- Nigdy nie czułem przesytu futbolem, mogę o nim rozmawiać 24 godziny na dobę, a gdyby zabrakło talentu, grałbym nawet w niższych ligach dla samej przyjemności. Oglądam mecze na okrągło, co nie znaczy, że nie mam swojego życia. Mam rodzinę, mam dziewczynę, nie jestem jakimś pracoholikiem, który zatraca proporcje - mówi
Jakub Arak, który udzielił wywiadu portalowi 2x45. Prezentujemy wybrane przez nas fragmenty.
Wielu podkreślało, że kipisz energią w spotkaniu z Zagłębiem Lubin.
Jakub Arak: - Odczuwałem piłkarski głód. Jarek Niezgoda cały czas był w wysokiej dyspozycji, dlatego ciągle zaliczałem epizody. Padłem też ofiarą głupich przepisów. Jeżeli rozegrasz 2/3 meczów w Ekstraklasie, nie możesz nawet zejść na spotkanie do rezerw, żeby złapać rytm. Nie miało znaczenia, że wchodziłem przeważnie na pięć minut, kolejny mecz nabity i koniec. Tym bardziej cieszę się, że wreszcie gram więcej i chcę pójść za ciosem.
(...)
Co to znaczy, że dzięki rywalizacji stałeś się lepszym zawodnikiem? Takie powiedzenie to trochę frazes u piłkarzy...
- Jeżeli masz dwóch rywali do składu, przed każdym treningiem dostajesz jeszcze dodatkowy bodziec do walki, cały czas jesteś na pełnych obrotach. Nie jest też tak, że na Jarka czy Eduardsa patrzę spode łba. Nie, często wzajemnie sobie podpowiadamy i pomagamy. Każdy od każdego może się uczyć. Jarek na przykład ma świetne wykończenie i nieraz podpatruję, jak on to robi.
(...)
Już się wydawało, że będziecie rycerzami wiosny, ale dziś czekacie na zwycięstwo od sześciu kolejek. To efekt problemów w Ruchu, które skumulowały się w ostatnich tygodniach?
- Na pewno nie jesteśmy skoncentrowani wyłącznie na piłce, jednak nie szukamy łatwych usprawiedliwień. Trenujemy tak samo jak inne zespoły. Wcale nie gramy źle, ostatnio są powody do optymizmu. Być może mały kryzys musiał przyjść, ale jesteśmy na fali wznoszącej. Z Wisłą Płock i Zagłębiem Lubin znów wyglądało to całkiem nieźle. Głęboko wierzę w utrzymanie.
(...)
Ruch prowadzi teraz Krzysztof Warzycha. To dla ciebie dodatkowa korzyść jako napastnika?
- Z pewnością nowy sztab często zachowanie drużyny ocenia pod zupełnie innym kątem. W poprzednim sztabie byli sami obrońcy z czasów swoich karier, czyli bracia Fornalikowie i Marek Wleciałowski. Teraz jest inaczej - trener Warzycha grał jako napastnik, a Wojciech Grzyb jako boczny pomocnik. Gdzie indziej mają ostrość widzenia, co dla zawodników ofensywnych bywa ciekawym doświadczeniem. Czasami potrafią nam pomóc dobrą radą.
Na praktycznym przykładzie również?
- Zdarza się. Nawet w środę mieliśmy trening strzelecki i trener Warzycha zwracał uwagę, żeby ostatni krok przed uderzeniem wykonać w odpowiednim tempie. Bardzo cenne wskazówki, widać, że techniczne sprawy ma opanowane.
Odejście Fornalika stanowiło szok. Jak zareagowałeś?
- Starałem się podejść do decyzji trenera ze zrozumieniem. Tak wybrał, musieliśmy to uszanować. Chcieliśmy dalej z nim pracować, wierzyliśmy, że możemy się z nim utrzymać. Nie znamy wszystkich zakulisowych spraw dotyczący jego odejścia. Nikt nie ma do niego pretensji. Bardzo dużo zrobił dla Ruchu, wielu może być mu wdzięcznych za otrzymaną szansę.
Kontrakt z Ruchem rozwiązał Patryk Lipski. Nie było pokusy, żeby pójść jego śladem? Każdy z was raczej wygrałby sprawę.
- Nie chcę oceniać decyzji Patryka. Piłka jest sportem drużynowym, ale jeśli chodzi o negocjacje, każdy gra sam. Patryk miał prawo tak postąpić, najwidoczniej uznał, że takie posunięcie będzie dla niego najlepsze. Mnie pójście w jego ślady nie kusiło. Moim celem jest tylko jak najlepsza gra dla Ruchu.
źródło:
2x45