- To było fajnie spędzone 2,5 roku, choć lekki niedosyt został. Myślałem, że na koniec podamy sobie rękę, podziękujemy i rozejdziemy się w swoją stronę - mówi
Mariusz Idzik, który udzielił wywiadu dziennikowi "Sport".
Prezentujemy wybrane fragmenty rozmowy.
Czy ujrzymy pana w sobotni wieczór na Cichej 6?
Mariusz Idzik: - Mam nadzieję, że tak. Tydzień temu jeszcze nie było mnie na ławce. Od kilku tygodni jestem gotowy. Jeśli trener się zdecyduje, to przyjadę.
(...)
To pytanie musi paść. Dlaczego nie zdecydował się pan latem na przedłużenie kontraktu z Ruchem?
- W pewnym momencie rozmowy z Ruchem jakby się urwały. Od początku miałem wrażenie, że klub chce to rozegrać na swoich warunkach.
Z Cichej popłynęła informacja, że w styczniu złożono panu propozycję nowej umowy, która z upływem miesięcy - mimo pańskich urazów - nie zmieniała się i na pana czekała. Rzeczywiście warunki były nie do zaakceptowania?
- Tak nie mogę powiedzieć, ale nie zdecydowałem się ich zaakceptować. Dłuższą chwilę czekałem na rozmowę, która ostatecznie nie doszła do skutku. Do tej pory nie siedliśmy do stołu. Wiem, jak to zostało przedstawione i jak mogło zostać odebrane, lecz już niczego z tym nie zrobię.
Ruch mocno podkreśla, że ramy budżetowe ma sztywne i finansowo się nie ugnie przed nikim.
- Rozumiem to. Mój nowy kontrakt zakładał zresztą podwyżkę. Niektórzy mogli to odebrać tak, jakbym przedstawił zaporowe warunki, nie do negocjacji, a przy tym nie był otwarty na żadną rozmowę. Zapewniam, że tak nie było.
Czyli to Ruch nie chciał negocjować swojej propozycji?
- Nie chcę już rozwodzić się nad szczegółami, bo nie ma to sensu. Oferta została przedstawiona, trochę pozmieniałyby się też w kontrakcie warunki pozafinansowe… Ale zostawmy to. Temat jest zakończony.
(...)
Nie żałuje pan, że tak dobry czas w tak medialnym klubie jak Ruch nie przełożył się na coś więcej?
- To wiadomo. Fajnie byłoby pójść wyżej. Niestety, takie jest życie. Myślę, że gdyby nie uraz, to byłoby więcej różnych tematów.
A jakie były?
- Zagrałem w sparingu Korony Kielce. Szukała gotowego napastnika, a ja wszedłem tam z marszu. Trener Nowak powiedział mi, że szuka kogoś na już, a po mnie jednak było widać, że jestem po urazie, nieprzygotowany. Potem byłem jeszcze przez dwa dni w Polkowicach. Trener Barylski był na tak - świadomy, że potrzebuję chwili, by dojść do siebie. Koniec końców, nie zdecydował się prezes.
Latem musiał pan się testować, a zimą mówiło się, że nie brakuje chętnych, by podpisać z panem kontrakt od 1 lipca.
- Nic konkretnego nie było na stole. Przewijało się wiele klubów, które sondowały moją sytuację - i to nawet wcześniej niż w styczniu, czyli jeszcze wtedy, gdy trzeba było za mnie zapłacić. Nie były to jednak konkrety. W Ruchu o tym oczywiście wiedzieli. Podpytywano, czy coś mam, czy gdzieś się wybieram. Przyznam też, że zimą, przed kontuzją, nie chciałem podejmować pochopnych decyzji. Ja naprawdę myślałem, że wywalczymy awans i zostanę. Wyszło jak wyszło. Powtórzę, że nie ma już co rozpamiętywać, tylko dalej walczyć.
Jest pan zaskoczony tym, że Ruchowi tak dobrze wiedzie się w II lidze?
- Nie, bo mają niezłą ekipkę. Wiedziałem, że będą starali się pójść za ciosem. Stać chłopaków na to, by awansować z któregoś z dwóch pierwszych miejsc.
źródło: Sport