- Sytuacja w tabeli poniekąd wymusza to, że nie możemy przedkładać celów indywidualnych ponad te zespołowe - uważa
Jakub Arak, napastnik chorzowskiego zespołu. "Arczi" od kilku dni trenuje w Benicassim pod okiem fizjoterapeutów, by zaleczyć lekką kontuzję stawu skokowego. Porozmawialiśmy z nim o obozie na Półwyspie Iberyjskim i piłkarskiej wiośnie, zbliżającej się coraz większymi krokami.
Jak zdrowie? Na początku zgrupowania podkręciłeś staw skokowy i w spotkaniach z Diosgyori i Górnikiem już nie wystąpiłeś.
Jakub Arak: - Uraz nie wydaje się być bardzo poważny, aczkolwiek wciąż odczuwam ból w stawie skokowym. Wierzę, że zdążę dojść do pełnej sprawności na początek ligi i pomogę w walce o punkty.
Ćwiczysz indywidualnie?
- Trenuję indywidualnie z naszym fizjoterapeutami, Filipem Czaplą oraz Panem Włodkiem i powoli wchodzę w zajęcia z drużyną. Jeszcze odczuwałem ból w kostce i doszliśmy do wniosku, że lepiej jeszcze chwilę odpuścić, niż ryzykować pogłębienie urazu.
Pobyt w Benicassim dobiega końca. Czujesz się po nim mocno "naładowany" - fizycznie i mentalnie?
- Pomimo tego, że aktualnie nie trenuję z drużyną, to tak. Z Filipem pracowałem na wysokich obrotach, może nawet wyższych niż reszta chłopaków. Tak to już jest - wydaje się, że gdy ktoś ma kontuzję, to może sobie odpocząć a jest zupełnie odwrotnie. Jest delikatne zmęczenie obozem, ale po to tu przyjechaliśmy.
Zgrupowanie to przede wszystkim wytężona praca, ale także czas na relaks i integrację. Jak go wykorzystujecie?
- Pomiędzy treningami nie mamy zbyt wiele wolnego, ale staramy się wtedy porozmawiać, wyjść na kawę. Sam poświęcam dużo czasu na czytanie książek. No i czasami gram w "Football managera".
W takim razie jakie książki zabrałeś ze sobą?
- "Sztukę zwyciężania", czyli biografię Pepa Guardioli i autobiografię Radosława Kałużnego "Powrót Taty".
Kto spośród całej drużyny okazał się najlepszym animatorem czasu wolnego?
- Trudno jednoznacznie wskazać. Każdy lubi coś innego - jedni grają w pokoju w planszówki, inni wychodzą na spacer. Nie ma chyba jednej osoby, która rozkręca zabawę. Zresztą to nie jest wakacyjne tournée, musimy wykorzystać każdy dzień i wyciągnąć z niego maksa przed ligą.
Chcąc myśleć o utrzymaniu, Ruch musi wiosną wygrywać i strzelać gole, więc siłą rzeczy trzeba postawić na grę ofensywną. Dla napastnika to pewnie dobra wiadomość?
- Jasne, jak najbardziej. Akurat w kwestii taktyki najlepiej zwracać się do trenerów, bo pewnie mają kilka koncepcji na to, jak ustawić zespół wiosną. Regularnie przekazują nam to na treningach. Możemy im zaufać, bo to doświadczeni szkoleniowcy z dużą wiedzą na temat tego, jak optymalnie nas przygotować do rundy.
Masz indywidualny plan minimum do zrealizowania na rundę wiosenną?
- Staram się sobie nie stawiać żadnych celów jeśli chodzi o konkretne liczby. W tej chwili zarówno ja, jak i reszta drużyny patrzymy na sytuację klubu i ważniejszy jest dla nas wspólny cel, jakim jest utrzymanie Ruchu w Lotto Ekstraklasie. Sytuacja w tabeli poniekąd wymusza to, że nie możemy przedkładać celów indywidualnych ponad te zespołowe.
Jarek Niezgoda jesienią otrzymywał więcej minut, częściej trafiał do siatki. Ale nie jest powiedziane, że nie możecie występować na boisku wspólnie. Który system gry jest ci bliższy - ten, gdy jesteś osamotniony na szpicy, czy gdy masz partnera w ataku?
- Wiele zależy od taktyki. Jestem zdania, że gra dwójką z przodu jest dobra, gdy gra się wysoko i zakłada pressing na połowie rywala. Gdy decydujemy się na niższy pressing, lepiej jest zagrać jednym atakującym i zagęścić środek pola. Nie mam jednak zamiaru wchodzić w buty trenera. Będę zadowolony z każdego systemu, w którym dostanę szansę gry.
Po odejściu Piotra Ćwielonga kibice obawiali się, że zespół szybko opuszczą kolejni gracze, ale stało się odwrotnie - udało się uniknąć osłabień. To dowód na to, że szatnia trzyma się mocno?
- Myślę, że tak. Sytuacja jest trudna, nie ma co kryć. Ale każdy z nas jest gotów podjąć wyzwanie i zostawić serce na boisku. Odejścia Piotrka nie ma sensu teraz komentować, to jest jego decyzja. Ważne, żeby ci, którzy pozostali, dali z siebie wszystko.
Trudna sytuacja klubu, zamieszanie z ujemnymi punktami czy zakazem transferowym męczy was, czy potraficie się od tych informacji odciąć?
- To rzeczy na które nie mamy wpływu, więc raczej się odcinamy. Poza tym sprawy organizacyjne nie mogą być usprawiedliwieniem braku zaangażowania na boisku. Dlatego każdy z nas musi mocno zasuwać i robić swoje w każdym spotkaniu, bo na to mamy realny wpływ.
Uważasz, że pół roku gry w ekstraklasie pomogło ci dostrzec mankamenty, nad którymi trzeba pracować?
- Jasne, że tak. Ekstraklasa wybacza dużo mniej błędów niż niższe ligi. Występują w niej zawodnicy prezentujący dużo wyższy poziom, przez co wszelkie mankamenty są łatwo zauważalne. Na pewno jesienią popełniłem kilka błędów, które odbiły się na całym zespole i muszę tego uniknąć. Generalnie to po tej pierwszej rundzie wiem, na czym stoję - jakie są moje mocne i słabe strony.
Przerwa zimowa jest dość długa, ale mija zaskakująco szybko. Do meczu z Cracovią już tylko dziewięć dni. Dreszczyk emocji już się pojawił?
- Jeszcze nie. Byliśmy przygotowani na to, że okres przygotowawczy będzie trwać tylko cztery i pół tygodnia. Na razie jesteśmy w Hiszpanii i chcemy wykorzystać ten pobyt do maksimum. Trzeba być w dobrej dyspozycji fizycznej, zwłaszcza, że kluczowy będzie moment po podziale punktów. Pamiętamy, jak wyglądał poprzedni sezon - niczego nie można być pewnym do ostatniej chwili. Pokazał to przykład Podbeskidzia. Ale wierzę, że wiosna będzie należeć do nas - tak jak każdy sobie tego życzy!
Zespół pewnie czuje presję, jaką nakłada cel pozostania w ekstraklasie. Staracie się rozładować napięcie czy dodatkowo napędzać?
- Presja jest w każdym klubie, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Każdy ma swoje cele, które chce zrealizować. Dla nas to zaszczyt grać w klubie z takimi tradycjami, wiemy że wielu ludzi na Śląsku na nas liczy. Ciężko zapracowaliśmy na to, żeby grać w tym kubie. Będziemy chcieli przekonać kibiców dobrą grą, że warto nas wspierać i wierzyć w powodzenie.
Mayday, Neo
źródło: Niebiescy.pl