- Młodzież w naszym regionie ma potencjał. Chcemy chłopaków, którzy identyfikują się ze Śląskiem, będą chcieli się tu wybić, ale nie uciekać stąd w pierwszej chwili, gdy pojawią się kłopoty. Tym na miejscu jest zawsze łatwiej - mówi trener Łukasz Bereta, który udzielił wywiadu portalowi sportslaski.pl.
Poniżej prezentujemy wybrane przez nas fragmenty.
Co odpowiadasz na pytania odnośnie tego, co dalej. Bo to chyba na tę chwilę najważniejsza kwestia.
Łukasz Bereta: - Oczywiście. Wszystkie rozmowy odbywam z prezesem Janem Chrapkiem, on o wszystkim decyduje. Jest w klubie, więc nie ma tu większych problemów. Ale oczywiście czekamy na kolejne, wiążące decyzje. Ktoś musi rozmawiać z naszymi przyszłymi zawodnikami lub z tymi, którym kończą się kontrakty, o ich przyszłości. Musi to zrobić prezes lub dyrektor.
Śledzisz uważnie kwestię wyboru nowego prezesa Ruchu?
- Oczywiście, to będzie mój przełożony, od niego będzie bardzo wiele zależało. Bardzo mnie to interesuje. Im szybciej będzie wybrany, tym my będziemy więcej wiedzieli.
Poznałeś już chyba przez te kilkanaście dni życie trenera Niebieskich. Po tym, gdy ogłoszono że chętni piłkarze mogą się zgłaszać do klubu, Ty mogłeś się przekonać, jak wielkie zainteresowanie wzbudza Ruch.
- Nie stresowałem się negatywnymi opiniami, w ogóle nie brałem ich pod uwagę. Wiedziałem, że takowe będą się pojawiać, ale mnie te zgłoszenia i ten test-mecz się podobały i będzie to powtarzane. To nas nic nie kosztuje. Półtorej godziny czasu, opłata sędziowska i kamera do nagrania spotkania. Jesteśmy w stanie ocenić 28 zawodników, tylu było. Nie musimy w związku z tym zapraszać po 2-4 zawodników na kolejne treningi i nie mieć pewności, kto się nada. Po takim meczu wiemy więcej.
Ale czy takie spotkanie jest miarodajne? Jeden mecz i na dodatek wszyscy ze sobą zagrają jeden, jedyny raz.
- Większość chłopaków, których zaprosiliśmy, już wcześniej znaliśmy. To nie był przypadek, że akurat ich zaprosiliśmy. Byli z naszego regionu, bo środowisko jest hermetyczne. Ta jednostka pokazała, jak zawodnik jest przygotowany do gry, zwłaszcza w wysokiej temperaturze, a w takiej graliśmy ten mecz. Od razu, po kilku ruchach, było widać opanowanie zawodników. Nie jest też przypadkiem, że sześciu trenerów, którzy obserwowali to spotkanie, niemal jednogłośnie wytypowali tych samych zawodników. Każdy typował po siedem nazwisk. W 80-90 procentach te nazwiska się pokrywały. Wstępna selekcja dotknęła większość.
Zgłoszeń było dużo więcej?
- Około tysiąca. Pogrupowaliśmy ich według gry w drugiej, trzeciej i czwartej lidze. Skupiliśmy się przede wszystkim na regionie. Nawet ci, którzy grali w trzeciej lidze wszystkie mecze "od deski do deski", ale jednak nie są z regionu, a tym samym generują większe koszty utrzymania, znaleźli się na dalszym planie. Zaskoczyło nas to, że w ogóle było tak wiele zgłoszeń, wiele osób chce grać w Ruchu. Wiele osób dzwoni nawet jeszcze teraz, nie tylko z niższych klas rozgrywkowych. Cały czas odzywają się kolejni, chcemy jednak ostatecznie zdecydować się na czterech-pięciu piłkarzy. Musimy szybko podejmować decyzje.
Są znane nazwiska w tym gronie?
- Niektórzy byli już w Ruchu wcześniej, w czasach ekstraklasy. Wtedy jednak nie mieli szans się przebić. Teraz grają w trzeciej lidze, mogą podnieść poziom drużyny. Są w tym gronie także zawodnicy czwartoligowi, również innych śląskich ekip borykających się z problemami. Stawiamy na młodych, przyglądaliśmy się zawodnikom od rocznika 1995 do 2000. Taki był nasz przedział.
(...)
Ma to dla Ciebie znaczenie, że zostałeś "namaszczony" na trenera przez kibiców?
- Ktoś kiedyś musiał przedstawić kandydaturę. Tu to byli kibice, bo z nimi mam też styczność. Kibice obserwują klub, pewnie niejednego trenowałem, może ich dzieci również, cały czas byłem w Chorzowie, więc kibice mnie znają, również moje wyniki w innych klubach. Dla mnie to nie ma znaczenia, ale pewnie zawsze są tacy, którym to może przeszkadzać. Najczęściej ktoś kogoś do klubu musi wprowadzić. Ale prawda jest też inna. Jak będą dobre wyniki, to nie będzie miało znaczenia przez kogo byłem "namaszczony", a jak będą złe wyniki, to się skończy, tak jak zawsze.
(...)
Z ręką na sercu... miałeś duże wątpliwości przy ofercie Ruchu?
- Względy finansowe musiałem odłożyć na drugi plan, pod tym względem jestem stratny. Ale nie patrzyłem na finanse w pierwszej kolejności. Skupiłem się na tym, że to dla mnie szansa. W przyszłości, będąc starszym trenerem, mającym pewną pozycję, jak chociażby trener Smyła, mógłbym odmawiać, ale teraz nie mam nic do stracenia. Musiałem ze wszystkich swoich rzeczy zrezygnować dla Ruchu. Trzeba poświęcić tej pracy naprawdę mnóstwo czasu. Zaryzykowałem, ale wierzę, że nie będę żałować.
źródło:
Sportslaski.pl