Ostatni tydzień był dla wszystkich kibiców Ruchu samospełniającą się przepowiednią. Przepowiednią wydarzeń katastroficznych i dołujących nawet niepoprawnych optymistów i najwierniejszych kibiców. Bo tylu ciosów w tak krótkim czasie nie przyjęli chyba jeszcze nigdy.
W ostatnich dniach w zasadzie zabrakło jakichkolwiek pozytywnych akcentów. W dużym skrócie było tak:
Poniedziałek, 15 maja
Trwa oczekiwanie na decyzję Komisji Licencyjnej.
- Wszystko spłaciliśmy. Obyło się to bez dwóch milionów obiecanych wcześniej z miasta - informuje Interię prezes Janusz Paterman.
Tego samego dnia Ruch otrzymał licencję. Ale ze względu na brak terminowych spłat jest ona obarczona karą odjęcia 3 punktów w przyszłym sezonie.
Wtorek, 16 maja
Piłkarze reprezentujący Ruch kompromitują się na własnym boisku.
Po żenującym występie we Wrocławiu zapowiadali walkę w pierwszym z meczów o życie. I znów zawiedli na całej linii. W pierwszej połowie zagrali zachowawczo, w drugiej dali sobie wbić 3 gole, jednocześnie nie stwarzając żadnej dogodnej okazji, by odpowiedzieć. Zapytany o ów zachowawczy styl, Krzysztof Warzycha odparł, że takie były założenia taktyczne. Jednocześnie podziękował podopiecznym za walkę i ambicję, która widoczna była chyba jedynie w anonimach dla Weszło (o tym zaraz). W żadnym razie nie było jej na boisku, o czym świadczy nie tylko rezultat, lecz także statystyki fair play (11 fauli przy 25 Piasta, 1 żółta kartka).
Środa, 17 maja
Portal Weszło publikuje skany dokumentów i anonimowe wypowiedzi dwójki zawodników, potwierdzające, ze chorzowski klub nie spłacił wszystkich zaległości. Chodzi o premię za zajęcie miejsca w grupie mistrzowskiej w minionym sezonie. Dzień później pojawiają się informacje o tym, że nadal nie wypłacono także premii za awans do europejskich pucharów. Na to jednak nie ma już żadnych dowodów.
Czwartek, 18 maja
Komisja Licencyjna ogłosiła, że zbierze się ponownie, by na nowo rozpatrzyć kwestię licencji dla Ruchu.
Piątek, 19 maja, 22:48
Piłkarze podchodzą pod sektor gości na stadionie przy ulicy Kałuży. Najpierw słuchają największej wiązanki przebojów przewidzianych na taką okoliczność: "Ruch to my, a nie wy", "Wyp...", "Jak spadniemy, to was zaje...". Ale było też mniej radykalnie - "Serce moje płacze i na ziemi jest mi źle, bo drużyna którą kocham w I lidze znajdzie się".
Do końca śpiewów wytrzymała garstka zawodników - wśród nich Rafał Grodzicki, Łukasz Moneta, Libor Hrdlicka czy Maciej Urbańczyk. Reszta, podobnie jak po meczu z Piastem, zobojętniała przedefilowała do szatni, nie chcąc nawet komentować tego, co się stało. Widać to doskonale na tym ujęciu:
Półtorej godziny wcześniej zakładający niebieskie koszulki zawodnicy rozpoczęli mecz ostatniej szansy. I po niespełna dwóch minutach przegrywali, szybko tracąc kolejną bramkę. Nie byli w stanie zrobić nic, by odrobić stratę. Matematycznie ich szanse na pozostanie w gronie najlepszych są minimalnie, wynoszą około 7 procent (tak wyliczył portal 90minut.pl). To dobra wiadomość. Zła jest taka, że sportowo i mentalnie ta drużyna już relegowała się klasę niżej. Od 28 kwietnia 2016 roku, czyli rozpoczęcia rywalizacji w grupie mistrzowskiej w sezonie 2015/16 rozegrała 39 meczów - wygrała 10 z nich, 6 zremisowała, aż 23 przegrała. W ostatnich 10 meczach wygrała RAZ, notując bilans bramkowy 4:19.
***
Przepełnieni emocjami (w zdecydowanej większości negatywnymi) nikt z nas nie potrafi racjonalnie ocenić sytuacji. Ale gdy za kilkanaście dni kurz nieco opadnie, być może docenimy to, co nam pozostało. Bo na dzień dzisiejszy jest zbyt wiele niewiadomych, by rzetelnie ocenić sytuację i zaplanować przyszłość. Trudno jednoznacznie orzec, w jakiej lidze Ruch zagra za kilka miesięcy. Można zastanawiać się, kto stworzy nowy zespół (bo że będzie budowany od podstaw, trudno podać w wątpliwość), kto go poprowadzi i przede wszystkim kto stanie za sterami klubu. I być może wkrótce okaże się, że spadek zrobi Ruchowi dobrze.
Na szczęście jedna wartość od lat jest przy Cichej niezmienna. Spotkania z Piastem i Cracovią udowodniły, jak niezaprzeczalnie wielką wartością Ruchu są kibice. Przez lata narażeni na upokorzenia, ale też świętujący sukcesy, często nieoczekiwane. To właśnie fani "eRki" stali się nieodłączną, a może i nawet najważniejszą, częścią niebieskiej historii o futbolowym romantyzmie. Trzymali kciuki za drużynę, która pomimo przeciwności losu, kłopotów organizacyjnych, a często zwyczajnych niedoborów sportowych, była w stanie dostarczyć wielu radości - także w ostatnich latach (finały PP, trzy medale ligowe).
To, że statek "Ruch" nieuchronnie idzie na dno, dla osób postronnych, niezaangażowanych w klub emocjonalnie, nie stanowi zaskoczenia - jest naturalnym procesem, ciągiem przyczynowo-skutkowym. Przez lata dryfował wbrew logicznym przesłankom i często wbrew praw, gdy Komisja Licencyjna decydowała się na pomoc. Ale pomimo coraz pokaźniejszych dziur w kadłubie ci, którzy zdzierali gardła w meczach z Piastem i Cracovią, znów pokazali, kto jest prawdziwym kapitanem tonącego okrętu. Nie jest nim żaden z zawodników - ci najwyraźniej solidarnie zobojętnieli na losy klubu. Nie był nim także Waldemar Fornalik, który nieoczekiwanie wybrał szalupę ratunkową, czując bezradność wobec organizacyjnej prowizorki i buntującej się przeciw niemu drużyny. Tym bardziej nie byli nimi Patryk Lipski, ani nawet wychowany w Chorzowie Piotr Ćwielong, którzy widząc oddalający się ląd, uciekli.
Kapitan schodzi ostatni. I (który to już raz?) są nim kibice. Wierni i oddani - co w tym przypadku nie jest pustym sloganem z flagi czy przyśpiewki. Bo przez lata niepowodzeń przekonaliśmy się na własnej skórze, czym jest wiara i oddanie swojemu klubowi. I zróbmy wszystko, by po raz kolejny pokazać, że warto wierzyć. Kiedyś wrócimy silniejsi.
źródło: Niebiescy.pl