- Mimo tego, że zdecydowałem się na odejście, to zadeklarowałem swoją pomoc. Nie wyobrażam sobie, żeby ta praca, którą zapoczątkował dr Wielkoszyński, nie była kontynuowana. Jeżeli będzie chęć i wola klubu to ja nadal oferuję swoją pomoc czy to w zakresie przeprowadzania badań, czy dodatkowych zajęć dla zawodników - mówi
Leszek Dyja, były trener Ruchu ds. przygotowania fizycznego. Zapraszamy do przeczytania fragmentów wywiadu.
Odchodzi pan z Ruchu po 8 latach. Jak będzie pan wspominał ten długi czas spędzony przy Cichej?
Leszek Dyja: - To był bardzo długi okres. W Chorzowie zacząłem pracować na początku 2009 roku. Był to bardzo pouczający czas w moim życiu. W zasadzie Ruch to klub, w którym stawiałem pierwsze kroki jako trener. Wszystkie rzeczy, których nauczyłem się przez cały okres kariery zawodniczej mogłem zacząć wprowadzać w Chorzowie i myślę, że dobrze to wykorzystaliśmy. Pamiętajmy także, że była to kontynuacja pracy dr Wielkoszyńskiego, więc kurs był w Ruchu obrany cały czas na ten kierunek. Całą wiedzę, którą przyswoiłem jako zawodnik i osoba, która z doktorem bardzo blisko współpracowała mogłem wprowadzić w życie, w praktykę. Myślę, że czas spędzony w Chorzowie był bardzo solidną nauką dla mnie i dało mi to pole do dalszego rozwoju. Cały czas będę to miał z tyłu głowy i mam nadzieję, że wciąż będzie to procentowało.
Co było największym sukcesem przez te lata?
- Pomijając oczywiście trzy razy wywalczone podium, wielkim sukcesem było utrzymanie poziomu sportowego tej drużyny. Ruch jest postrzegany, mimo pewnych perturbacji i problemów, jako klub bardzo dobrze przygotowany jeśli chodzi o zaangażowanie na boisku, walkę i dyspozycję fizyczną. Pod tym względem Niebiescy znajdują się w czołówce ligi. Patrząc z perspektywy tych 8 lat wydaje mi się, że ta moja działka była na wysokim poziomie i udawało się to utrzymać od pierwszych do ostatnich meczów w sezonie.
(...)
Większość zawodników przyjeżdżało do pana centrum treningowego, tzw. "Rzeźni". Nadal będą mile widziani?
- Oczywiście, że tak! Przyjeżdżają do mnie zawodnicy z różnych klubów, a także chłopaki, którzy kiedyś grali w Ruchu. Nawet przerwie świąteczno-noworocznej przyjeżdżali zawodnicy, żeby utrzymać swoją dyspozycję. Piłkarze każdego klubu będą mile widziani, a z Chorzowa tym bardziej.
Pana współpraca z Ruchem nie kończy się definitywnie. Ma pan nadal pomagać sztabowi.
- Mimo tego, że zdecydowałem się na odejście, to zadeklarowałem swoją pomoc. Nie wyobrażam sobie, żeby ta praca, którą zapoczątkował wspomniany już przeze mnie wcześniej dr Wielkoszyński, nie była kontynuowana. Jeżeli będzie chęć i wola klubu to ja nadal oferuję swoją pomoc czy to w zakresie przeprowadzania badań, czy dodatkowych zajęć dla zawodników. Myślę, że ten kontakt z drużyną, ze sztabem szkoleniowym i z zarządem będzie dalej utrzymywany.
(...)
Ruch czekają teraz przygotowania do dalszej części sezonu. To moment, w którym pan zawsze odgrywał kluczową rolę.
- W życiu są takie sytuacje, w których czasami wydaje się, że odejście jakiejś osoby spowoduje, że nagle będzie jakiś problem. Jednak można to porównać do drużyny, która co roku była przebudowywana, a mimo wszystko dawali sobie radę. Zawsze przyszedł ktoś nowy, kto wprowadził inną jakość. Myślę, że podobnie będzie w tym przypadku. Sztab szkoleniowy w postaci Waldemara Fornalika, Tomka Fornalika i Marka Wleciałowskiego to osoby, które bardzo blisko kiedyś współpracowały z dr Wielkoszyńskim i tę filozofię treningu znają. Przeszliśmy razem niejeden okres przygotowawczy i myślę, że jeśli pójdą tą samą drogą to wszystko będzie w porządku. Mam nadzieję, że odejście mojej osoby nie odbije się negatywnie na drużynie.
źródło: Ruch Chorzów