Ci, którzy w Wielką Sobotę szczelnie wypełnili trybuny przy Cichej, mogli czuć się zawiedzeni. Słuszna była jednak uwaga jednego z kibiców - gdy odczuwa się niedosyt po awansie drużyny na trzecie miejsce, jest dobrze.
Gracze Ruchu chyba dawno nie czuli takiej presji, jak przed meczem ze Śląskiem. Sezon ligowy dla drużyny z Cichej przebiega jak na razie fantastycznie, a i w Pucharze Polski "Niebiescy" robią furorę. - Poza tym są w naprawdę wysokiej formie i grają ofensywną piłkę - wyliczał kapitan wrocławian, Dariusz Sztylka. Pierwsze minuty meczu nie pozostawiały wątpliwości, kto jest faworytem spotkania - na dobry początek zaimponowali chorzowianie. Wprawdzie statystycznie rzecz biorąc ich optyczna przewaga nie przynosiła oczekiwanych owoców w postaci celnych strzałów, lecz jedenastka Fornalika rozegrała kilka "klepek", których nie powstydziłby się londyński Arsenal. Ale po kilku minutach, gdy nawałnica pod bramką Mariana Kelemena ustała, pokaz siły urządzili goście. Wytoczyli swoją najcięższą armatę - Sebastiana Milę. Były reprezentant Polski huknął z rzutu wolnego w spojenie słupka z poprzeczką, a dobijający ten strzał Sebastian Dudek trafił wprost w rozciągniętego na wszystkie strony Krzysztofa Pilarza.
Jeszcze w pierwszej połowie blond włosa armata spróbowała szczęścia po raz wtóry i znów miała minimalnie źle ustawiony celownik. Piłka po kolejnym wolnym trafiła w poprzeczkę, słupek, odbiła się od pleców Pilarza i wyleciała poza boisko. Pewnie na treningu podczas gry w "tysiąca" Mila pokonałby wszystkich kolegów, a tak pozostało mu kręcić głową z niedowierzaniem.
Ruch sprawiał wrażenie przygaszonego. Mimo to stwarzał sobie sytuacje sprzyjające pokonaniu Kelemena. Ale fatalnie w roli snajpera spisywał się Wojciech Grzyb - najpierw jego uderzenie po ziemi instynktownie wybronił słowacki golkiper, a po kilku chwilach w sytuacji sam na sam "Grzybek" zamiast strzelać, szukał kolegi na długim słupku - bez powodzenia.
Chorzowianie starali się jak mogli, ale z minuty na minutę sprawiali wrażenie coraz to bardziej ociężałych, a ich akcje - początkowo lekkie jak poranne śniadanie - były bardzo toporne. Śląsk zaś w drugiej partii długo nie istniał. Bynajmniej nie dlatego, że był neutralizowany przez rywala, lecz przez zwykłą niemoc i brak kreatywności. Druga z tych cech jak ulał pasuje też do poczynań środka pola gospodarzy - po kilku swych zagraniach Grzegorz Baran i Michał Pulkowski niemal zapadali się pod ziemię ze wstydu... - Nie mam do zawodników pretensji, bo zagrali ambitnie - komentował trener Fornalik. - Tej cechy szkoleniowiec wymaga od nas w każdym meczu i w każdym meczu ja od siebie dajemy - uzupełnił Pulkowski.
W ostatnich minutach Śląsk postraszył jeszcze rywali próbami z dystansu, a rezerwowy "Niebieskich", Damian Świerblewski fatalnie spudłował "setkę". Piłkarze obu zespołów sprezentowali więc kibicom dwa, świąteczne jaja na tablicy wyników. - Nie wiem, czy rezultat jest zasłużony. Ale skoro nie potrafiliśmy znaleźć drogi do bramki, to pozostaje cieszyć się z punktu - oceniał Grzyb. - To nie jest mecz przegrany i nie można patrzeć na niego w kategorii nieudanego - pocieszał się z kolei Maciej Sadlok.
Chorzowianie nie przełamali więc "wrocławskiej klątwy" i na szesnaście rozegranych spotkań wygrali ledwo dwukrotnie.
Zapraszamy do przeczytania naszej
relacji LIVE
Ruch Chorzów 0:0 Śląsk Wrocław
Żółte kartki: Nykiel, Sadlok, Janoszka - Wołczek, Szewczuk
Składy:
Ruch: Pilarz - Nykiel, Grodzicki, Stawarczyk, Sadlok - Grzyb, Baran, Pulkowski (85' Lisowski), Janoszka (83' Świerblewski) - Zając (72' Piech), Sobiech.
Rezerwowi: Perdijić, Jakubowski, Scherfchen, Goncerz.
Śląsk: Kelemen - Celeban, Sztylka, Pawelec, Wołczek - Madej, Łukasiewicz (75' Łudziński), Dudek, Ulatowski, Mila - Szewczuk.
Rezerwowi: Kaczmarek, Kaśnikowski, Klofik, Góral.
Sędzia: Szymon Marciniak (Płock)
Widzów: 9.500 (w tym około 930 kibiców Śląska)
źródło: Niebiescy.pl