- Chciałem wrócić do Ruchu, bo mam tu coś do udowodnienia. Traktuję to jako wyzwania. Pomaga mi to w realizowaniu swoich celów. Zawsze byłem taki charakterny, nie lubiłem zostawiać niedokończonej roboty. Chcę, żeby ludzie dobrze mnie zapamiętali. Mam nadzieję, że w Opolu kibice Odry też wspominają mnie pozytywnie - mówi piłkarz Ruchu
Adam Setla, który udzielił wywiadu oficjalnej stronie najbliższego rywala Niebieskich. Zapraszamy do przeczytania wybranych fragmentów.
W Odrze spędziłeś prawie trzy lata, rozegrałeś kilkadziesiąt spotkań, strzeliłeś ponad 20 goli. Jakie masz skojarzenia z tego okresu?
Adam Setla: - To był w tamtym czasie inny klub niż teraz. Wielka Odra się odradzała, funkcjonowała inaczej niż teraz, ale warunki do treningu już wtedy stawały się bardzo dobre. Otwierano wówczas w Opolu Centrum Sportu. Było widać, że wszystko zmierza w dobrym kierunku.
(...)
Co działo się po rozstaniu z Odrą?
- Pamiętam dobrze, że 21 września 2013 rozwiązałem kontrakt, a cztery dni później byłem już na pierwszym treningu Ruchu Zdzieszowice. Namówił mnie poniekąd Marcin Feć. Okazało się, że nie mogę już jesienią grać w drugiej lidze. Z racji tego, że w kadrze Ruchu był wtedy jeden napastnik, Dawid Hanzel, prezes Chmiel zaproponował mi jednak, bym stworzył dla niego taką treningową konkurencję. Byliśmy już dogadani na kontrakt, ale nałożyło się to wszystko z zimowym morderstwem burmistrza Zdzieszowic. Pan Chmiel zachował się bardzo w porządku. Powiedział, że nie może spełnić moich wymagań, ale od września do grudnia i tak mi płacił, za co bardzo mu dziękuję. Gdy się okazało, że w Ruchu nie mam szans, zacząłem szukać nowego klubu. Przez dziesięć dni byłem na testach w Pelikanie Łowicz z drugiej ligi wschodniej. Chciał mnie, ale zaoferował słabe warunki, dlatego się nie zdecydowałem.
I co dalej?
- Chciałem iść do straży pożarnej. Praktycznie wszystko było już załatwione, miałem pójść do zawodowej pracy. Trenowałem wtedy w trzecioligowym Otmuchowie. Jeden ze sparingów graliśmy z Odrą. Przegraliśmy bodaj 1:2, strzeliłem gola i... odezwał się do mnie Robert Szuster, dyrektor sportowy Nadwiślana Góra.
Niejeden nawet zawodowy piłkarz, z drugiej czy trzeciej ligi, tej straży już by z rąk nie puścił.
– Nie byłem już jakoś bardzo młody, miałem 22 lata, ale postanowiłem, że jeszcze spróbuję w piłce. Dyrektor Szuster skusił mnie chęcią awansu klubu do drugiej ligi. A ja... chciałem udowodnić działaczom Odry, że jestem w stanie na poziomie drugiej ligi spokojnie pograć. Zawziąłem się.
No i awansowaliście.
- Na początku, w trzeciej lidze, siedziałem na ławce, więc nie było łatwo. Wywalczyliśmy jednak tę drugą ligę, a ja w barażach z Sokołem Ostróda zdobyłem dwie ważne bramki. Wiedziałem, że dam radę na poziomie centralnym. W drugiej lidze zaczęliśmy kiepsko. Potem trener Nocoń na mnie postawił. Strzeliłem 16 goli. Po sezonie dostałem zaproszenie od Piasta, Podbeskidzia i Ruchu. Byłem w Gliwicach, w Bielsku, a zostałem w Chorzowie.
(...)
Jak wspominasz rok spędzony w ekstraklasowym Ruchu Chorzów?
- Może z "politycznego" punktu widzenia trochę zepsułem, bo wtedy - latem 2015 - poszedłem tam z Góry na wypożyczenie. Z niższej do wyższej ligi... Wydaje mi się jednak, że naprawdę bardzo szybko udało mi się zadebiutować u trenera Fornalika.
Co zapamiętałeś z debiutu w ekstraklasie?
- Derby u siebie z Górnikiem Zabrze, prowadziliśmy 1:0... Wyjątkowe przeżycie, móc wejść na boisko w takim momencie. Nie ukrywam, że wtedy w Ruchu była bardzo mocna kadra. Dla mnie to było wyróżnienie. U trenera Fornalika niektórzy czekali na debiut trzy lata, ja - dwa miesiące. To był moment, w którym sądziłem, że mogę pograć więcej.
Czemu nie wyszło?
- Bo od razu, na pierwszym treningu po derbach, rozwaliłem kolano! Na pół roku! Do pełnej dyspozycji wróciłem dopiero w marcu, a wypożyczony byłem do czerwca. Trudno już było pokazać, co potrafię.
Mogłeś czuć żal, Waldemar Fornalik ma rękę do napastników jak mało kto.
- Porównywał mnie do poprzednich napastników Ruchu. Artura Sobiecha, Arkadiusza Piecha. Mówił, że widzi po mnie podobne zachowania. Od trenera wiele się nauczyłem. Mimo że nie grałem, to nie mam do niego żadnego żalu.
Z Chorzowa wróciłeś na Opolszczyznę - do MKS-u Kluczbork, ale to były nieudane dla ciebie miesiące.
- Przyszedłem w niełatwym momencie. Dołączyłem do kadry jako ostatni. Miałem wcześniej, po wypożyczeniu do Ruchu, problemy z rozwiązaniem kontraktu z Nadwiślanem. Przez półtora miesiąca przygotowywałem się do sezonu praktycznie sam. Wiadomo, że inaczej - tak, a inaczej - z drużyną. Trochę "zapłaciłem" też za tę kontuzję z Chorzowa. W Kluczborku potraktowali mnie na zasadzie, że muszę być "na już, na teraz". Kredytu zaufania na dłuższą metę nie było.
Chyba dość często kluby popełniają taki błąd. Biorą napastnika po problemach zdrowotnych, jakichś przejściach, jesienią nie strzela goli i już zimą jest "odpalany".
- Dlatego teraz w Chorzowie podpisałem kontrakt na dwa lata. Z wiarą, siłą, chcę przepracować zimowy okres przygotowawczy. Naprawdę wierzę, że jestem w stanie wywalczyć w Ruchu miejsce w podstawowym składzie.
Po Kluczborku były testy w drugoligowym Rozwoju Katowice. Styczeń 2017.
- Chwilowe. Nawet nie chcę tego liczyć, skoro byłem tam tylko na jednym treningu. Nie spodobało mi się. Uznałem, że to nie dla mnie. Zaproponowano mi półtora tysiąca złotych, do tego pokój w akademiku z jakimś młodzieżowcem. Nie byłem zadowolony, a już od kilku tygodni czekała na mnie dobra oferta z Niemiec. Postanowiłem coś zmienić i rzuciłem się na tę głęboką wodę.
TSV Kornburg 1932, szósta liga niemiecka... To trochę tak, jakbyś rezygnował z piłki.
- Na pewno niejeden mógł to tak odebrać. Odezwał się do mnie dyrektor sportowy tego klubu, Polak. Pan Kokott, ma zresztą w Katowicach firmę odzieżową. Chciał awansować ligę wyżej i potrzebował napastnika. Podsunął mu mnie chyba jeszcze Robert Szuster. Dostałem dobre warunki, usłyszałem zapewnienie, że załatwią mi pracę i treningi z 1. FC Nuernberg. Jeden, dwa w tygodniu. Wszystko było dobrze, wywalczyliśmy awans, ale tych treningów nie było.
(...)
Pracowałeś?
- Przy oznakowaniu autostrad. Gdy na autostradzie była budowa, to firma, w której pracowałem, miała wszystko oznaczać tak, by nic nikomu się nie stało. Dostawaliśmy odpowiednie zdjęcia, na ich podstawie wiedzieliśmy, gdzie ma stać jaki znak. Pracowałem codziennie od 8 do 16. Potem szedłem na trening.
(...)
Dużo brakuje ci do tego, by grać w Ruchu regularniej?
- Myślę, że nie aż tak. Czuję się coraz lepiej, wracam do wysokiej formy. Pozostaje tylko znaleźć pozycję (uśmiech). Prawa albo lewa pomoc, atak...
Na razie łapiesz kartki.
- To chyba wynika z chęci pokazania się! Pracuję nad tym, by opanowywać te emocje. Zawsze byłem agresywnym zawodnikiem. W Nadwiślanie był sezon, w którym dostałem 12 kartek.
(...)
No dobra. Jak będzie w niedzielny wieczór?
- Wiem, że Odra ma zawodników potrafiących pograć w piłkę, jak choćby Rafał Niziołek, którego znam z Kluczborka i uważam za bardzo dobrego piłkarza. Mecz będzie otwarty - ale dla nas! Odrze jednak kibicuję. To klub z mojego regionu, bliski mojemu sercu. No - Odra to Odra, po prostu. I zawsze będę jej dobrze życzył.
źródło:
Odra Opole