- Nigdy szczerze nie przeprosiłem rodziców, a wiem, że ich zawiodłem. Podporządkowali swoje życie dla mnie, żebym mógł grać w piłkę. Dziękuję im za to i mam nadzieję, że jeszcze będą ze mnie dumni - mówi
Adrian Liberacki, który w szczerym wywiadzie opowiedział nam o swojej dotychczasowej karierze oraz licznych doświadczeniach. Poznajcie "Libera".
Długo czekałeś na debiut, jednak w końcu dostałeś szansę od trenera, w dodatku w meczu przeciwko swojej byłej drużynie. Jak będziesz wspominał swoje pierwsze spotkanie w barwach Ruchu?
Adrian Liberacki: - Cieszę się, że trener dał mi szansę. Długo czekałem, ale wiem, że jestem po ciężkiej kontuzji i musiałem trochę nadrobić. Bardzo chciałem zagrać w spotkaniu ze Stalą, miałem trochę do udowodnienia... Szkoda, że nie udało mi się strzelić gola. Jeśli chodzi o mecz, to początek był nerwowy, ale z minuty na minutę było coraz lepiej. Szkoda mi bardzo tej drugiej bramki. Kacper Czajkowski popełnił błąd, ale mogłem go naprawić i wybić tę piłkę. Zostaje niedosyt, bo nie zasłużyliśmy na porażkę.
Faktycznie byłeś bardzo bliski zdobycia gola, jednak bramkarz zdołał strącić piłkę na poprzeczkę. Kibice będą cię często widywać pod polem karnym rywali?
- Żałuję, że to nie wpadło. Lubię grać ofensywnie i jeżeli tylko siły pozwalają, to próbuję biegać do każdej akcji. Mam nadzieję, że w następnych meczach też będę dostawał szanse i kibice będą mieli radość z moich bramek.
Od twojego poprzedniego meczu minął prawie rok. W rundzie jesiennej poprzedniego sezonu byłeś podstawowym zawodnikiem Stali, jednak później odniosłeś kontuzję i wiosną nie zaliczyłeś na boisku ani minuty. Następnie podjęto decyzję, by nie przedłużać z tobą kontraktu. Byłeś zaskoczony, zawiedziony takim obrotem sytuacji?
- Miałem propozycję z Ekstraklasy, z Korony Kielce i nie przedłużyłem kontraktu ze Stalą, a miałem ostatnie pół roku. Później przytrafiła mi się ta nieszczęsna kontuzja... Z trenerem do dzisiaj utrzymuję dobry kontakt, natomiast do zarządu mam żal, bo przez pół roku nikt nie odebrał ode mnie telefonu. Nikt nie zainteresował się moim zdrowiem, chociaż miałem jeszcze ważny kontrakt. Wszystkie koszty operacji musiałem pokryć sam. Wydaje mi się, że nie traktuje się tak zawodnika, który zrobił z drużyną awans do pierwszej ligi, a później był podstawowym graczem. Natomiast Mielec będę wspominał miło, mam tam dużo kolegów i życzę im powodzenia.
W jaki sposób doznałeś kontuzji?
- Na obozie przygotowawczym w Turcji poczułem ukłucie w okolicach brzucha i się posypało. Lekarze stwierdzili zapalenie spojenia kości łonowej i zerwanie przyczepu przecięcia pachwin. Po wierceniu dziury w spojeniu łonowym czekała mnie czteromiesięczna rehabilitacja.
Latem odezwał się Ruch, z którym dość szybko podpisałeś kontrakt. Jak minęły pierwsze miesiące w Chorzowie?
- Zagrałem w sparingu z Rozwojem Katowice, w którym wypadłem korzystnie i podpisaliśmy kontrakt. Jestem mile zaskoczony tym, jak mnie przyjęła szatnia. Na pewno dużo mi pomogło to, że znałem wcześniej Bartka Nowaka i to on mnie wprowadził do zespołu. Lepszej szatni nie mogłem sobie wymarzyć. Zdarza się, że samą atmosferą wygrywamy mecze, mam nadzieję, że znowu złapiemy serię.
Co powoduje, że atmosfera w chorzowskiej szatni jest tak dobra? Okoliczności nie są przecież łatwe.
- Miejsce w tabeli może nie napawa optymizmem, ale jeżeli będziemy cały czas o tym myśleć - a pamiętajmy, że mamy młodą drużynę - to może nas to sparaliżować. We Włoszech miałem kiedyś taką sytuację, że przegraliśmy pięć meczów z rzędu i zajmowaliśmy ósme miejsce w tabeli. Później mieliśmy jednak serię i zrobiliśmy awans. Włochy mnie nauczyły, że trzeba mieć luz i nie zaprzątać sobie głowy takimi rzeczami. A w szatni z "Kowalem", "Miłym" Przybeckim i "Walusiem" po prostu nie może być nudno.
Nie miałeś obaw, by związać się z Ruchem, który przechodzi duże zmiany organizacyjne?
- Ja potrzebowałem gry, a Ruch był konkretny. To klub z tradycjami i dużą ilością kibiców, więc nawet się nie zastanawiałem. Bartek Nowak powiedział mi, że sytuacja jest stabilna, ale ja tak tęskniłem za piłkarską szatnią, że te sprawy naprawdę zeszły na dalszy tor.
Gdy przyszedłeś do Chorzowa pierwszym szkoleniowcem Ruchu był Krzysztof Warzycha, jednak w trakcie rundy podjęto decyzję o zatrudnieniu Chouana Ramona Rotsy. Jak wpłynął na was nowy trener?
- Mamy o wiele więcej treningów doskonalenia podań, bo trener chce, żebyśmy cały czas nimi grali. Nie pozwala nam wybijać piłki, zależy mu na grze wysokim pressingiem. Rotsa dużo żartuje, potrafi rozluźnić atmosferę, ale jak przychodzi czas treningu, to jest wymagający. Jego CV robi duże wrażenie, mogę się od niego dużo nauczyć.
Choć masz dopiero 23 lata, to Ruch jest już twoim jedenastym klubem. Swoich sił spróbowałeś m.in. we Włoszech. Jak po czasie oceniasz decyzję o wyjeździe za granicę?
- To była najlepsza decyzja, jaką podjąłem. Żałuję tylko, że zbyt szybko wróciłem do Polski. Wiadomo, jak każdy kandydat na piłkarza miałem chwile tak zwanej sodówki. Dzisiaj niektóre rzeczy zrobiłbym inaczej i na pewno bym grał minimum w Serie B. Czasu jednak nie cofnę i cieszę się, że jestem już zdrowy i gram w takim klubie jak Ruch.
Dlaczego decydowałeś się na kilkumiesięczne powroty do Polski? Krótki epizod w Warcie Poznań, runda we Włoszech, a następnie pół roku w Gwardii Koszalin.
- Po mistrzostwach Europy U-19 miałem propozycję z francuskiego Valenciennes. Chciałem tam iść, natomiast Włosi nie chcieli mnie puścić i przez to później przez trzy miesiące byłem w "Klubie Kokosa". W ogóle nie grałem, tylko trenowałem. I zaczęło być coraz gorzej. Mogłem iść do Pogoni Szczecin, byłem tam nawet na rozmowach, ale wybrałem Wartę, bo w Poznaniu studiowała moja dziewczyna, obecna narzeczona. Podpisałem kontrakt w piątek, a w sobotę mieliśmy sparing pokazowy, żeby fotoreporterzy mogli mi zrobić parę zdjęć. I zerwałem mięsień czworogłowy. Pół roku przerwy.
Warta zachowała się fair, za co bardzo dziękuję. Klub sfinansował mi całą rehabilitację i postawił mnie na nogi. Warta spadła jednak później do trzeciej ligi i musiałem odejść. Po kilku miesiącach poszedłem do Gwardii, bo znałem tam trenera i chciałem się odbudować. No i... moja dziewczyna jest z Koszalina. Cały czas mnie do niej ciągnęło.
Gdy byłeś nastolatkiem, interesowali się tobą nie tylko Włosi, ale także Anglicy. Byłeś na testach w Fulham i Boltonie. Dlaczego ostatecznie tam nie zostałeś?
- Przestraszyłem się. W Fulham było ciężko, nie byłem przygotowany fizycznie, pierwszy raz zobaczyłem stabilizację i siłownię. Natomiast w Boltonie strzeliłem bramkę w sparingu z Liverpoolem i był temat, żebym został, lecz Arka chciała za mnie dużą kwotę. Rodzice też nie byli przekonani.
Jaki wpływ wywarła na ciebie włoska przygoda? Piłkarsko i życiowo.
- Na pewno bardzo poprawiłem grę w obronie, bo Włosi z tego słyną. Nauczyłem się języka i poczułem dorosłe życie. Jestem jedynakiem i cały czas byłem prowadzony przez rodziców, a tam musiałem radzić sobie sam i może przez to moje głupie decyzje... Ale nie ciągnij mnie za język, bo nie chcę o nich opowiadać (śmiech).
No to opowiadaj.
- Nocne wypady, dziewczyny - jak każdy. Zamiast skupić się na piłce... Trochę zbłądziłem, ale nie chcę za dużo zdradzić. Mogę tylko przeprosić rodziców, bo nigdy ich szczerze nie przeprosiłem, a wiem, że ich zawiodłem. Podporządkowali swoje życie dla mnie, żebym grał w piłkę. Mama zwolniła się z pracy, by móc ze mną mieszkać w Gdyni, żebym nie szedł do internatu. Wszystko miałem podane na tacy, miałem wszystko, o czym tylko pomyślałem. Dziękuję im za to i mam nadzieję, że jeszcze będą ze mnie dumni.
Słyszałem, że ciągnęło cię nie tylko do dziewczyn, ale także do samochodów.
- Do tego nawet nie wracajmy!
Miewałeś różne pomysły, jak wjazd samochodem do tunelu z wodą, czy podkradanie kluczyków klubowemu magazynierowi, gdy... nie miałeś jeszcze prawa jazdy. Obyło się jednak bez większych konsekwencji?
- Przy tym pierwszym konsekwencje były duże, ale finansowe, bo trzeba było kupić nowy silnik (śmiech). Natomiast za kluczyki trenowałem przez chwilę za karę z chłopakami młodszymi ode mnie o... dziesięć lat. Więc nie było tragedii.
Mówisz, że w szatni nie można się nudzić z "Kowalem", "Miłym" i Walusiem", ale widzę, że sam też dbasz o atmosferę.
- Ostatnio jeden z kolegów miał przyklejone klapki do szafki, a lód w butach do chodzenia to już standard. W sumie nic nowego nie odkryłem.
Masz za sobą grę w reprezentacjach juniorskich, młodzieżowych. Jak to wspominasz?
- Super sprawa. Dzięki kadrze wylądowałem we Włoszech. Na turnieju w La Mandze zagrałem mecz życia i mnie wzięli do Regginy, a Zielińskiego do Udinese. Grałem w reprezentacjach ogólnie przez pięć lat - u Sasala, Dorny, Białka. Mam mnóstwo świetnych wspomnień.
Na grę w młodzieżówce już nie masz szans z racji wieku, więc... Kadra Nawałki?
- Może będą potrzebować kogoś od atmosfery, to mogę poprowadzić!
Jakie są twoje piłkarskie cele? Myślisz o powrocie do Włoch lub o wyjeździe do jednej z lig zagranicznych?
- Chcę odbudować formę i cieszyć się każdym meczem. Nie myślę w przód, ale do Włoch chciałbym wrócić. Serie A zawsze będzie moim marzeniem.
źródło: Niebiescy.pl