Na początku listopada na słynnej Marakanie odbyły się Wieczne Derby Belgradu. Pojawiło się na nich pięciu kibiców chorzowskiego Ruchu, którzy specjalnie dla Was przygotowali relację ze swojego wyjazdu. Zapraszamy!
Już dużo wcześniej mieliśmy plany, by wybrać się na Wieczne Derby, ale za każdym razem coś komuś wyskoczyło. W końcu jednak się udało i na miesiąc przed derbami już wiedzieliśmy, że będziemy obecni na słynnej serbskiej Marakanie. Dzięki prywatnym kontaktom jednego z kibiców Ruchu udało się ogarnąć bilety na Północną Trybunę (młyn kibiców Crvenej) w cenie 4 euro (śmieszna cena jak na tak wielkie widowisko).
Crvena zvezda Belgrad 1:0 Partizan Belgrad
(51 zdjęć, autorzy: Biadacz, Vlepka)
Cała wyprawa została przemyślana. Wiadomo: noclegi, bilety, zwiedzanie itp. Zbiórkę zaplanowaliśmy na piątek, 1 listopada na godz. 3:00 w nocy przy Placu Andrzeja w Katowicach. 40 minut później wyruszyliśmy w trasę, która trwała prawie 15 godzin - tutaj szacunek za wytrwałość dla naszego kierowcy, który całą trasę pokonał sam :) W drodze do Belgradu udało nam się zwiedzić stadion węgierskiej drużyny Gyori ETO (który zrobił na nas spore wrażenie - był całkiem specyficzny, posiadał dwie duże trybuny dwupoziomowe + dziwny sektor gości za bramką) oraz stadion serbskiej Vojvodiny Novi Sad.
Kiedy już dotarliśmy do miejsca docelowego, tzn. do hostelu, w którym zarezerwowaliśmy nocleg, spotkaliśmy tam dwóch kibiców "Stalówki" (Stali Stalowa Wola - przyp. red.), fanów Crveny, którzy zjechali się z różnych stron Bałkanów (ci akurat pochodzili z Czarnogóry z miasta Herceg Novi - dobry FC Crveny) i Francuza polskiego pochodzenia :) Wchodząc do pokoju, zastaliśmy tam jakieś rzeczy zostawione przez tego właśnie Francuza. Właścicielka hostelu szybko jednak je zabrała i mogliśmy zacząć świętować szczęśliwy dojazd do stolicy Serbii.
Szybka kąpiel i wbitka na miasto w celu zaopatrzenia się w napoje, które mają w sobie procenty oraz zjedzenia czegoś ciepłego. Po powrocie z marketu zaczęliśmy się ponownie integrować po 15-sto godzinnej podróży. Siedząc w naszym pokoju przy otwartych drzwiach i prowadzonych rozmowach na przeróżne tematy, do przedpokoju przeszedł Francuz, który wrócił dwie minuty później i zapytał: "mówicie po polsku?", na co odpowiedzieliśmy, że "tak, a co jest?". Francuski kolega odpowiedział, że on też mówi po polsku, więc bez zastanawiania zaprosiliśmy go do siebie. Podczas rozmów zakrapianych dobrymi napojami dowiedzieliśmy się, skąd zna polski i skąd się tu wziął. Okazało się, że jego rodzice są Polakami i później wyemigrowali do Francji, gdzie się urodził. Francuz również przyjechał obejrzeć chyba najciekawszy mecz w Europie. Oczywiście dostał kilka gadżetów Ruchu oraz zaproszenie na Wielkie Derby Śląska, ale już na kolejne, nie grudniowe.
W Belgradzie.
Rozmowy były na tyle intensywne, że skończył się pewien zapas pewnych napojów. Po krótkiej naradzie uderzyliśmy ponownie do marketu. Po drodze kolega, który wierzy w przesądy, ujrzał na drodze czarnego kota, po czym wystrzelił biegiem jak raca spadochronowa, by wyprzedzić kota :))) Wyprzedzając kota, który zdążył się 763 razy przestraszyć, kolega poczekał już na nas ;)
Wkrótce nastąpił taki czas, że powoli wszyscy kładli się spać... Nadeszła pora zgaszenia światła, a tu nagle z innych pokojów, nie wiemy czy to Czarnogórcy czy ktoś inny, ktoś zaczął puszczać piosenki najprawdopodobniej z YouTube'a i śpiewać, ale z racji tego, że wcześniej ubyło dużo chmielowej cieczy i nie tylko, dość szybko usnęliśmy.
Dzień drugi (sobota). Postanowiamy pozwiedzać belgradzkie stadiony. Najpierw udajemy się na dzielnicę Banjica, na której znajduję się obiekt RAD-u Belgrad. Parkujemy w pobliżu stadionu i chwilę później podbijają do nas serbskie psy. Oprócz standardowego przeszukania, sprawdzenia dokumentów/paszportów zadają pytania w stylu: czy mamy jakieś narzędzia lub broń. Tłumaczyli później, że wzięli nas za United Force - ekipę RAD-u Belgrad, którzy całkiem niedaleko zbierali się na swój wyjazd. Docieramy pod stadion po drodze mijając halę, w której swoje mecze rozgrywa drużyna piłki wodnej Partizana.
Stadion im. Piotra I Karadziordziewicia składa się z jednej trybuny, a z pozostałych trzech stron znajdują się boiska treningowe. Ogólnie stadion jest straszną ruiną i w Polsce z pewnością nie dostałby licencji nawet na grę w niższych ligach. Przy nim stadion Ruchu prezentuje się okazale.
Kolejnym stadionem, który mieliśmy zamiar zwiedzić był obiekt Partizana. Tutaj niestety nie udaje się wbić do środka. Odwiedzamy jedynie sklepik, robimy jakieś drobne zakupy i jedziemy na stadion derbowego rywala - Crvenej zvezdy. Parkujemy pod Marakaną i znów momentalnie podbijają do nas psy. Scenariusz podobny jak kilkadziesiąt minut wcześniej. Sprawdzanie dokumentów, przeszukanie auta i możemy iść na stadion. Mimo że do meczu jest jeszcze kilka godzin, kręci się już tu całkiem sporo ludzi. Chcemy wejść do sklepów zvezdy, jednak w tym momencie jest to niemożliwe. Ochroniarz zamyka wejście tłumacząć, że dopiero będzie otwarte za kilka godzin.
Partizan na derbach.
Odpuszczamy więc i kierujemy się na kolejny stadion, tym razem klubu FK Vożdovac Belgrad. Jest to obiekt, który znajduje się na... dachu centrum handlowego. Tutaj niestety też nie udaje nam się dostać, ograniczamy się więc do zakupów w markecie i jedziemy na Karaburmę. Na tej dzielnicy znajduje się stadion najstarszego klubu w mieście - belgradzkiego OFK. Pod stadionem kilka ładnych grafów grupy Blue Union Belgrade, fanatyków OFK. Dostajemy się na teren stadionu, nie można jednak wejść na trybuny i stadion oglądamy zza siatki. Omladinski stadion okazuje się całkiem ładnym, zadbanym obiektem.
Po sfotografowaniu obiektu OFK postanawiamy uderzyć do pobliskiego fast foodu, następnie po szamce powrót do hostelu. Szybkie ogarnięcie się i powoli trzeba uderzać na Marakanę. Sprawdzamy mapę, która pokazuje, że na Marakanę jest lekko ponad 3 kilometry. Transport samochodem całkowicie odpada, totalny rozpierdol na drogach w okolicach stadionu. Postanawiamy wiec podjechać jeden przystanek tramwajem, by następnie ruszyć pod stadion dwoma taksówkami, bo za chuj nie wiedzieliśmy jak dojechać/dojść pod stadion Crvenej.
Po dojechaniu na miejsce docelowe spotykamy się z kibicem zvezdy, który ogarnął nam wejściówki. Wymiana kibicowskich poglądów, pogawędki ogólne, upominek w postaci polskiej wódki i rozeszliśmy się w swoje strony. Kierujemy się do wejścia na sektor, stoimy w kolejce kilka minut i w końcu nadszedł ten moment... jesteśmy obecni na najlepszych derbach w Europie :)
Sam mecz to już festiwal pokazów pirotechnicznych, opraw, pożaru na sektorze gości, niesamowicie głośnych śpiewów oraz atmosfery wręcz nie do opisania. Na tym spotkaniu dosłownie działo się wszystko. Dwie zwaśnione grupy kibiców Partizana (Alcatraz i Zabranjeni) zaczęli się obrzucać racami (konflikt wewnętrzny), jakaś drobna wymiana ciosów z żandarmerią wojskową itp. Naprawdę wszystko co prawdziwy kibol chciałby zobaczyć na żywo, a okazji jest do tego niestety mało...
Crvena zvezda Belgrad.
Na boisku zwycięstwo 1:0 "Czerwonej Gwiazdy" po samobójczej bramce jednego z graczy Partizana. Warto dodać, że Crvena stała się właścicielem flagi "Headhunters" swojego lokalnego rywala. Po meczu udajemy się do lokalnych fast foodów w celu zapełnienia żołądka. Między nami multum kibiców zvezdy, było słychać również Polaków, którzy zjechali się na derby. 20 minut później postanawiamy ruszyć na miasto w celu spożycia jakiegoś piwka. Mijamy psy, które zablokowały ulice i 15 minut później znajdujemy się już wśród kibiców Partizana (Zabranjeni)... Z racji tego, że było ciemno i orientacja w terenie była zerowa, postanawiamy wrócić do hostelu dwoma taksówkami.
Oczywiście nie obyło się bez wizyty w pobliskim markecie :) Uderzyliśmy na hostel, do którego przyszli kibice zvezdy z Czarnogóry. Znaleźliśmy wspólny język (angielski), z czego wynikło dużo śmiesznych sytuacji :) Rozmawialiśmy chyba do drugiej, trzeciej w nocy, by o 8:30 wstać i powoli się zbierać do powrotnej podróży. Po drodze mieliśmy zamiar zwiedzić stadiony w Budapeszcie oraz zaliczyć mecz naszej zgody Slovan Bratislava - MFK Kosice. Piekielnie duża ulewa spowodowała, że nie zdążyliśmy ani zwiedzić Budapesztu ani zdążyć na mecz przyjaciół. W samej Bratysławie podjeżdżamy na dzielnicę Petrzalki, gdzie zaprosili nas przyjaciele, w celu odpoczynku, zjedzenia obiadu (który był swoją drogą zajebisty, Dorotka zrobiła kawał DOBREJ roboty!) o godz. 21:00 :) W międzyczasie oglądaliśmy rosyjski film o kibicach Spartaka Moskwa, który zrobił chyba na wszystkich duże wrażenie. A sorry, jeden kolega sobie usnął z powodu... dużego zmęczenia ;) Wielkie podziękowania dla Dorotki i K.!
Z Bratysławy wyruszamy o godzinie 2:00, a w Chorzowie meldujemy się mniej więcej o godzinie 10:30. Po drodze kima na stacji benzynowej w samochodzie za Brnem, gdyż kierowca był tylko jeden, a potrzebował odpoczynku. Po 3-godzinnym śnie udajemy się bezpośrednio na Górny Śląsk.
Podsumowując, wyjazd był pełen przygód, śmiesznych sytuacji itp. Z innych ekip widzianych na derbach to: Olympiakos Pireus, Spartak Moskwa (zgody Crveny), GKS Tychy, Zbrojovka Brno, Unia Tarnów, Stal Stalowa Wola, Wisła Kraków i Cracovia. Te dwie ostatnie grupy spotkały się i porozmawiały sobie o sztuce picia kawy :) Każdemu polecamy derby Belgradu, jest to niezapomniane i niesamowite przeżycie, jednak pamiętajcie - najważniejszy jest tylko RUCH CHORZÓW!
BIADACZ, OLEK JANÓW
Crvena zvezda Belgrad 1:0 Partizan Belgrad
(51 zdjęć, autorzy: Biadacz, Vlepka)
źródło: Niebiescy.pl