- Wolałem odejść, bo wolę pracować w spokoju i skupić się na tym, co do mnie należy, a nie zajmować się rzeczami, które w ogóle nie dotyczą piłkarzy. Rozmawiałem z kolegami i mówili, nawet ci starsi, że tak źle w Chorzowie jeszcze nigdy nie było. Poszedłem więc do zarządu, porozmawiałem i zdecydowaliśmy, że rozwiązujemy kontrakt - mówi
Piotr Ćwielong, który udzielił wywiadu "Przeglądowi Sportowemu". Poniżej prezentujemy fragmenty rozmowy.
Kilka tygodni temu niespodziewanie rozwiązał pan kontrakt z Ruchem. Dlaczego?
Piotr Ćwielong: - Kiedy latem ubiegłego roku przychodziłem do Chorzowa, zdawałem sobie sprawę, że organizacyjnie klub wygląda źle. Ale nie sądziłem, że pewne rzeczy, na które się umawialiśmy, nie będą realizowane. Jeśli ja coś obiecuję, to dotrzymuję słowa, a przynajmniej się staram.
Nie płacili?
- Nie chcę mówić, o co konkretnie chodzić. Nie mam zamiaru też się żalić. Jeśli jednak prezesi zadeklarowali, jak będą wyglądały warunki naszej współpracy, a następnie było inaczej, nie mogłem tego akceptować. Latem dałem słowo, że przyjdę do Ruchu i pomogę zespołowi. I mimo że miałem inne oferty - polskie i zagraniczne - odrzuciłem je, argumentując, że obiecałem podpisać umowę w Chorzowie. Dlatego miałem prawo oczekiwać, że i wobec mnie ludzie w klubie będą słowni. Może jestem za bardzo ufny? Uznałem, że nie ma sensu obrażać się, czy kłócić, tylko rozstać. Nie spodobało mi się jednak, gdy przeczytałem niedawno, że niby klub poszedł mi na rękę, zgadzając się na rozwiązanie kontraktu. To bardziej ja poszedłem na rękę, bo zrezygnowałem ze swoich pieniędzy. I na dodatek wciąż są wobec mnie zaległości. Niektórzy więc powinni bardziej się zastanowić, co mówią.
Zdaje pan sobie sprawę, że wywołał burzę na Śląsku? Przekaz dla kibiców jest taki: Ćwielong porzucił swój ukochany Ruch w potrzebie i to na rzecz trzeciej ligi niemieckiej.
- Tak mówią osoby, które nie znają całej prawdy. Wszyscy, którzy wiedzą, jak funkcjonuje Ruch, na pewno mnie rozumieją. To nie przypadek, że od dziesięciu lat klub funkcjonuje na krawędzi. Wolałem odejść, bo wolę pracować w spokoju i skupić się na tym, co do mnie należy, a nie zajmować się rzeczami, które w ogóle nie dotyczą piłkarzy. Rozmawiałem z kolegami i mówili, nawet ci starsi, że tak źle w Chorzowie jeszcze nigdy nie było. Poszedłem więc do zarządu, porozmawiałem i zdecydowaliśmy, że rozwiązujemy kontrakt. Tyle. Nie było tak, że odszedłem, bo miałem lepszą ofertę. Przecież przez miesiąc byłem bezrobotny. Nieprawdą jest również informacja podawana przez klub, że odszedłem, ponieważ rzekomo mój syn źle się czuł po powrocie z Niemiec (Ćwielong wcześniej grał w Bochum - przyp. red.). Uważam, że nikt nie powinien wciągać w takie sprawy mojej rodziny.
Jak Ruch spadnie, nie będzie pan miał wyrzutów sumienia?
- Dlaczego ja mam mieć wyrzuty? Powinni je mieć ludzie rządzący klubem. Przez pół roku starałem się pomóc drużynie, w każdym meczu oddawałem serce. Kibice Niebieskich to docenili, wybrali mnie najlepszym piłkarzem rundy. Dlatego tym bardziej nie rozumiem zarzutów, że zdradziłem Ruch.
Trener Fornalik mówił, że jest rozczarowany pana zachowaniem.
- O rozczarowaniu mówił tylko w gazetach. Zadzwoniłem do niego przed swoją decyzją, by poinformować o swoich zamiarach. Powiedział tylko, że jeśli tak czuję, to faktycznie bez sensu, bym dalej był w klubie. Wyraził zrozumienie. A potem usłyszałem, że jest rozczarowany. Mógł mi to powiedzieć przez telefon.
źródło: Przegląd Sportowy