Antoni Piechniczek, były piłkarz Ruchu oraz legendarny selekcjoner reprezentacji Polski, w przededniu jubileuszu Niebieskich udzielił wywiadu "Dziennikowi Zachodniemu". Opowiedział w nim o swoich związkach z klubem, a także wybrał najlepszych zawodników w jego 100-letniej historii. Prezentujemy fragmenty.
Normalnie w tej chwili pewnie szykowałby się pan już na galę 100-lecia Ruchu, która miała się odbyć w poniedziałek w Chorzowie.
Antoni Piechniczek: - Oczywiście wybierałem się do Chorzowa na tę imprezę i świętowanie jubileuszu klubu, który jest mi zdecydowanie najbliższy. Brat mojej babci Franciszek Bartoszek był jednym z założycieli Ruchu i jego pierwszym trenerem. Sam wychowałem się w pobliżu stadionu na Cichej. Na pierwszy mecz zaprowadziła mnie babcia, gdy miałem 5-6 lat. To była końcówka spotkania z Polonią Warszawa. Jak zobaczyłem tę piękną zieloną murawę i kolorowe koszulki to natychmiast zadziałało to na moją wyobraźnię. Nie znałem za dobrze przepisów poza tym, że trzeba strzelić piłkę do bramki, ale ta wizyta zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Później sam zacząłem chodzić na mecze, bo ojciec nie wrócił z wojny. Mama nie dawała mi pieniędzy, bo ich w domu za dużo nie było, ale prosiłem mężczyzn przy bramie: "Niech pan mnie weźmie na mecz", bo wówczas dorosły kupując bilet mógł wprowadzić dziecko za darmo. Kibicowałem temu Ruchowi, ale gdy już zacząłem grać w piłkę to nie na Cichej, ale w Zrywie Chorzów u prof. Murgota dzięki któremu zdobyliśmy dwa razy mistrzostwo Polski juniorów. Później był Naprzód Lipiny i Legia. Do Ruchu trafiłem w końcu w 1965 r., a wszystko przez moją ówczesną narzeczoną, a obecną żonę, która studiując miała stypendium fundowane przez Wydział Oświaty Urzędu Miejskiego w Chorzowie i musiała je później odpracować w tym mieście, a ja nie chciałem się z nią rozstawać. Z Ruchem zostałem w 1968 r. mistrzem Polski będąc kapitanem tej drużyny i jako jego zawodnik trafiłem do reprezentacji Polski. Trenerem Ruchu też byłem, ale nie poprowadziłem go w żadnym meczu ani nawet treningu. Objąłem zespół po Leszku Jezierskim w grudniu 1980 r., ale równocześnie pojawiła się oferta poprowadzenia reprezentacji Polski i w styczniu zostałem selekcjonerem, bo takiej propozycji nie mogłem odrzucić.
(...)
Kogo by pan wymienił w trójce najlepszych w historii piłkarzy Niebieskich?
- Sam nie widziałem go w akcji, ale bazując chociażby na opowiadaniach Cieślika uważam, że najlepszy był Ernest Wilimowski. Pomijając nawet jego strzeleckie rekordy w Ruchu, cztery bramki strzelone Brazylii w mistrzostwach świata na wszystkich robią wrażenie i są nie do przecenienia. Na drugim miejscu na pewno Gerard. Oglądając jego grę byłem świadkiem czegoś, co dziś przetrwało chyba tylko w teatrach, gdzie chodzi się na konkretnego aktora. Na Cichą w latach 50-tych chodziło się oglądać Cieślika. Oczywiście cała drużyna też była ważna, ale pierwsze skrzypce grał zawsze Gerard. Na trzecim miejscu postawiłbym Zygmunta Maszczyka ze względu na jego osiągnięcia w mistrzostwach świata. W przypadku Ruchu nie sposób jednak poprzestać na trzech piłkarzach. Stąd w dalszej kolejności wymieniłbym obok siebie Gienka Fabera, Bronka Bulę, Antka Nierobę, Krzysia Warzychę, Jurka Wyrobka, który zdobywał na Cichej mistrzostwo Polski jako piłkarz i jako trener, oraz mojego ulubieńca i odkrycie z kadry Andrzeja Buncola.
A jeśli chodzi o drużynę Ruchu to którą jedenastkę ceni pan najbardziej?
- Ze względu na sukcesy odnoszone w europejskich pucharach najwyżej postawiłbym zespół trenera Michala Vicana, który sięgnął po dwa tytuły w latach 1974 i 75. Jego skład do dziś mogę wymienić z pamięci, choć wtedy już nie grałem w Ruchu, ale we Francji.
źródło: Dziennik Zachodni