- Gdyby ktoś przed sezonem powiedział nam, że po 7 kolejkach będziemy na takim miejscu, to bylibyśmy zadowoleni i bralibyśmy to w ciemno. Liczy się każdy jeden kolejny punkt. Trzeba ich uzbierać jak najwięcej. Z pewnością jest zbyt wcześnie na mówienie o jakichś celach czy patrzenie w tabelę i cieszenie się, że jesteśmy na 5. miejscu. To fajne, ale w tej chwili nie jest to żaden wyznacznik. Liczyć się będzie to, gdzie skończymy - mówi wiceprezes Ruchu
Marcin Stokłosa, który udzielił wywiadu dziennikowi "Sport". Zapraszamy do przeczytania.
Ruch ma za sobą pierwszą porażkę w sezonie. Jak przełknęliście przegraną 0:2 w Łodzi z ŁKS-em?
Marcin Stokłosa: - Z pewnością przez te ostatnie dwa czy nawet trzy lata drużyna przyzwyczaiła do tego, że wygrywa, ale to były inne poziomy rozgrywkowe. Nie ma się co oszukiwać, nikomu niczego nie ujmując mierzyliśmy się z innej klasy przeciwnikami. Zwycięstw było sporo, do tego kibice mogli przywyknąć. Przyjęliśmy tę porażkę bardzo ciężko, jak każdą, bo każda boli. Ta - mocno, bo moim zdaniem w pierwszych 20 minutach wyglądaliśmy w piątek całkiem nieźle i były okazje ku temu, by zdobyć bramkę, objąć prowadzenie. Wiedzieliśmy, na jaki jedziemy teren, z kim gramy, jaką klasę ma ŁKS. Nie powiem, że byliśmy przygotowani na porażkę, ale ona kiedyś musiała nadejść. Przyjęliśmy to z pokorą. Trzeba wyciągnąć z tego wnioski, przede wszystkim wyleczyć nasze dwa ważne ogniwa i lecieć dalej.
Ważne ogniwa, czyli Przemysława Szura i Patryka Sikorę?
- Dokładnie. Sikora jest już w treningu i podejrzewam, że będzie do dyspozycji trenera na sobotni mecz z Niecieczą. Szur jeszcze chwilę musi poczekać.
Długo?
- Nie wydaje mi się. To kwestia tygodnia-dwóch. Myślę za to, że gotowy jest już Maciej Sadlok, zatem to decyzja trenera, kiedy będzie odpowiedni moment, aby wszedł do grania.
(...)
Trener Jarosław Skrobacz mówił o chęci wzmocnienia prawego wahadła kolejnym młodzieżowcem. Cały czas jest coś na rzeczy?
- Pracujemy nad tym ciężko, bo temat nie jest łatwy. W zasadzie chyba wszystkie kluby widziałyby pewnie u siebie młodzieżowca na wahadło. Działamy. Mam nadzieję, że uda się to dopiąć. Ale mamy w kadrze fajnych chłopaków zasługujących na szansę, pewnie ją w swoim czasie dostaną. Szukamy jeszcze kogoś, kto będzie nam mógł pomóc.
Na razie z zespołu ubył jeden młodzieżowiec, bo obrońca Antoni Franke z rocznika 2006 został zaproszony przez Bolonię na tydzień wspólnych treningów i poleciał do Włoch.
- Trudno mówić o wielkim zaskoczeniu. Antek już kiedyś był na testach zagranicą, w Lizbonie. To perspektywiczny zawodnik, z Chorzowa, o świetnych warunkach fizycznych. W lipcu zadebiutował w pierwszym zespole w meczu Pucharu Polski ze Zniczem Pruszków. Z każdą kolejną minutą, którą dostanie od trenera Skrobacza, jego wartość będzie rosła, podobnie jak zainteresowanie jego osobą. To kadrowicz, życzę mu jak najlepiej, bo potencjał ma ogromny. Oczywiście chciałbym, by został z nami jak najdłużej, piął się z Ruchem, ale to jasne, że skoro ma okazję pojechać do innego kraju, złapać doświadczenie w takim klubie, jakim choćby jest Bolonia, to my nie będziemy tego w żaden sposób blokować. Na razie dostał zaproszenie na treningi, będą mu się przyglądać. Czy może zadziać się coś więcej? To kwestia otwarta, ale myślę, że nie tak szybko. W piątek Antek wraca i będzie już do dyspozycji trenera.
(...)
Derby z Górnikiem Zabrze w Pucharze Polski mają odbyć się przy udziale ponad 400 fanatyków Górnika. Nie mieliście wątpliwości, by otwierać na ten mecz sektor gości?
- Żadnych. Chcemy jeździć wszędzie, być przyjmowani wszędzie, więc wszystkich tych, którzy chcą się pojawić u nas, będziemy przyjmować. Wiadomo, że jest to mecz podwyższonego ryzyka, więc liczba biletów dla gości jest ograniczona do przepisowych 5 procent całej puli.
To dla Ruchu duże wyzwanie organizacyjne?
- Nie wydaje mi się, by ten mecz odbiegał wiele choćby od majowego finału baraży z Motorem Lublin, który też miał status imprezy masowej podwyższonego ryzyka. Pamiętaliśmy, co zadziało się z Motorem kilka miesięcy wcześniej (przy sektorze gości doszło nawet do szarpaniny między kibicami Ruchu i Motoru - dop. red.). Jesteśmy przygotowani. Jasne, że ten mecz wymaga od nas odpowiedniego zabezpieczenia. Raczej podchodzimy do tego jak do święta - w dobrym tego słowa znaczeniu. Cieszymy się, a nie odbieramy tego jako jakiś twardy orzech do zgryzienia.
Policja, wojewoda, mogą jeszcze wpłynąć na obecność kibiców Górnika albo jej brak?
- Nie sądzę, by cokolwiek się zmieniło. Tak naprawdę to my jako klub decydujemy, czy przyjmować kibiców gości, czy nie. Wątpię, by wojewoda podjął tu jeszcze jakiekolwiek decyzje związane z tym meczem.
(...)
Jak zwykle pojawiały się pretensje do klubu, bo otwarta sprzedaż zakończyła się w niedzielę po… 13 minutach.
- Zasady były jasne. Chcieliśmy podziękować wszystkim, którzy są z nami na dobre i na złe. Oczywiście nigdy nie jesteśmy w stanie zadowolić wszystkich. Zawsze ktoś będzie czuł się pokrzywdzony. To, że ktoś nie był na meczu z Puszczą, nie jest członkiem stowarzyszenia Wielki Ruch albo nie ma karnetu nie znaczy, że jest innym kibicem Ruchu. Jakoś jednak musieliśmy tę sprzedaż poprowadzić, bo chętnych było zdecydowanie więcej niż jest w stanie pomieścić nasz stadion. Dlatego przyjęliśmy takie założenie, że w ramach podziękowania za 3 lata uczestnictwa w odbudowie robimy gest m.in. w stronę członków Wielkiego Ruchu.
Gdyby pojemność Cichej byłaby nieograniczona, to…?
- To myślę, że spokojnie zakręcilibyśmy się w okolicach 25-30 tysięcy kibiców, którzy wybraliby się na taki mecz.
Ani przez sekundę nie przeszła myśl: "Szkoda, że nie zdecydowaliśmy się na Śląski"…?
- Jakiś drobny żal jest, albo inaczej: zwykła ciekawość, jakby to wyszło. Ale musimy twardo stąpać po ziemi. To takie wydarzenie, w przypadku którego nie możemy sobie pozwolić na żadną wpadkę. Lepiej za coś się nie brać, jeśli wiesz, że może być trudno, bo czasu jest mało. Zdecydowaliśmy, że zagramy u siebie. Słyszeliśmy też wiele głosów kibiców Ruchu, którzy podkreślali, że chcą, by ten mecz odbył się na Cichej.
źródło: Sport