśli mieli wobec mnie takie plany, to nie trzeba było w ogóle zaczynać tej współpracy.
(...)
A ile zdobył pan bramek dla rezerw w klasie okręgowej?
- (śmiech). Nie liczyłem! Trzeba by zapytać w klubie. Mimo wszystko, starałem się cieszyć grą na poziomie "okręgówki". Nie podchodziłem do kolejnych meczów "olewatorsko". Starałem się podtrzymywać formę, myśleć pozytywnie. A tych goli trochę było. Sądzę, że około 20.
(...)
Miał pan tej zimy inne propozycje prócz tej z Chorzowa?
- Nie, niczego konkretnego.
W Ruchu mógł pan znaleźć się już wcześniej niż w grudniu?
- Tak. To była końcówka letniego okienka transferowego. Ostatni dzwonek. Chciałem przenieść się do Ruchu, było zainteresowanie, byłem już po słowie z dyrektorem Grzegorzem Kapicą. Miały jeszcze tylko dogadać się kluby, ale się nie udało. Co jednak się odwlecze, to nie uciecze.
W kontekście Niebieskich częściej niż o boisku mówi się ostatnio o sądach, postępowaniach układowych, wierzycielach, wizytach działaczy u komisji licencyjnej. Nie przestraszyło to pana?
- Nie wiem... Czytam na bieżąco o tym, co się dzieje, interesuję się sytuacją Ruchu. Nie martwię się. Rozmawiałem na ten temat z dyrektorem Kapicą i uspokoił mnie. Najważniejsze, żebyśmy my jako zawodnicy osiągnęli sukces sportowy, a całą resztą zajmą się już odpowiedni ludzie.
(...)
Rozeznawał pan też temat u zawodników?
- Znam się dobrze z Miłoszem Przybeckim, tylko z nim miałem kontakt. Minęliśmy się przed laty w Remesie Opalenica. Ja akurat odchodziłem, a on trafił wtedy do szkółki piłkarskiej. Miłosz wypowiadał się o Ruchu pozytywnie, jest pełen optymizmu co do kolejnej rundy. Nie ma co ukrywać, że też pomógł mi w tym wyborze i podjęciu decyzji.
(...)
Jak trudno będzie o utrzymanie?
- Nie przyszedłem do Ruchu po to, żeby spaść z pierwszej ligi. Nie uważam, by utrzymanie było czymś niemożliwym. Każdy pamięta, jak wyglądał początek sezonu. Były ujemne punkty, nie wszyscy mogli grać, bo obowiązywał zakaz transferowy. Było źle, ale środkowa część rundy wyszła nieźle, a mogła być jeszcze lepsza. Wielu pierwszoligowców może narzekać na pechowe porażki, ale Ruch miał ich zdecydowanie za wiele. Sądzę, że po przepracowaniu zimy będziemy punktować częściej. Cel, czyli utrzymanie, jest na pewno na wyciągnięcie ręki.
źródło:
Sport