Ten mecz miał pokazać, która z drużyn wciąż walczących o mistrzowski tytuł jest lepsza. Wątpliwości nie ma już chyba nikt - "Niebiescy" wygrali zasłużenie, choć przez ostatni kwadrans wieźli za sobą furę szczęścia.
Już czwarte w tym sezonie starcie Ruchu z Legią określano mianem szlagieru. Równo tydzień temu inny ligowy hit, spotkanie Wisły z Lechem, totalnie rozczarował. Jak się jednak okazało ani chorzowianom, ani zespołowi ze stolicy ranga meczu, tak samo jak jego stawka (ligowe podium), nie ciążyła. I choć lepsze wrażenie sprawiali gospodarze, to równie dobrze - przy odrobinie skuteczności i szczęścia - punkty mogli zgarnąć warszawianie. Wyśmienicie prezentował się jednak Krzysztof Pilarz. Nie straszne były mu uderzenia Macieja Iwańskiego i Bartłomieja Grzelaka z bliska, czy atomowe uderzenie Tomasza Kiełbowicza z rzutu wolnego, po którym "Pilu" wykonał powietrzna akrobację.
Ruch w ofensywie był jak morska fala. W czasie przypływu pole karne "Legionistów" zalewało się niebieskimi zawodnikami, a stojący na nim obrońcy byli wgniatani w ziemię. Ale były też odpływy, po których akcje chorzowian zatrzymywały się w okolicach 20 metra, a dalej brakowało pomysłu na ich rozprowadzenie. Wtedy też do głosu dochodzili goście, ale ich kontry rzadko wprowadzały rywala w stan gotowości.
Zespół Waldemara Fornalika długo nie stwarzał sobie "setek". Dopiero pod koniec pierwszej odsłony Wojciech Grzyb urwał się obrońcom i wyciągnął Jana Muchę przed "szesnastkę". Piłka trafiła pod nogi Michała Pulkowskiego, ale ten próbując trafić do pustej bramki posłał piłkę daleko od celu. Ale szybko się zrehabilitował - "Pulo", który w sobotę walczył jak nigdy, orząc boisko wzdłuż i wszerz, zwieńczył swój występ asystą. Tuż po przerwie precyzyjnie dograł na głowę Arkadiusza Piecha, a ten - mimo swych filigranowych warunków - wprawiły trybuny w szał radości. - Ta bramka to konsekwencja fatalnego krycia. Piech jest o dwie głowy niższy od naszych obrońców, a mimo to strzelił - irytował się Tomasz Jarzębowski.
Po zdobyciu bramki Ruch przez dobrych kilkanaście minut nie schodził z połowy przeciwnika. I mógł rozstrzygnąć losy meczu już w 65 minucie - Artur Sobiech znalazł się sam na sam z Muchą po akcji, która byłą kopią tej z pierwszego ćwierćfinału Pucharu Polski. Wówczas Sobiech posłał cudownego "rogala" dając swej drużynie prowadzenie. Tym razem zrobił wszystko, czego zrobić nie powinien i zaprzepaścił szansę.
Ostatnie takty meczu przebiegały już pod dyktando Legii. Ale gości albo powstrzymywał Pilarz, albo gubiła marna skuteczność. Tak jak wtedy, gdy Marcin Mięciel chcąc przelobować golkipera trafił piłką w bandy reklamowe. - Po raz trzeci wiosną gramy na Śląsku i znów przegrywamy - rozkładał ręce Jarzębowski. Jego drużyna wcześniej przegrała z Odrą Wodzisław i Polonią Bytom. Teraz, ulegając Ruchowi, oddała mu miejsce na ligowym podium.
Na ostatnie minuty spotkania na boisku zameldował się Andrzej Niedzielan. "Wtorek" o ligowe punkty zagrał po raz pierwszy od marca. I zgodnie z oczekiwaniami założył specjalną maskę, ochraniającą twarz. - Chłopcy śmiali się w szatni, że już zapomnieli o jego urazie bo wszystkie piłki po wejściu zagrywali mu na głowę - zdradzał Fornalik. - Ale to ważne, bo dzięki temu przełamał barierę psychiczną - dodał.
Zapraszamy do przeczytania naszej
relacji LIVE
Ruch Chorzów 1:0 (0:0) Legia Warszawa
Bramka: Piech 46'
Żółta kartka: Kumbev
Składy:
Ruch: Pilarz - Nykiel, Stawarczyk, Sadlok, Jakubowski - Grzyb (74' Świerblewski), Baran, Straka, Pulkowski, Janoszka (85' Niedzielan) - Piech (60' Sobiech).
Rezerwowi: Perdijić, Stefański, Kieruzel, Lisowski.
Legia: Mucha - Szala, Astiz, Choto (43' Kumbev), Wawrzyniak - Radović (62' Szałachowski), Jarzębowski (62' Rybus), Iwański, Kiełbowicz - Mięciel, Grzelak.
Rezerwowi: Gostomski, Borysiuk, Górski, Rzeźniczak.
Sędzia: Tomasz Mikulski (Lublin)
Widzów: 9.500 (w tym około 350 kibiców Legii)
źródło: Niebiescy.pl