- Przed sezonem widziałem dyskusję kibiców o tym, że z tym składem Ruch nie ma szans na utrzymanie. Powtarzam jednak zawsze, że aby wyrokować cokolwiek w tej lidze, naprawdę trzeba być odważnym. Startem Ruchu nie jestem zaskoczony ani pozytywnie, ani negatywnie. Pojedziemy do Chorzowa po 3 punkty, ale ze świadomością, że Ruch gra fajnie piłką, ma kilku dobrze wyszkolonych zawodników - mówi
Robert Chwastek, rodowity chorzowianin, który zagra w piątek zagra przy Cichej w barwach Gryfa Wejherowo. Zapraszamy do przeczytania fragmentów wywiadu, który ukazał się w "Sporcie".
Jak to się stało, że jako junior grał pan w trzech chorzowskich klubach, ale nie Ruchu?
Robert Chwastek: - Pochodzę z Chorzowa Starego, z ulicy Kościuszki. Nie znam stąd nikogo, kto nawet w najmniejszym stopniu nie sympatyzowałby z Ruchem. Pierwszy raz na mecz mama i tata zabrali mnie, gdy miałem 5 lat. Chodziłem na Cichą, ale nie jakoś regularnie. Najczęściej - na sektor nr 1, z panem Witkiem Wieczorkiem, kierownikiem Zantki Chorzów i chłopakami z zespołu. Mama chciała zapisać mnie do Ruchu, ale większość kolegów pierwsze kroki kierowała do Zantki lub na Stadion Śląski. Bo blisko; wystarczyło przejść przez park. Zaczynałem na Stadionie, finalnie - po przygodzie z Józefką - trafiłem do Zantki, gdzie mieliśmy najmocniejszy rocznik na Śląsku. W juniorach starszych graliśmy z rok starszymi rywalami, z rocznika 1987, a nawiązywaliśmy równorzędną walkę z Gwarkiem Zabrze, ciągniętym przez Przemka Trytkę czy Dawida Jarkę.
(...)
Bardzo okrężną drogą - przez Łódź, Bełchatów, Płock i Ząbki - ale do Ruchu w końcu pan trafił…
- Podejścia miałem dwa. Próbowałem z Płocka, ale na Cichej była wtedy bardzo mocna drużyna, tuż po zdobytym wicemistrzostwie Polski. Ostateczne wylądowałem w Dolcanie, a w Ruchu znalazłem się w przerwie zimowej sezonu 2012/13. Długo przygotowywałem się z trenerem Leszkiem Dyją, testy trwały chyba z miesiąc. To były dla mnie duże emocje. Klub z ekstraklasy, z rodzinnego miasta… Bardzo chciałem zagrać w Ruchu. Udało się. I… poza tym, to już nic się nie udało. To nie był dobry okres. Zagrałem w dwóch przegranych domowych meczach, które dla drużyny były najgorsze w całej rundzie. Z Lechem wypadłem przeciętnie, z Podbeskidziem bardzo słabo.
Można powiedzieć, że to był punkt zwrotny na pana piłkarskiej drodze. Potem nie grał pan już wyżej niż w II lidze.
- Cały sezon - 2013/14 - spędziłem w III-ligowych rezerwach, bo były zawirowania związane z moim odejściem. Ludziom wydaje się, że mogłem rozwiązać kontrakt i odejść, ale to nie takie proste. Nie jest tak, że zamierzałem tylko siedzieć i pobierać pensję. Decyzję o tym, że trener Jacek Zieliński nie widzi dla mnie miejsca w pierwszym zespole, usłyszałem bardzo późno. Do jakiegokolwiek klubu się zwróciłem - tam kadra była już zamknięta. Byłem po półroczu w ekstraklasie, wcześniej przez lata grałem na zapleczu, dlatego na propozycje z II ligi nawet się nie oglądałem. Przez dwa dni byłem w… "Klubie Kokosa", razem z Marcinem Kikutem. Prezes Smagorowicz stwierdził jednak, że tak nie powinno być i powiedział, że mam trenować w rezerwach. Prowadził je wtedy Karol Michalski i zachował się bardzo w porządku. Wiedział, że to dla mnie nieprzyjemna sprawa, a od razu dał mi opaskę kapitana. Mogę mu za to raz jeszcze podziękować. Na treningach było nas 7-8, czasem schodził Patryk Lipski, będący już blisko pierwszego zespołu. Mimo że było nas tak niewielu, trener Michalski organizował profesjonalne zajęcia, wymagał zaangażowania. Potem pracował już tylko z pierwszą drużyną. Zimą mówiło się, że rezerw może już nie być. Dyrektor Mosór wskazał, że mam trenować z juniorami, ale zablokował to trener Pietrzak. I znów wylądowałem w "Klubie Kokosa". Był w nim Andrzej Niedzielan i pracował z trenerem Gawendą. Zapytałem, czy też mogę, bo po prostu nie miałem co robić. Ćwiczyliśmy pod wiatą, w siłowni, dwa razy dziennie. Andrzej rozwiązał potem kontrakt z winy klubu, a ja ostatecznie dograłem sezon w rezerwach, u trenera Tomasza Fornalika. Dodam, że w sprawach finansowych jestem z Ruchem na czysto.
(...)
Jako rodowity chorzowianin, martwi się pan, co z tym Ruchem?
- Umówmy się - cały czas żyjemy w Chorzowie tym, że jesteśmy legendą bez końca, 14-krotnym mistrzem Polski. Gdyby jednak spojrzeć na to, co obecnie jest, to widzi się… duży problem. Są kibice, ale pytanie, jak długo Ruch będzie przyciągał do siebie nowe pokolenia. Bo czym? Infrastrukturą? Zdarza się, że na jednym boisku trenują cztery roczniki. Jeśli ma to pójść w dobrym kierunku, to tak dalej być nie może. W Łodzi powstały dwie kapitalne bazy, Legia buduje się pod Warszawą, wiemy, jakie warunki ma Zagłębie Lubin, na akademię postawił też Raków Częstochowa, zatrudniając trenera Śledzia, który wykonał wcześniej kapitalną robotę w Lechu Poznań. Ruch porównuje się do najlepszych, ale ci najlepsi zaczynają odjeżdżać. I to nie powoli, bo w niektórych aspektach bardzo szybko. W Chorzowie jest problem, by powstał stadion na 12 tysięcy miejsc z możliwością rozbudowy o 4 tysiące. A jeśli stanie, to najwcześniej w 2023 roku! Gdyby został zbudowany cztery lata temu, może Ruch nie grałby dziś w II lidze, a wciąż w ekstraklasie…
źródło:
Sport