- Adrenalina aż we mnie buzowała. Przedstawiono mnie pierwszemu zespołowi, a Gabriel Heinze i Gonzalo Higuain kazali mi się rozgościć. Higuaina znałem od lat, przyjaźniliśmy się i wciąż utrzymujemy kontakt - mówi
Santiago Villafane, który w bardzo ciekawym wywiadzie z Mateuszem Święcickim, komentatorem Eleven Sports, opowiedział o swojej dotychczasowej karierze. Zapraszamy do przeczytania wybranych przez nas fragmentów.
Ojciec jest fanem Boca Juniors?
Santiago Villafane: - Tak, kocha ten klub.
Więc pewnie dlatego nie protestował.
- Tak, ale musisz pamiętać, że Boca miała wówczas zdecydowanie lepszą renomę niż Independiente. Słynęła ze szkolenia młodzieży. Mój rocznik 1988 był znakomity. Ogrywaliśmy wszystkich, byliśmy najlepsi w kraju. Wychodziliśmy na boisko i wiedzieliśmy, że wygramy. Zastanawialiśmy się tylko jak wysoko.
Kto oprócz ciebie i twojego brata Nicolasa grał w tamtej drużynie?
- Ever Banega, Nicolas Gaitan, Juan Forlin. Banega dołączył do nas w 2004 roku i po pierwszym treningu wiedzieliśmy, że mamy do czynienia ze zjawiskiem. Umiał wszystko. Oczywiście każdy z nas zdawał sobie sprawę, że przeskok do seniorskiej drużyny jest jak podróż w kosmos, ale kto jak nie Ever miał sobie dać radę. Trenerzy mówili, że ma talent na miarę Juana Romana Riquelme, cmokali z zachwytu, dbali o niego. Dziś zostałby sprzedany do czołowego, europejskiego klubu przed debiutem w pierwszej drużynie Boca. Bardzo się polubiliśmy. Spędzaliśmy mnóstwo czasu. On czuł się trochę samotny, bo przyjechał z Rosario do wielkiego miasta i nikogo nie znał.
(...)
W jaki sposób ty siedem lat później trafiłeś do Realu?
- Julen Lopetegui, obecny selekcjoner reprezentacji Hiszpanii pracował w Madrycie jako skaut. Jeździł po Ameryce Południowej i obserwował piłkarzy. Sporządził raport, w którym zarekomendował mnie i Juana Forlina. Kiedy trener Boca przekazał mi tę informację, nogi się pode mną ugięły. Nie mogłem w to uwierzyć. Jak to? Ja do Realu? – Spokojnie, chcą cię do Castilli. Nic nie tracą. Ty też nie. Pojedziecie we dwóch, będzie grać w rezerwach, a z czasem może przeniosą was do pierwszej drużyny. Nie masz się co zastanawiać. To jedyna szansa w życiu. A Realowi się nie odmawia. Nawet jeśli to tylko Castilla.
Przeżyłeś szok?
- Tak, choć byłem w rodzinie Boca kilka lat. Nie znajdziesz większego klubu w Argentynie. To sufit. I nagle, po długiej podróży trafiasz do świata, którego nie możesz porównywać z tym, czego doświadczyłeś wcześniej.
(...)
Nie zadebiutowałeś w pierwszej drużynie Realu Madryt. Miałeś okazję trenować z pierwszą drużyną?
- Tak, wchodziłem do szatni na palcach. Trenerem najpierw był Bernd Schuster, później Juande Ramos. Pamiętam dzień, w którym powiedziano mi, że następnego dnia mam pojawić się na zajęciach z pierwszą drużyną. Adrenalina aż we mnie buzowała. Przedstawiono mnie pierwszemu zespołowi, a Gabriel Heinze i Gonzalo Higuain kazali mi się rozgościć. Higuaina znałem od lat, przyjaźniliśmy się i wciąż utrzymujemy kontakt. Jeździliśmy regularnie na zgrupowania reprezentacji młodzieżowych, pamiętam też czas, w którym on otrzymał propozycję występów w kadrze Francji. Urodził się w Breście, więc mógł dla nich grać. Raymond Domenech, który prowadził wówczas reprezentację,nalegał, dzwonił, przyjeżdżał na osobiste spotkania. Higuain czuł się jednak Argentyńczykiem, zawsze marzył o występie w seniorskiej drużynie. To nie był dla niego łatwy czas. Gabriel Heinze pozostanie zawsze dla mnie fenomenem. To jeden z niewielu piłkarzy na świecie, którzy udowodnili, że nogi mogą cię kompletnie nie słuchać, ale jeśli jesteś szaleńczo zdeterminowany to możesz dojść nawet na szczyt. To był niesamowity profesjonalista. Wiedział, że musi pracować dużo więcej niż inni, by zamaskować swoje wady. Ale żaden piłkarz nie wywarł na mnie tak olbrzymiego wrażenia jak Raul. Pierwszy na treningu, ostatni z treningu. Pomyślałem sobie wtedy: widzisz, nie ma wymówek, nie ma dróg na skróty. Od tylu lat gra na najwyższym poziomie i to się nie bierze z niczego. Talent to nie wszystko.
(...)
Przeanalizowałem twoje występy w reprezentacjach młodzieżowych. Byłeś częścią drużyny, która w 2006 roku wyjechała na bardzo znany turniej do Tulonu. Otarłeś się także o kultową kadrę U-20, która w Kanadzie w 2007 roku została mistrzem świata. Na finały jednak nie pojechałeś.
- W Tulonie nie poszło nam dobrze, choć tworzyliśmy ciekawą ekipę. Sergio Romero w bramce, w obronie Gabriel Mercado, Maxi Moralez i Mauro Zarate w ataku. Nie wyszliśmy z grupy. Kanada to już zupełnie inna historia. Mieliśmy wspaniałą, bardzo doświadczoną drużynę. Znalazłem się na szerokiej liście, ale opałem w samej końcówce i nie załapałem się na turniej. Rok wcześniej graliśmy z gospodarzami mecz i wystąpiłem w pierwszym składzie. Jeśli przypomnisz sobie skład z Kanady to zauważysz pewną ciągłość. Lautaro Acosta, Maxi Moralez, Damian Escudero, Mauro Zarate, Gabi Mercado i Sergio Romero dwa lata wcześniej razem ze mną pojechali do Tulonu. Hugo Tocalli wzmocnił tę grupę Everem Banegą, Sergio Aguero, Pablo Piattim, Angelem Di Marią czy Federico Fazio i sięgnął po Mistrzostwo Świata.
(...)
Długo umawialiśmy się na tę rozmowę. Przeżywałeś spore kłopoty osobiste, twoje dzieci były pod stałą opieką lekarską w Buenos Aires. Jedno z nich niedawno zmarło.
- Tak, moja narzeczona przeżywała problemy już podczas ciąży. Lekarze z Rudy Śląskiej bardzo nam pomagali i muszę podziękować im za wszystko. Nigdy tego nie zapomnę. Dzięki ich profesjonalizmowi i podjęciu decyzji o interwencji laserowej w trakcie ciąży, jedno z moich bliźniąt wciąż żyje. Dante i Leo nie rozwijali się symetrycznie. Postaram się to opisać najprostszymi słowami. Urodzili się bardzo wcześnie, bo już w szóstym miesiącu. Lekarze zauważyli, że Dante zajmuje więcej miejsca w brzuchu mamy i przytłacza swoimi rozmiarami Leo. Tym samym drugie dziecko nie mogło rozwijać się naturalnie. Przyszło na świat mniejsze, z genetyczną wadą płuc, która dawała niewielkie szanse na przeżycie. Liczyliśmy się z tym, ale bardzo wierzyliśmy, że Bóg pozwoli mu przeżyć. Niestety Leo umarł. Klub zachował się fantastycznie wobec mnie. Prezes, dyrektor i trener kazali mi jechać do Argentyny i wrócić, kiedy będę czuł się na siłach. To był wzruszający, ludzki akt, który niezwykle sobie cenię. Chcę też podkreślić, że dotarły do mnie zdjęcia, na których kibice Ruchu wspierają mnie w trudnej chwili. Dziękuję wam za wsparcie, za oprawę przygotowaną specjalnie dla mnie. Jesteście wspaniali.
Napisałeś na Instagramie i Facebooku wzruszające słowa o śmierci Leo.
- Tak, napisałem, że Bóg zabrał nam anioła, ale mimo olbrzymiego bólu, staram się pogodzić z jego decyzją. Jestem bardzo wierzącym człowiekiem, Bóg wie lepiej, co jest dla mnie dobre. Może Leo miałby straszne życie? Może nie mógłby normalnie biegać, przeżywać dzieciństwa, bawić się z kolegami? Może lepiej, że odszedł do nieba? To ekstremalnie ciężkie doświadczenie, bo nie możesz przeżyć niczego gorszego od utraty dziecka. To jakby umarła część ciebie. Nie jestem w stanie opisać słowami, bólu, który czujemy, ale teraz modlimy się o zdrowie Dantego. Wierzę, że da sobie radę. Jest silniejszy. Jest wojownikiem. Wierzę, że wyjdzie ze szpitala.
Twoja narzeczona jest miłością z dzieciństwa?
- Trochę tak. Znamy się od 13 roku życia, ale dopiero od kilku lat jesteśmy ze sobą. Podróżuje za mną wszędzie. Jest bardzo mądrą, samodzielną i odpowiedzialną kobietą. Kocha piłkę nożną. Jej ojciec, Carlos Ischia jest bardzo szanowanym szkoleniowcem w Ameryce Południowej. Był legendą Velez Sarsfield jako piłkarz, później pracował u boku Carlosa Bianchiego w Boca Juniors czy Romie. Jako pierwszy trener prowadził też Bocę. Oglądałeś trzeci sezon serialu Narcos?
Jasne, uwielbiam. W tym roku nie zdążę, ale w przyszłym lecę do Kolumbii.
- Ischia był podstawowym piłkarzem America de Cali, kiedy kartel rządził światowym rynkiem kokainy. Bracia Miguel i Gilberto Rodriguez Orejuel uwielbiali piłkę nożną. Kupowali wielkie anteny, instalowali je na dachach swoich willi i oglądali mecze dniami i nocami. Mieli wielkie ambicje, chcieli udowodnić swoją dominację na kontynencie, ale nie wygrali Copa Libertadores. Trzy razy z rzędu dochodzili do finału i za każdym razem przegrywali.
Masz poczucie niedosytu w swojej karierze?
- Nie. Słuchaj, ja spełniłem swoje największe marzenie. Zagrałem w Boca Juniors. Występowałem w reprezentacjach młodzieżowych Argentyny, wyjechałem do Madrytu, później grałem w Danii, Grecji czy Bułgarii. Zebrałem mnóstwo doświadczeń, zarobiłem trochę pieniędzy, poznałem fantastycznych ludzi. Sam zauważyłeś, że Diego Perrotti, Gonzalo Higuain czy Ever Banega są ze mną w kontakcie na Instagramie czy Facebooku. Dzięki futbolowi zwiedziłem cały świat, poznałem kultury i obyczaje, o których wcześniej nie miałem pojęcia. Miliony dzieciaków marzy o zawodowej grze w piłkę, o utrzymywaniu się z niej. Ja mogę to robić i należę do szczęściarzy. Taką mam naturę i to słowa, które płyną prosto z serca.
Cały wywiad można przeczytać
tutaj.