- Zdaję sobie sprawę, że gdyby coś złego stało się Ruchowi, to na pewno będę jednym z głównych odpowiedzialnych, bo należę do najbardziej doświadczonych w zespole. Ale Ruch nie spadnie, nie ma takiej możliwości. Celem moim i całej drużyny jest górna ósemka, mamy do niej cztery punkty straty - przekonuje
Piotr Ćwielong w rozmowie z "Przeglądem Sportowym". Zapraszamy do przeczytania wybranych fragmentów.
Od zawsze byłeś niebieski?
Piotr Ćwielong: - Nie mogło być inaczej. Stadion Ruchu znajdował się siedem minut jazdy autobusem od mojego domu. Pierwszy raz na meczu byłem w wieku sześciu lat i proszę mi wierzyć, że ta trybuna od tamtego czasu się nie zmieniła. Z dokładnością do dziesięciu krzesełek pewnie wskazałbym to miejsce, gdzie siedziałem (śmiech). Na każdy mecz skrupulatnie się przygotowywałem: brałem zeszyt, ciąłem każdą kartkę na mniejsze kawałki i później jak padał gol, wyrzucaliśmy je w powietrze. Najbardziej podziwiłem Damiana Gorawskiego i Krzyśka Bizackiego, choć nad łóżkiem miałem plakat kogoś innego - Marka Citki. W każdym razie nie było opcji, bym kibicował komuś innemu.
Biłeś się kiedyś na podwórku za swój klub?
- Kilka starć na pewno było, ale z rozkwaszonym nosem nigdy do domu nie wróciłem. Mieliśmy na osiedlu mocną ekipę około piętnastu chłopaków. Jak jednemu coś się stało, wstawiała się za nim cała ekipa, więc nikt nas raczej nie ruszał. Nauczyciele za nami nie przepadali.
Przysparzałeś kłopotów?
- Za grzeczny na pewno nie byłem, robiło się różne głupoty. A to malowaliśmy sprayem po ścianach szkoły, a to rozbijaliśmy butelki, jakiś batonik ze sklepu zabrałem... Jak dyrektorka przychodziła, w ciemno mogła wskazywać, kto narozrabiał. Pamiętam, jak raz rodzice odebrali mnie z komisariatu. Miałem wtedy 13-14 lat. Siedzieliśmy pod sklepem i podeszli policjanci, by nas spisać. Zamiast normalnie się zachowywać, zaczęliśmy cwaniakować i podawaliśmy zmyślone nazwiska. Kiedy policjanci zaczęli weryfikować nasze dane i okazało się, że są fałszywe, wezwali samochód i zawieźli nas na komisariat. Nie pamiętam, jaką dostałem karę od rodziców, ale podejrzewam, że zabronili mi wyjść na dwór. To była dla mnie zawsze największa kara.
(...)
Spodziewałeś się, że z Ruchem będzie tak źle?
- Nie, w życiu bym nie pomyślał, że w pewnym momencie możemy wylądować na dnie tabeli. Ale Ruch nie spadnie, nie ma takiej możliwości. Celem moim i całej drużyny jest górna ósemka, mamy do niej cztery punkty straty.
W momencie, gdy byliście na ostatnim miejscu, trener Fornalik dostał od klubu nowy kontrakt. Jak zareagowała szatnia?
- Wygraliśmy z Górnikiem Łęczna 4:0. To była nasza odpowiedź na całą krytykę. Podziałało to motywująco. Ta decyzja pokazuje, że klub ma jasną wizję i trzyma się jej. Myślę, że wiele klubów w Polsce mogłoby brać przykład. W Ruchu prezesi są przekonani, że te porażki to tylko wypadek przy pracy, że nie gramy źle.
źródło:
Przegląd Sportowy