- Kibice będą stali na swoim stanowisku tak długo, jak będzie to potrzebne. Historia uczy nas, że w Polsce kluby bez kibiców nie istnieją. Mamy nadzieję, że prędzej czy później władze pójdą po rozum do głowy, przestaną z nami walczyć i nastanie kres tego impasu - mówi Szymon Michałek, który udzielił obszernego wywiadu dziennikowi "Sport". Poniżej prezentujemy wybrane przez nas fragmenty.
Jakie odczucia towarzyszyły panu po oświadczeniu rady nadzorczej Ruchu, odnoszącego się do pańskiej rezygnacji z objęcia stanowiska prezesa Niebieskich?
Szymon Michałek: - Poczułem duży zawód. W prowadzonych rozmowach byłem transparentny, od początku do końca grałem w otwarte karty. Nie spodziewałem się, że ktoś może wysmarować oświadczenie, w którym akcenty są rozłożone tak, by spróbować przedstawić mnie w nie najlepszym świetle. Rozumiem jednak, że taką decyzję podjęła rada nadzorcza. Duży żal mam też do miasta. W momencie, gdy ukazało się oświadczenie, pozostawałem akurat w kontakcie telefonicznym z przedstawicielem miasta w radzie nadzorczej. Próbowałem dać pomysł, jak można załagodzić całą sytuację, by kibice natychmiast nie zaczęli rozważać bojkotowania Ruchu. Jak widać, druga strona chyba miała inne zamiary.
Czy uważał pan, że budżet 6,5 mln zł "na czysto" - jak podano w oświadczeniu - to zbyt mało, by podjąć się roli prezesa III-ligowego Ruchu?
- Niestety, ta informacja nie jest prawdziwa. Od początku przewodniczący rady nadzorczej, prezes Zdzisław Bik mówił o tym, że budżet na przyszły sezon powinien wynosić około 5,5 miliona złotych. Wchodziłyby w to 2 miliony wynikające z obowiązku spłaty rat sądowego układu z wierzycielami. W oświadczeniu napisano, że obecne zadłużenie zewnętrzne Ruchu wynosi 3 miliony złotych. W opublikowanych przez klub raportach za pierwszy kwartał 2019 roku widać, że zobowiązania długoterminowe wynoszą 12 milionów - to dług względem miejskiej spółki Centrum Przedsiębiorczości - zaś krótkoterminowe to 15 milionów. To kwota układu z wierzycielami oraz pozostałe zadłużenie. Daje nam to w sumie 27 milionów.
RN stwierdziła: "obecna sytuacja finansowa stawia Ruch w jednej z lepszych sytuacji wśród polskich klubów".
- Skoro jest takie eldorado, to bardzo się cieszę. Moim założeniem było, by wyzerowane zostały nie tylko wewnętrzne zobowiązania - pożyczki udzielone przez miasto i akcjonariuszy - ale i te zewnętrzne, w postaci zaległości względem kontrahentów, pracowników, piłkarzy. Wtedy pierwszy raz od dłuższego czasu moglibyśmy wystartować z czystym kontem. Kwota 11 milionów złotych - 6,5 mln budżetu "na czysto" plus 4,5 mln na zobowiązania - nigdy nie pojawiła się w naszych rozmowach z udziałowcami. Niezmiernie dziwi mnie zatem taka retoryka rady nadzorczej.
Czy kibice faktycznie - jak podano w oświadczeniu - zagwarantowali próbę pozyskania aż 4 milionów?
- Oczywiście, że nie. Kibice od początku deklarowali, że przyniosą do klubu około 1,5 miliona. To dochód z karnetów, biletów, gadżetów. Zastanawialiśmy się też nad emisją specjalnych akcji, adresowanych do kibiców. Od początku mówiłem o takiej kwocie i z niej miała mnie rozliczyć rada nadzorcza. 4 miliony zaś to kwota z miasta - na promocję Chorzowa przez sport - którą mieli pomóc pozyskać kibice. Ten program jest skonstruowany w taki sposób, że uważam, iż pozyskanie tych środków z miasta bez kibiców nie jest możliwe. Były prowadzone szerokie rozmowy z fan clubami Ruchu, ale przez to nieodpowiednie oświadczenie zostały one automatycznie wstrzymane. Otrzymałem jasną informację - nie tylko z FC, ale i kibiców, których reprezentowałem podczas rozmów z władzami klubu - że kibice odcinają się od jakichkolwiek wspólnych działań z klubem.
(...)
Rada nadzorcza stwierdziła, że zarabiałby pan 40 procent więcej niż ustępujący prezes Jan Chrapek. Jak reaguje pan na glosy, że chciał pan być kolejną osobą żerującą na Ruchu?
- Powtarzam: grałem w otwarte karty. Poinformowałem o wysokości swojego aktualnego wynagrodzenia, byłem też skłonny przedstawić radzie nadzorczej obecną umowę oraz zeszłorocznego PIT-a. Na tej podstawie - bez żadnej podwyżki, a tych samych warunkach - chciałem podjąć się pracy w Ruchu. Należy dodać, że pracuję obecnie w korporacji z przychodem na poziomie 4 miliardów euro, a umowę mam na czas nieokreślony. Podejmowałem duże ryzyko, rozważając propozycję prezesury w Ruchu. Sami działacze ostrzegali mnie, że mogą być problemy z terminowym wypłacaniem wynagrodzenia. Jestem odpowiedzialny nie tylko za siebie, mam rodzinę. Mimo tego chciałem przystać na te same warunki, które mam w obecnej firmie, będąc świadom ryzyka. Wyciąganie szczegółów dotyczących ewentualnej pensji jest w moim odczuciu niesmaczne. To próba zdyskredytowania mnie w oczach kibiców. Po owocach poznawano mnie do tej pory - i po owocach poznaliśmy osoby obecnie zarządzające Ruchem. Jeśli nie wiecie, komu zaufać, to mam prośbę: spójrzcie na te owoce.
(...)
Oświadczenie spotkało się z bardzo mocną reakcją części kibiców. Czy pańskim zdaniem bojkot III-ligowego Ruchu jest nieuchronny?
- Przysięgam na Ruch i Bóg mi świadkiem, że do ostatnich momentów próbowałem tonować nastroje wśród kibiców. Niektórzy nawet mieli do mnie o to pretensje. Inicjatywa bojkotu na pewno nie wyjdzie ode mnie, choć w moim przekonaniu jest nieuchronny. Takie docierają do mnie sygnały. Cieszy mnie, że kibice nie dają wiary temu oświadczeniu, a zjednoczyli się i wiedzą, gdzie leży prawda. Jeśli bojkot dojdzie do skutku, to ja się do niego przyłączę. Nie odtrąca się ręki, która chce pomóc. Tym razem ręka kibiców została niestety opluta. Po zrzuceniu bomby atomowej nie ma miejsca na dyplomację.
To paradoks, że kibice będą bojkotować poczynania drużyny, której trenerem został Łukasz Bereta, a więc 28-latek przez was na to stanowisko namaszczony?
- Nigdy nie zaznaczaliśmy, że Łukasz Bereta musi zostać trenerem, ale bardzo cieszyliśmy się, gdy to się stało. Wziął na swoje barki dużą odpowiedzialność. My w niego wierzymy. Wiemy, że sobie poradzi. Wielokrotnie już mu pomagaliśmy, choćby poprzez pomoc w umówieniu sparingu ze Stalą Rzeszów. Chcemy współpracować. Podczas bojkotu jesteśmy przeciwko osobom zarządzającym klubem, a nie Łukaszowi Berecie czy drużynie.
Ale na niej bojkot siłą rzeczy się odbije.
- Będziemy wspierać Ruch na wyjazdach, by pokazywać, że nadal jesteśmy znaczącą siłą kibicowską. Ruchu w obecnym kształcie nie mamy jednak zamiaru firmować działaniami i finansami. Nie będziemy przychodzić na mecze domowe. Dodam jeszcze, że w trakcie trwania rozmów dostawaliśmy sygnały z szatni, że zawodnicy są niepewni i nie wiedzą, co robić. Prosiliśmy jednego z akcjonariuszy, by dla uspokojenia sytuacji i powstrzymania odpływu zawodników z Ruchu odwiedził zespół. Powiedział, jak się sprawy mają, dzięki czemu można by zyskać spokój i trochę czasu. Nawet ta prośba nie została spełniona.
Jak długo może w pańskiej ocenie istnieć Ruch bojkotowany przez kibiców? Dopóki nie upadnie, nie będzie możliwości powołania nowego klubu z prawem gry w czwartej lidze.
- Kibice będą stali na swoim stanowisku tak długo, jak będzie to potrzebne. Historia uczy nas, że w Polsce kluby bez kibiców nie istnieją. Mamy nadzieję, że prędzej czy później władze pójdą po rozum do głowy, przestaną z nami walczyć i nastanie kres tego impasu. Pat polega też na tym, że prywatni akcjonariusze nie wyrażali chęci wsparcia Ruchu. W taki sposób nie ma możliwości prowadzenia klubu w tak niskiej lidze - do której sami go doprowadzili - bo dziś nie ma też jak zarabiać na transferach. Nie sprzeda się już Stępińskiego, Grabary, Monety czy Bargiela. Przychody są ograniczone, opierają się w głównej mierze o środki miejskie i te pozyskane od kibiców. Skoro jesteśmy jednym z największych żywicieli Ruchu, nie wyobrażamy sobie, byśmy nie mieli być poważnie traktowani. Jeśli tak się dzieje, to postanawiamy wszystkie nasze działania, entuzjazm i siłę skierować na wsparcie UKS-u Ruchu Chorzów. Zrobimy wszystko, by świętować z tym klubem sukcesy.
Na czym to ma polegać?
- W poprzednim sezonie pierwszy raz utworzono w UKS-ie rocznik seniorski. Drużyna gra w klasie B, na "Kresach". Będziemy się starali uczestniczyć w meczach domowych. Chcemy wspierać dzieciaki, odpisywać 1 procent podatku, pomagać organizacyjnie, załatwiać sponsorów. W UKS-ie są ludzie mający w sercu Ruch. To dla nas najważniejsze. Kilka lat temu próbowano popsuć relacje UKS-u z Akademią Piłkarską Ruchu SA. Znalazł się jednak człowiek Niebieski, który to poukładał, czyli Seweryn Siemianowski. Będziemy mu pomagali. Ruch jest tam, gdzie jego kibice. Przeprowadzimy akcję informacyjną, dlaczego nie popieramy III-ligowego klubu w obecnym kształcie. To dla nas ciężka chwila. Nie chodzi już nawet o to oświadczenie, a całość działań, podejście do ludzi, brak szacunku. Od osób związanych z Akademią Piłkarską Ruchu otrzymywałem SMS-y z głosami oburzenia, że czytają o dobrej sytuacji klubu, a sami od pięciu miesięcy nie otrzymują wypłat.
(...)
Nie zapominajmy, że jest pan członkiem komisji przetargowej pilotującej kwestię budowy nowego stadionu w Chorzowie. Jak ma się ta sprawa?
- Wydaje mi się, że zmierzamy w dobrym kierunku. W odpowiedzialnej za tę kwestię miejskiej spółce Centrum Przedsiębiorczości nastąpiły co prawda pewne zmiany personalne – z przyczyn zdrowotnych nie ma już prezesa Piotra Małeckiego, został zastąpiony przez Macieja Gramatykę – ale wierzę, że to nie będzie się wiązać z żadnymi opóźnieniami. Kibice mają jeden cel. Niezależnie od tego, w jakim miejscu będzie Ruch, tematu stadionu nie odpuścimy nigdy. Nie wyobrażam sobie, by do końca sierpnia nie nastąpiło ogłoszenie przetargu na generalnego wykonawcę.
źródło:
Sport