Słabość, mizeria, przeciętność, marazm - rzeczowniki określające starcie Ruchu Chorzów z Arką Gdynia można by wymieniać w nieskończoność. Mecz był kompletnie bezbarwny i zarówno kibice, jak i piłkarze „Niebieskich” będą chcieli o nim jak najszybciej zapomnieć. Bo ze zdobytego punktu mogą być zadowoleni jedynie gdynianie, którzy przerwali swą czarną serię porażek.
Od pierwszych minut spotkania na murawie działo się bardzo niewiele. Zawodnicy obydwu drużyn starali się przede wszystkim nie dopuścić rywala we własne pole karne, a sporadyczne ataki nie miały odpowiedniego wykończenia. Ruch już od 35 minuty musiał radzić sobie bez podstawowego rozgrywającego, czyli Marcina Nowackiego. Pomocnik tuż przed meczem doznał urazu mięśnia czworogłowego i wyraźnie odbiło się to na jego grze. Skutkiem tego jeszcze przed przerwą został zmieniony. - W momencie kiedy pojawił się Michał Pulkowski, gra zaczęła się kleić, stwarzaliśmy sobie sytuacje podbramkowe - mówił trener Ruchu, Bogusław Pietrzak.
Faktycznie, „Niebiescy” mogli wyjść na prowadzenie, ale jak zawsze zawiodła skuteczność. Dwie wyborne okazje do zdobycia bramki zmarnował Marcin Sobczak. Młody napastnik długo nie mógł przebić się do wyjściowej jedenastki swojej drużyny, a gdy w końcu mu się to udało, wcale nie udowodnił, iż warto na niego stawiać. Nic dziwnego, że po spotkaniu był bardzo markotny.
Druga partia przebiegała już całkowicie pod dyktando chorzowian, ale wciąż brakowało skutecznego wykończenia. Najwięcej do zarzucenia ma sobie chyba Marcin Zając, który zaprzepaścił kilka dobrych piłek, myląc się nawet będąc sam na sam z bramkarzem Arki. - Nie jesteśmy na dzień dzisiejszy zespołem, który stwarza po kilkanaście akcji przez 90 minut gry. Trzeba więc wykorzystać te nieliczne - konkludował zawiedziony Grzegorz Baran. „Owca” zwrócił też uwagę na styl gry gdynian. - Arka w drugiej połowie starała się przeszkadzać nam w konstruowaniu akcji. Wybijali nas z rytmu, grali na czas. Sędzi powinien zareagować i karać żółtymi kartkami za takie opóźnianie. Po kartonik sięgnął dopiero w samej końcówce upominając golkipera, więc tak naprawdę bardziej im pomógł, bo znów zyskali kilka sekund - dodał obrońca.
Na kwadrans przed końcowym gwizdkiem arbitra z Kalisza, na murawie pojawił się Remigiusz Jezierski. Ale nawet powracający po półrocznym leczeniu kontuzji zawodnik nie okazał się lekarstwem na kłopoty strzeleckie. Zresztą sam zainteresowany przyznawał, że brakuje mu jeszcze ogrania. - Przez sześć miesięcy, kiedy pauzowałem, wykonałem ciężką pracę. Cieszę się, że czuję tego efekty. Kiedy wejdzie się z ławki po takiej przerwie, jest ciężko. W moje poczynania wkradało się trochę chaosu, nie „czuję” dobrze piłki. Szkoda, że nic nam nie wpadło. Ja sam miałem jedną okazję, ale obrońca uprzedził mnie w ostatniej chwili - mówił po meczu Jezierski, wyraźnie zadowolony z tego, że w końcu powrócił na ligowe boiska.
O mały włos kompletu punktów - w doliczonym czasie gry - nie zapewniłby gościom Bartosz Ława swym uderzeniem z dystansu. Była to w zasadzie ostatnia okazja warta odnotowania w spotkaniu, które rozczarowało. Zabrakło bowiem nie tylko bramek, ale także składnych akcji. - Musimy to wszystko przeboleć i we wtorek podczas meczu ze Śląskiem Wrocław zrehabilitować się przed - trzeba przyznać - wspaniałymi kibicami - stwierdził pod szatnią Wojciech Grzyb.
Ruch Chorzów 0:0 Arka Gdynia
Żółte kartki: Baran, Nykiel - Chmiest, Wachowicz, Witkowski
Składy:
Ruch: Pilarz - Grzyb, Grodzicki, Sadlok, Nykiel- Zając, Nowacki (35' Pulkowski), Baran, Brzyski - Ćwielong (75' Balaz), Sobczak (65' Jezierski).
Rezerwowi: Mioduszewski, Adamski, Scherfchen, Jakubowski, Jezierski.
Arka: Witkowski - Sokołowski, Żuraw, Płotka, Karwan, Ława, Anderson, Pietroń, Łabędzki, Wachowicz, Nawrocik.
Rezerwowi: Basic, Trytko, Kowalski, Przytuła, Niciński, Chmiest, Budziński.
Sędzia: Piotr Wasielewski (Kalisz)
Widzów: 9.000 (w tym około 300 kibiców gościi)
źrodło: Niebiescy.pl