- W historii greckiego futbolu jest pięć, może sześć osób, które czego by nie zrobiły, to i tak będą im klaskać kibice Panathinaikosu i innych drużyn. Nawet najbardziej wrogich, jak AEK czy Olimpiakos. Może zabrzmi to nieskromnie, ale tak się składa, że dwie z tych osób siedzą właśnie przed panem - powiedział dziennikarzowi "Przeglądu Sportowego" trener Chouan Ramon Rotsa, który udzielił wywiadu wspólnie z Krzysztofem Warzychą. Zapraszamy do przeczytania wybranych przez nas fragmentów.
Był pan trzykrotnie trenerem Panathinaikosu, najdłużej w latach 1994-1996, a w ostatnich latach pracował głównie jako skaut, prawda?
Chouan Ramon Rotsa: - Odpowiadałem za rynek południowoamerykański. Cztery miesiące spędzałem w Grecji, a cztery w Argentynie i innych krajach, gdzie oglądałem mecze różnych lig. W 2008 roku w Panathinaikosie nastąpiła zmiana. Z zarządzania klubem po 30 latach zrezygnowała rodzina Vardinogiannis i przyszli nowi ludzie. Zapowiedzieli, że budżet wyniesie 190 milionów euro i chcieli, żebym im wyszukiwał potencjalne gwiazdy. W drugiej lidze argentyńskiej zobaczyłem bardzo zdolnego chłopaka. "Jest taki napastnik, ma 17 lat, nazywa się Paolo Dybala" - mówiłem właścicielom. Nie wzięli go. Innym razem w meczach chilijskiego Colo Colo obserwowałem Lucasa Barriosa. "Ten człowiek gwarantuje gole" - przekonywałem, ale nie trafił do Panathinaikosu. Wzięli go działacze Borussii Dortmund. Najgorsze, że w ciągu dwóch lat wszystkie pieniądze jakimś cudem wyparowały z klubu. Działacze mieli wielkie ambicje, ale wszystko się rozpadło.
Słyszałem, że Panathinaikos w tamtym czasie był też zainteresowany Robertem Lewandowskim.
Krzysztof Warzycha: - Zgadza się. Z dyrektorem klubu jeździłem do Polski, żeby go oglądać. Rozmawialiśmy z działaczami Lecha, ale oni chcieli zbyt dużych pieniędzy.
Chouan Ramon Rotsa: - Działacze Panathinaikosu uparli się, żeby nie wydawać więcej na Lewandowskiego, tylko ściągnąć Djibrila Cisse. "To słynny Francuz, będzie strzelał gola za golem" - mówili. Dziś Cisse kojarzy mi się z jednym. Podjeżdżam któregoś dnia do klubu i widzę przed wejściem do budynku 10 luksusowych aut. "Czyj jest ten samochód?" - pytam. Słyszę, że Djibrila. "A ten?" "Też". "A tamten?" "Też Cisse". Różniły się tylko kolorem (śmiech).
(...)
Powiedział pan po przyjeździe do Chorzowa, że w polskiej piłce, w porównaniu z grecką, jest dużo mniej przemocy. Kiedy w Grecji najdobitniej przekonał się pan, do czego są zdolni kibice?
Chouan Ramon Rotsa: - W 1997 roku prowadziłem Aris Saloniki i graliśmy mecz derbowy na stadionie PAOK-u. Wjechaliśmy autokarem na teren stadionu, kierowca zaparkował przed wejściem do szatni. Nagle znikąd wokół nas pojawiło się około tysiąca kibiców. Mimo to chciałem wyjść jako pierwszy. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem, że coś leci w naszym kierunku. To był młotek. Uderzył w szybę od strony kierowcy i cała się rozleciała. Szkło latało wszędzie. "Na ziemię!" - krzyknąłem i wszyscy w autokarze padli. Kibice PAOK-u zbili wszystkie szyby i nie wiem, co by nam zrobili, gdyby nie to, że pojawiła się policja i ich przegoniła. Ale jak po czymś takim grać mecz?! Wyobraża pan to sobie?! Przegraliśmy 0:2. W szatni powiedziałem piłkarzom: "Podziwiam was, że w ogóle wyszliście na boisko". PAOK powinien dostać gigantyczną karę, ale wszystko uszło im na sucho.
Krzysztof Warzycha: - Wiem, jacy potrafią być greccy kibice, ale nigdy nie spotkałem się z czymś takim. Wręcz przeciwnie - bardzo często doświadczałem z ich strony podziwu.
Chouan Ramon Rotsa: - W historii greckiego futbolu jest pięć, może sześć osób, które czego by nie zrobiły, to i tak będą im klaskać kibice Panathinaikosu i innych drużyn. Nawet najbardziej wrogich, jak AEK czy Olimpiakos. Może zabrzmi to nieskromnie, ale tak się składa, że dwie z tych osób siedzą właśnie przed panem.
Pana, panie Krzysztofie, podobnie odbierają też kibice w Chorzowie. Było jakieś zawahanie przed objęciem klubu w poprzednim sezonie?
Krzysztof Warzycha: - Wiedziałem, jak trudna jest sytuacja. Zdawałem sobie sprawę z zaległości, miałem świadomość sytuacji finansowej. Ale potrzebowałem wielkiego wyzwania. Chciałem się pokazać w Polsce, a w Ruchu znam wszystkich - prezesa, ludzi w klubie. Nie potrafię wyobrazić sobie siebie jako trenera Legii czy Górnika Zabrze. Spadek mnie bardzo zabolał. Jeżeli w Polsce zostajesz mistrzem kraju, a później robisz karierę w Grecji, gdzie ocierasz się o finał Ligi Mistrzów, nie jest łatwo patrzeć z boku, jak twój zespół przegrywa 0:6 we Wrocławiu ze Śląskiem. A później był ten nieszczęsny mecz w Gdyni z Arką. Byłem ustawiony gorzej niż sędzia, miałem dalej do całej sytuacji, ale ewidentnie widziałem, że Rafał Siemaszko strzelił nam gola ręką. Dlatego później powiedziałem, że rękę było widać z Chorzowa. Tamta sytuacja nas dobiła.
Chouan Ramon Rotsa: - Pamiętam, że do Chorzowa przyjechałem w niedzielę, a już w czwartek był ligowy mecz. Trochę nie wiedziałem, czego się spodziewać po zespole, który spadł, został ukarany minusowymi punktami i nie zdołał jeszcze wyjść na plus. Kiedy wszedłem do szatni, zdziwiło mnie, że wokół jest tyle młodych twarzy. Przekazałem piłkarzom parę moich zasad, Krzysztof tłumaczył. Od razu widziałem, że złapali, o co mi chodzi. To, ile już zdobyliśmy punktów, jest wielką zasługą tych chłopaków. Przed drugą rundą wzmocnimy się jeszcze kilkoma zawodnikami. Wykorzystamy nasze kontakty. Jestem przekonany, że będziemy mocniejsi. W tej chwili mamy wyjątkowo młodą drużynę. Kilka dni temu pojechaliśmy do Mikołowa na spotkanie z kibicami. Był z nami jeden z młodszych zawodników, Patryk Sikora. W pewnym momencie podszedłem do niego, bo wydawał się zdenerwowany. "Co się dzieje?" - spytałem. A on odpowiedział, że jest zestresowany, bo widzi tylu ludzi. I teraz wyobraźmy sobie, że taki chłopak wchodzi na boisko w bardzo ważnym meczu o punkty, który ogląda pięć tysięcy kibiców. Młodych graczy trzeba wprowadzać bardzo ostrożnie.
Krzysztof Warzycha: - Gdy myślę dziś o Ruchu, cały czas mam w głowie pewną analogię. Występowałem w tym klubie, gdy pierwszy raz w historii spadł z ekstraklasy. Też dostaliśmy zakaz transferowy. Jednak rok później wróciliśmy na najwyższy szczebel i w pierwszym sezonie zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Spadek z ligi nie jest końcem świata.
Chouan Ramon Rotsa: - Poznałem historię klubu i wiem, że Ruch za trzy lata będzie obchodził 100-lecie istnienia. Moim marzeniem jest, by poprowadzić go wtedy w europejskich pucharach. Uśmiechnął się pan...
Tak, bo to dzisiaj mało realne.
Chouan Ramon Rotsa: - W piłce nożnej trzeba mierzyć wysoko. Mało kto przypuszczał, że prowadzony przeze mnie Panathinaikos awansuje do półfinału Ligi Mistrzów. A my w półfinale wygraliśmy 1:0 w Amsterdamie z Ajaksem. W rewanżu nie mieliśmy już szans, przegraliśmy 0:3, ale Ajax to była wtedy najlepsza drużyna świata. Van der Sar, Overmars, Bogarde, Litmanen, Kanu. Można wymieniać kolejne nazwiska. Ten zespół był wtedy najmocniejszy w historii. W półfinale tych rozgrywek wystąpiłem zresztą też jako piłkarz. W sezonie 1984/1985 był to Puchar Europy Mistrzów Klubowych, a my w dwumeczu o finał wylosowaliśmy wielki Liverpool. Na Anfield strzeliłem nawet prawidłowego gola. Zacząłem się cieszyć jak dziecko, ale sędzia mi go nie uznał. Ostatecznie przegraliśmy 0:1 i 0:4. To piękne wspomnienia, których nie zabierze mi nikt, ale w piłce nożnej nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.
źródło:
Przegląd Sportowy