- Można mówić, że hasła "dopóki piłka w grze" to wyświechtane frazesy, ale czegoś się trzeba trzymać. Nawet gdy jest totalna beznadzieja, to trzeba wierzyć, dopóki pozostają szanse. Wszyscy dziś spisują Ruch na pewny powrót z Warszawy na tarczy, ale wcale nie musi się to tak skończyć - twierdzi były piłkarz i kapitan Niebieskich
Wojciech Grzyb, który udzielił wywiadu "Sportowi". Prezentujemy fragmenty.
Jak odbierasz to, co dzieje się z Ruchem Chorzów?
Wojciech Grzyb: - Jako byłemu zawodnikowi, a dziś już tylko i wyłącznie kibicowi, nie jest mi lekko przeżywać te ostatnie tygodnie, miesiące, cały ten sezon. Nie układa się w Chorzowie po myśli nikogo. Nie ma zbyt wielu powodów do optymizmu. Co prawda przerwa zimowa zawsze daje jego zastrzyk, powtarzamy sobie: "wiosną będzie lepiej!", wszyscy żyją taką nadzieją, ale inauguracja była dla Ruchu bardzo nieudana. Wszyscy, na czele z trenerami i zawodnikami, spodziewali się czegoś innego. Mecz z Cracovią mógł być nawet przegrany, ale w trochę innym stylu, innych okolicznościach... Okazuje się jednak, że mieliśmy przy Cichej falstart. Szkoda, że nie udało się tego meczu choćby zremisować, bo to było takie typowe spotkanie polskiej ekstraklasy, na 0:0. To był maks, który można było wyciągnąć.
Czy jednak nawet bezbramkowy remis, z 14. drużyną w tabeli, czekającą na wyjazdową wygraną, cokolwiek w sytuacji Niebieskich by zmienił?
- Niby to tylko punkcik, ale... Po pierwsze – nie przegrałoby się kolejny raz przed własną publicznością. Po drugie – Cracovia nie uciekłaby w tabeli, a zostałaby w zasięgu wzroku. Mimo wszystko, byłby też o punkt mniej straty do Łęcznej. Pewnie i tak byłyby narzekania na styl, ale remis to remis. Bramka w końcówce totalnie ten cały obraz pogorszyła, a teraz przed Ruchem wyjazd do jaskini lwa. Pozostaję jednak optymistą, bo zawsze nim byłem. Swoje w środku tego klubu przeżyłem. Zazwyczaj było ciężko, ale boisko raczej nie szło w parze z resztą. Teraz niestety idzie. Problemy organizacyjne, finansowe, podążają tym samym torem co sportowe. Oby się to wszystko odwróciło we właściwym kierunku. Można mówić, że hasła "dopóki piłka w grze" to wyświechtane frazesy, ale czegoś się trzeba trzymać. Nawet gdy jest totalna beznadzieja, to trzeba wierzyć, dopóki pozostają szanse. Wszyscy dziś spisują Ruch na pewny powrót z Warszawy na tarczy, ale wcale nie musi się to tak skończyć.
Nie jest tak, że Ruchowi po prostu brakuje dziś ekstraklasowej jakości? Tym bardziej po niespodziewanym odejściu Piotra Ćwielonga?
- Z pewnością brak takiej postaci jak "Pepe" jest dla drużyny klasy Ruchu bolesny. Raz, że był jesienią wiodącym graczem. Dwa – to człowiek, z którym utożsamiali się kibice, a w dzisiejszych czasach to zjawisko coraz rzadsze. Wiadomo – piłkarze są postrzegani jako najemnicy. Dostają pieniądze, a gdy pojawi się lepsza oferta – odchodzą. Szkoda, że wyszło z "Pepe", jak wyszło. Daleki jestem jednak od krytykowania go za tę decyzję, bo miał ku niej konkretne przesłanki. Patrząc na kadrę Ruchu, wciąż jest tam jednak wielu fajnych piłkarzy. Poza Łukaszem Surmą, Rafałem Grodzickim czy Marcinem Kowalczykiem, dominuje młodzież. Gniewna, zdolna, która wiele razy już pokazała, że fantazją można wygrywać mecze. Przychodzi jednak taka refleksja, czy nie jest jednak tak, że brakuje takich ludzi jak Ćwielong, którzy to pociągną w trudnych momentach. Młodym jeszcze brakuje w niektórych sytuacjach doświadczenia. Co zrobić, jak się zachować, wykorzystać cwaniactwo. Surmy zabrakło w ostatnich minutach z Cracovią – i Ruch stracił bramkę z niczego. Podejrzewam, że gdyby Łukasz był wtedy na boisku, to Marcin Budziński by tego prostopadłego podania nie wykonał. Niebiescy potrafią dużo więcej. Porównajmy mecz z Cracovią do ostatniego ubiegłorocznego, z Wisłą. Wtedy byłem zbudowany postawą zespołu, który chciał wygrać i dążył do zwycięstwa, oddał mnóstwo strzałów. Na inaugurację nie przypominam z kolei sobie czegoś więcej prócz uderzenia Patryka Lipskiego z dystansu. W ofensywie wyglądało to bardzo słabo.
Czy fakt, że Legia w czwartek grała w Lidze Europy z Ajaksem Amsterdam, może był dla Ruchu handicapem?
- W ogóle bym na to nie patrzył. Legia ma szeroką kadrę, może wymienić całą jedenastkę, acz nie sądzę, by trener Magiera kalkulował i wypuścił w bój drugi garnitur, bo mogłoby się skończyć boleśnie. Jeśli Legia zlekceważy Ruch, prawdopodobnie poniesie karę, dlatego do takiej sytuacji nie dopuści. Nie liczyłbym na zmęczenie. Piłka nożna poszła do przodu, dwa czy trzy dni to dość na regenerację, zwłaszcza mając tak świetną bazę i sztab ludzi, jak Legia. Tym bardziej, że to dopiero pierwsze mecze w rundzie. Takie gadanie możemy więc sobie włożyć między bajki.
źródło:
Katowicki Sport