Frekwencja stadionowa, podobnie zresztą jak ta wyborcza, podlega określonym regułom. Nie trudno ją mierzyć oraz przewidywać. Na pewno nie jest enigmatyczna i nie podlega zgadywaniu. W momencie, w którym jedni krzyczą fenomen, drudzy tylko się uśmiechają i mówią "efekt nowości". Bazując na wielu dostępnych danych możemy obliczyć, oczywiście z pewnym marginesem błędu, o ile wzrośnie na nowym stadionie ilość sympatyków Niebieskiej eRki, a na jakie zapełnienie trybun szans po prostu nie mamy.
W 2009 roku w artykule, który ukazał się na łamach naszego serwisu
"Jak stadion odmienia frekwencję" pisaliśmy, że zagraniczne badania firmy Deloitte pokazują, że widownia na nowej arenie rośnie w pierwszym sezonie średnio o
51%. W parze z nią wzrastają i obroty, dokładnie o
66%. Swojego czasu w Anglii najlepiej na zmianie lokalizacji wyszło
Middlesbrough. Po objęciu Riverside Stadium liczba kibiców na meczach wzrosła o 146%.
Dziś przyglądając się wypełnianiu trybun, możemy oprzeć się już na naszych rodzimych przypadkach. Sporo polskich klubów funkcjonuje bowiem w otoczeniu nowoczesnej infrastruktury. Spoglądając na zaprezentowaną poniżej tabelę szybko dojdziemy do wniosku, że zagraniczne statystyki dość mocno pokrywają się z polskimi. Oczywiście musimy uwzględnić dodatkowe, jakże istotne udogodnienia. W 2004 roku Polska stała się częścią Unii Europejskiej, co związane było, zwłaszcza w latach 2004-2013, z napędzającymi gospodarkę funduszami unijnymi. Po drugie wspólnie z Ukrainą zorganizowaliśmy Euro 2012. To zaś odmieniło nasze piłkarskie obiekty.
Tabela nr 1 przedstawia średnią frekwencję liczoną na podstawie różnych źródeł: 90minut. Ekstraklasa.org, Worldfootball.net oraz frekwencji podawanych przez kluby. Dane mogą nieznacznie różnić się od rzeczywistych, jako że jeszcze w poprzednim dziesięcioleciu nie były podawane dokładne ilości widzów.
Kolor fioletowy oznacza dane, na podstawie których zostało dokonane porównanie wzrostu frekwencji:
Legia Warszawa: 109%
Lech Poznań: 84% i za drugim razem 108%
Wisła Kraków: 78%
Kolor niebieski to maksymalna średnia ilość widzów i zarazem uzyskany maksymalny przyrost:
Legia Warszawa: 154%
Lech Poznań: 198%
Jeszcze nie tak dawno Wisła wiodła prym w walce o mistrzostwo Polski, a dziś takimi zespołami są Legia i Lech. Ten fakt, ale i w konsekwencji spotkania rozgrywane o wysoką stawkę, oddziaływają niczym magnes. Oba kluby mają silne regiony, to jest Mazowsze i Wielkopolskę, praktycznie całe dla siebie. Toczą rywalizacją na boisku, zaskakują transferami, ale też prześcigają się na polu działań marketingowych. Lech już dawno przekroczył liczbę 1000 produktów w sklepie kibica, Legia zaś mierzy się z liczbą 10000 koszulek, które chce sprzedać w tym sezonie. Gdzie zatem jak nie na tak urodzajnym gruncie, frekwencja miałaby bardziej poszybować w górę?
Nie jest łatwo zmierzyć efekt oddziaływania nowego stadionu. W roku poprzedzającym często liczba widzów jest dość mocno ograniczona, bądź kibicom przychodzi oglądać swych pupili na stadionie zastępczym. Dlatego patrząc na wzrost wzięliśmy pod uwagę ostatni regularny sezon przed modernizacją oraz pierwszy już na nowoczesnym obiekcie. Chociaż w wielu przypadkach, to właśnie pierwszy sezon za sprawą "honeymoon effect" (określenie ukute w Stanach Zjednoczonych w Major Leauge Baseball i odnosi się oczywiście do przenosin na nowy stadion) jest frekwencyjnie najsilniejszy, to my zerkniemy także na następne.
109% i 108% - tyle wynoszą wzrosty frekwencji w przypadku
Lecha oraz Legii już na zmodernizowanych arenach. Lech właściwie dokonywał modernizacji dwukrotnie, ale tendencje wzrostu są mocno porównywalne (
84% za pierwszym razem). Gdy spojrzymy na frekwencję obecnie, czyli po 5 latach, to zobaczymy, że ta kształtuje się na podobnym poziomie. Pamiętajmy cały czas o aspiracjach i dynamicznym rozwoju obu klubów.
Sezon 2011/2012 został zwieńczony organizacją Euro. Wówczas to wyczekiwanie na europejskie zmagania podsycane co rusz oddawanymi do użytku obiektami spowodowało, że Lech i Legia solidarnie przekroczyły próg 20 tysięcy kibiców na każdym spotkaniu. Co ciekawe w roku kolejnym, oba kluby zajęły dwa najwyższe miejsca w tabeli, a mimo to ilość widzów spadła, i zachowała tendencję malejącą także później. Maksymalny wzrost frekwencji stał się jednak faktem i w przypadku Lecha wyniósł
198%, zaś Legii
154%. Należy jednak podkreślić, że takie "wybicie" zdarzyło się tylko raz. Warto zanotować liczbę
22652. To najwyższa do tej pory średnia ligowa frekwencja w całym sezonie uzyskana przez fanów "Kolejorza". Już zmierzenie się z nią byłoby nie lada gratką, a trzeba pamiętać że na 54-tysięcznym Stadionie Śląskim, nadal 58% miejsc pozostawałoby pustych.
Legia oraz Lech to jednak nie do końca wymierne przykłady. Przyjrzyjmy się wobec tego klubom dość silnym kibicowsko, o mniejszych budżetach, nieco łagodniejszych aspiracjach, a które przed 10 laty znajdowały się w podobnym do nas położeniu. W 2007 roku do Ekstraklasy awansował Ruch, a z drugiego miejsca Jagiellonia. Rok później dołączyły Śląsk oraz Lechia. W realiach drugoligowych, ale i po promocji ilość widzów wspierających na żywo te kluby była podobna, w umownym przybliżeniu
6 i 8 tys. Dziś gdańszczanie, wrocławianie oraz białostocczanie oglądają Ekstraklasę w komfortowych warunkach. Wzrosty ilości widzów w ich przypadku wyniosły odpowiednio:
80% dla Lechii oraz
113% dla Śląska Wrocław. Jagiellonia rozpoczęła od
51% względem jednak już odległego sezonu 2008/09.
Tabela nr 2 przedstawia średnią frekwencję liczoną na podstawie różnych źródeł: 90minut. Ekstraklasa.org, Worldfootball.net oraz frekwencji podawanych przez kluby. Dane mogą nieznacznie różnić się od rzeczywistych, jako że jeszcze w poprzednim dziesięcioleciu nie były podawane dokładne ilości widzów.
Kolorem żółtym zaznaczone zostały sezony w ówczesnej II lidze.
W sezonach 2007/08 oraz 2008/09 Ruch rozgrywał część spotkań w tym Wielkie Derby Śląska na Stadionie Śląskim.
Kolor fioletowy oznacza dane, na podstawie których zostało dokonane porównanie wzrostu frekwencji:
Lechia Gdańsk: 80% i maks. 138% (kolor niebieski)
Śląsk Wrocław: 113%
Jagiellonia: 51%
Obecnie w Gdańsku notują frekwencję zbliżoną do pierwszego sezonu na PGE Arenie. We Wrocławiu rozpoczęto z wysokiego C i dziś o 16 tys. publice pozostało wspomnienie. Casus Śląska Wrocław opisywany przez nas osobno w drugiej części jest o tyle ciekawy, że już niedużo brakuje do ilości widzów, która regularnie przychodziła na Oporowską. Wyniki i zbyt duży obiekt wyraźnie zniechęcają. W oczy rzuca się jednak ciekawa prawidłowość.
12-tysięczne stadiony wydają się być dla tych klubów wręcz idealne, choć trzeba pamiętać, że średnia z sezonu oparta jest także na spotkaniach z wyraźnie odbiegającą pod względem ilości widzów publiką.
Pozostańmy jeszcze jednak na chwilę przy średnich wartościach. Kolejne zestawienie pokazuje właśnie taką ilość widzów na przykładach omawianych przez nas klubów już na nowych obiektach. Choć żaden przypadek nie jest taki sam i biorąc pod uwagę fakt, że nie dokonaliśmy obliczeń dla wszystkich klubów, to możemy założyć, że
82% wzrost frekwencji jest stadionową średnią i dość racjonalną do przyjęcia w naszym przypadku. Co ciekawe, znowu potwierdzenie uzyskują zwolennicy 12- lub 16-tysięcznej Cichej - symulacja w ostatnich kolumnach.
Tabela nr 3 pokazuje średnią frekwencję wybranych klubów od początku zagoszczenia na nowych obiektach. Wyliczenia zostały oparte na tabelach nr 1 i nr 2. W przypadku Ruchu obecna frekwencja została pomnożona przez średnio uzyskany wzrost.
Nie wypełnimy Stadionu Śląskiego, ba nie mamy nawet szans, aby go zapełnić w połowie. Aby wypełnić co drugie krzesełko, a będzie ich 27224, frekwencja musiałaby wzrosnąć o
301%! Na próżno szukać takich przypadków na świecie. Biorąc pod uwagę poprzedni sezon największym przyrostem widzów mogli się pochwalić w Haifie -
179%, w Marsylii oraz w Moskwie. Żaden klub nie potroił swojej widowni, a już podwojenie jest sporym dokonaniem. Żaden też nie pozyskał więcej niż
16 tysięcy nowych fanów.
Tabela przedstawia rekordowe wzrosty ilości widzów w sezonie 2014/15 (TOP 12). Źródło: http://stadiony.net/publikacje/raporty/ranking_10_2015_frekwencje_w_europie_cz_2_kluby
Analizując powyższe zestawienie trzeba pamiętać, że jest to już absolutny top pod względem przyrostu kibiców. Dziesiątki klubów plasowały się znaczenie niżej. Musimy też przypomnieć o syndromie pierwszego sezonu oraz tym, że w sezonach poprzedzających kluby mogły borykać się ze sporym ograniczeniem widowni.
A co z rozwojem polskiej Ekstraklasy? Oczywiście odezwą się tacy, którzy powiedzą, że nie wierzymy w rozwój polskiej piłki. Wierzymy i to bardzo, ale i tu się opieramy się na konkretnych wyliczeniach.
Tabela przedstawia średnią frekwencję na stadionach Ekstraklasy od sezony 2006/2007. Wówczas Ruch Chorzów grał jeszcze w I lidze.
1676 - o tyle wzrosła ilość widzów na stadionach drużyn ekstraklasowych na przestrzeni ostatnich 10 lat. W przeliczeniu na procenty to
25%, a więc 1/4.
Po drodze wydarzyło się dużo korzystnych rzeczy, o których już wspominaliśmy: nowe stadiony, organizacja Euro 2012 oraz wzrost polskiej gospodarki, najlepiej mierzony PKB oraz rosnącą minimalną i średnią płacą. Frekwencja wzrosła w przeciągu pierwszych sześciu lat, po Euro nieco opadła stabilizując się na poziomie
8,3 tys. widzów.
Wraz z oddawaniem do użytku kolejnych obiektów, w tym w Zabrzu, być może w Szczecinie i miejmy nadzieję, że i u nas, średnia zapewne jeszcze wzrośnie. Poziom sportowy jaki jest i jak się zmienia - sami widzimy. Polskie kluby w końcu podejmą rywalizację w Europie, ale będzie się to odbywało stopniowo. Dużo zależy od dalszego rozwoju głównie polskich firm chętnych sponsorować kluby oraz zasobności naszych portfeli.
12-tysięczny stadion dziś dla Ruchu byłby wręcz idealnym rozwiązaniem. Taki obiekt tętniłby życiem, a swym zapełnieniem i atmosferą z pewnością wyróżniałby się na tle całej ligi. Z kameralnego obiektu ucieszyliby się z pewnością we Wrocławiu, a pewnie i w Gdańsku, czy Lubinie by nie pogardzili. Opcja łatwej rozbudowy o kolejne 4 tysiące miejsc już całkowicie powinna zabezpieczać klub i społeczność kibicowską. Prawdopodobne jest też, że w rzeczywistości obiekt byłby nieco większy, tak by te 12 tysięcy krzesełek mogło służyć tylko kibicom Ruchu. Oczywiście 2-tysięczny margines już w ogóle uspokoiłby spekulacje i dysputy co do wielkości obiektu. W przypadku zainteresowania Wielkimi Derbami Śląska na poziomie 40 tys. w obwodzie pozostawałby oczywiście Stadion Śląski. Dziś jednak trudno przesądzić, czy z taka frekwencja na WDŚ utrzyma się na stałe. W roku 2009 wydawała się już wyraźnie niższa od tej z roku 2008. I tu może, a właściwie powinien zadziałać "efekt miesiąca miodowego".
Jak widzimy, frekwencję możemy poddawać różnym zabiegom. Możemy patrzeć na nią wstecz i spoglądać w przyszłość. Podwojenie kibiców Ruchu Chorzów to zadanie realne, ale nawet przy zmodernizowanym obiekcie dość ambitne. Zapełnienie Stadionu Śląskiego wydaje się zaś tak prawdopodobne jak to, że 2+2=20. Świat nie zna przypadków kilkukrotnego zwiększenia ilości widzów, czy nagłych wzrostów frekwencji w rozgrywkach ligowych. Utwierdzają nas w tym także polskie kluby. To nasz argument nr 4 w stadionowej dyspucie.
Napisaliśmy, że dziś stadion 12 tys. ->16 tys. + mały zapas byłby idealny. Tak naprawdę już powinien nam, klubowi i miastu służyć. Według zapowiedzi Prezydenta Kotali wiosna 2016 roku miałaby być realną datą, a tymczasem nie została dotąd wbita nawet pierwsza łopata. Wizja 12-tysiącznika jest wciąż aktualna, nasi konkurenci ulegli hurra optymizmowi i wybudowali za duże areny. Dziś muszą mierzyć się z ich utrzymaniem, a dojdą jeszcze remonty, co już odbija się na transferach i utrzymaniu składu. Mniejszym, ale odpowiadającym zapotrzebowaniu obiektem jesteśmy w stanie szybko dorównać innym klubom i je prześcignąć.
Poprzednie części:
» Zostajemy na Cichej - część I. "Mądrość kibiców"
» Zostajemy na Cichej - część II. "Wrocławska przestroga"
» Zostajemy na Cichej - cz. III. "Pazerne stadiony"
Marco FC K-ce
[email protected]