- Ruch ma piękne tradycje i wielką historię, więc nawet nie wyobrażam sobie, żeby ludzie, którzy w tej chwili weszli do zarządu, nie mieli świadomości, jaką wzięli na siebie odpowiedzialność. Ktoś, kto jest prezesem, ma obowiązek zapewnić klubowi funkcjonowanie nie tylko dziś, ale i w przyszłości - mówi trener
Waldemar Fornalik, który udzielił ciekawego wywiadu tygodnikowi "Piłka Nożna". Prezentujemy wybrane fragmenty.
Pod względem organizacyjnym było jednak w klubie dramatycznie od początku sezonu.
Waldemar Fornalik: - Zmiany w zarządzie i radzie nadzorczej, ciągła niepewność - w tym kontekście rzeczywiście nie było przesłanek do optymizmu. Jako trener w pierwszej kolejności patrzę jednak na ludzi, których mam do grania, jaki jest potencjał grupy. I czy daje nadzieję na wygrywanie nawet z najsilniejszymi konkurentami w lidze, a właśnie takie możliwości dostrzegłem w tych chłopakach. Poza tym nie oszukujmy się - podczas moich kadencji przy Cichej trudnych momentów było wiele, więc miałem sposobność może nie tyle przywyknąć, co się zahartować. Dlatego bodźców do pozytywnego myślenia od dawna szukałem przede wszystkim w wydarzeniach boiskowych. A kiedy już takie się pojawiały, problemy pozasportowe odsuwałem na dalszy plan.
Jest pan aż tak silny i zahartowany, że kłopoty finansowe klubu i notoryczne zaległości w wypłatach spływają po panu jak po kaczce? Czy może jednak częste były chwile, kiedy chciał pan to wszystko rzucić w diabły?
- Taki moment przyszedł nawet już po zakończeniu rundy jesiennej. Dostałem bardzo konkretną propozycję z innego klubu ekstraklasy i mogłem zmienić otoczenie na znacznie bardziej przyjazne pod względem organizacyjnym i finansowym. Kiedy jednak usiadłem, aby przeanalizować wszystkie za i przeciw, doszedłem do wniosku, że... szkoda mi tych perspektywicznych ludzi i pracy, którą w nich włożyłem. Zespół jest bardzo młody, czterech zawodników w ubiegłym tygodniu było powołanych na zgrupowanie kadry młodzieżowej Marcina Dorny, a przecież sezon zaczynali z nami jeszcze Mariusz Stępiński i Kamil Mazek. A chwaląc młodych, nie można zapominać o doświadczonych zawodnikach, którzy wiedzą dzielą się z młodszymi kolegami. Dlatego uznałem, że szkoda byłoby nie przekonać się, nie dać sobie szansy na zdobycie dowodów, że praca, którą rozpoczęliśmy na początku sezonu, była właściwa i już wkrótce zaprocentuje. Zasialiśmy naprawdę bardzo solidnie, więc po sześciu kolejkach jesteśmy dopiero na początku zbierania plonów. Jestem tego pewien.
(...)
Skąd konkretnie zimą napłynęła oferta?
- Niech to pozostanie tajemnicą. Nad propozycją zastanawiałem się bardzo poważnie, i gdybym naprawdę nie widział potencjału w tym młodym zespole, na pewno podjęcie decyzji o opuszczeniu Ruchu byłoby łatwiejsze. W zaistniałych okolicznościach nie wyobrażałem sobie jednak, żebym zszedł jako pierwszy z okrętu, który dryfuje. Zawsze w takich sytuacjach wyjścia są dwa - albo zatonie, albo odzyska sterowność i będzie miał szansę popłynąć dalej. W tej chwili daliśmy wszystkim czytelny sygnał, że - trzymając się języka żeglarskiego - jesteśmy na dobrym kursie. Co nie oznacza, że nie musimy już uważać na rafy. Bo musimy. Przed nami jeszcze dużo ważnych meczów, zwłaszcza w rundzie finałowej. Bo to będzie walka o być albo nie być...
(...)
Tak po ludzku - miał pan pretensje do Ćwielonga, że zrejterował po rundzie spędzonej ponownie przy Cichej?
- Liczyłem na to, że przychodząc do Chorzowa, Piotr będzie wzmocnieniem. I w wielu meczach w moim odczuciu był, a po przepracowaniu zimowego okresu przygotowawczego mógł być jeszcze lepszy. Dlatego byłem zaskoczony podjętą przez niego decyzją, przecież to chłopak, który tu się wychował i był emocjonalnie związany z klubem oraz ze środowiskiem. Powinien zatem mieć poczucie odpowiedzialności za Ruch. Mówiąc wprost: powinien zostać i pomóc tej drużynie. Wybrał inne rozwiązanie, które uszanowałem, ale nie ukrywam, że byłem zaskoczony tą decyzją.
Niemiło, jak rozumiem?
- Owszem, trudno się przecież cieszyć, kiedy zimą ucieka ci doświadczony zawodnik, który jest w stanie dać drużynie jakość.
Na odejściu Mazka Ruch coś zarobił. Rozumiem więc, że tego rozstania nie przeżył pan aż tak boleśnie, bo pojawiła się możliwość załatania jakiejś finansowej dziury?
- Nie wiem, czy dzięki temu transferowi bylibyśmy w stanie załatać jakąś większą dziurę, dlatego nie ukrywam, że i w tym przypadku byłem niepocieszony. Ubył mi zawodnik, który w wielu spotkaniach decydował o kreatywności w przednich formacjach, i w ogóle o sile naszej ofensywy. Zdobywał przecież bramki i asystował. Wszystko potoczyło się bardzo dziwnie, Kamil dostał przecież z Ruchu deklarację, że nawet gdyby przedłużył kontrakt w Chorzowie, to latem mógłby spokojnie odejść, nikt nie robiłby mu wówczas kłopotu przy transferze. Miałby na to z góry włączone zielone światło. Nie przystał jednak na naszą propozycję, ktoś we władzach naszego klubu też zmienił decyzję i skończyło się tak, jak się skończyło. Mogę zatem mieć tylko nadzieję, że odejście Mazka nie odbije się negatywnie na zespole. A przede wszystkim - na naszych końcowych wynikach.
(...)
Mazek to kolejny personalny dowód, że przy Cichej wykonuje pan syzyfową pracę. A przecież całkiem niedawno przywrócił pan do żywych Mariusza Stępińskiego, a teraz ma duży wkład w oszlifowanie diamentu, jakim wydaje się Jarosław Niezgoda, którego latem także nie będzie już przy Cichej.
- Nie tracę nadziei, że dożyję takich czasów, że wszystko będzie na tyle normalnie funkcjonowało, że to ja będę czerpał korzyść z wyników własnej wcześniejszej pracy. Przeżyłem w Ruchu jako trener trzecie miejsce, przeżyłem wicemistrzostwo, a przychodząc na Cichą po raz kolejny w 2014 roku i widząc wchodzących do pierwszego zespołu Helika, Patryka Lipskiego, Maćka Urbańczyka, wciąż młodego Martina Konczkowskiego, a także Grzegorza Kuświka, Filipa Starzyńskiego czy Bartka Babiarza, pomyślałem: - Nic, tylko dodać jeszcze trzy, cztery ogniwa, i znów będziemy się liczyć w walce o podium. Ktoś powiedział wtedy, że w 2017 roku Ruch przeniesie się na Stadion Śląski. Odniosłem się zatem do tego w ten sposób, że z tymi ludźmi w składzie w 2017 roku powalczymy o tytuł mistrzowski. Niestety, życie pokazało, że można mieć ambitne plany i wytyczać wspaniałe cele, a życie i tak to wszystko brutalnie weryfikuje.
(...)
Gdyby Ruch nie został ukarany czterema karnymi punktami, od miejsc gwarantujących grupę mistrzowską dzieliłoby was w tym momencie jedno zwycięstwo. Wraca pan myślami do 20 punktów, które mieliście na koncie po ostatniej grudniowej kolejce?
- Oczywiście! I na każdym kroku podkreślam, ile rzeczywiście ugraliśmy punktów. A przecież te cztery, które nam odebrano, wywalczyliśmy w uczciwej, ciężkiej walce na boisku. Nie rozumiem zatem, dlaczego teraz miałbym mówić, że wywalczyliśmy od początku tego sezonu 29 punktów, skoro zdobyliśmy ich 33? Niezależnie od werdyktu stosownych komisji, ja zawsze będę sobie i drużynie dodawał punkty, które zgromadziliśmy zgodnie z regulaminem. Wiem, że w oficjalnej tabeli nikt ich nie uwzględni, ale w szatni na pewno będzie obowiązywała ta nasza, wewnętrzna.
(...)
Po każdej kolejnej bramce Lipskiego, Monety czy udanym występie Helika nie przelatuje panu przez głowę, że moment ich odejścia z Ruchu jest coraz bliższy?
- Przelatuje... Trudno nawet o tym nie myśleć. Jeśli Patryk mimo młodego wieku jest już drugi sezon wyróżniającym się środkowym pomocnikiem w ekstraklasie, to trzeba liczyć się z tym, że znajdą się chętni, żeby go zatrudnić. Bo to kwestia naturalna.
Ma pan już w odwodzie ewentualnego następcę? Pytam, bo z jednej strony jest pan stałym dostawcą talentów na ligowy rynek, a z drugiej bieda nieustannie zmusza Niebieskich do poszukiwań.
- Biedę bym pominął; dziś wszyscy w Polsce szukają zdolnych chłopaków. Zarówno bogatsi, jak i ci, którzy mają nieco mniej pieniędzy. Pewnie, rozglądamy się i my. Jednoznacznej odpowiedzi jednak nie udzielę, a już na pewno nie dam gwarancji. Tacy zawodnicy jak Lipski nie rodzą się przecież z dnia na dzień.
Starzyńskiego szybko potrafił pan jednak zastąpić.
- Kiedy przychodziłem ponownie do Ruchu, to Patryk był już w Chorzowie od trzech lat i w grupach młodzieżowych był starannie przygotowywany do gry w pierwszym zespole. Wziąłem zatem Lipskiego na trening do pierwszej drużyny i oceniłem, że ma potencjał, który po kilku miesiącach pracy będzie można spokojnie wykorzystywać w ekstraklasie. Zmiana warty była więc wtedy błyskawiczna i bezbolesna w środku pola, ale to nie oznacza, że tak będzie się działo za każdym razem. Choć prawda jest też i taka, że w naszych realiach nadal wiele zależy od... przypadku.
źródło:
Piłka Nożna