- Wielu ludzi zadaje mi pytanie, czy złapałem bakcyla? Nie wiem, na razie badam to wszystko. Efekty raz są, raz ich nie ma i dlatego ostrożnie podchodzę do tego tematu. Aczkolwiek bardzo możliwe, że będę chciał iść dalej w tym kierunku. Czas pokaże - opowiada
Marcin Malinowski, były kapitan drużyny Ruchu Chorzów, który spędził przy Cichej łącznie siedem lat. Zapraszamy do przeczytania wywiadu.
Co słychać u Marcina Malinowskiego?
Marcin Malinowski: - Zdrowie dopisuje i to jest najważniejsze. Próbuję stawiać małe kroczki jako trener młodzieży, a poza tym wróciłem na stare śmieci i gram jeszcze w piłkę w drużynie z Wodzisławia.
Mówi się, że trudno zawiesić buty na kołku i rozstać się z profesjonalną piłką. Jak to u ciebie wyglądało?
- Strach ma wielkie oczy. Przyznam, że naprawdę się tego bałem, ale mimo wszystko udało mi się to przejść w miarę bezboleśnie. Myślałem, że będzie dużo, dużo gorzej. Chociaż wyjazd do Poronina to nie był najlepszy pomysł. Teraz z perspektywy czasu mogę to śmiało powiedzieć. To w zasadzie spowodowało, że wróciłem do Wodzisławia. Miałem jeszcze inne oferty, czułem się na siłach, ale akurat ta eskapada dała mi trochę po tyłku i zdecydowałem się na powrót do Wodzisławia. Dostałem telefon od prezesa, szybko doszliśmy do porozumienia i na dzień dzisiejszy jestem z tego zadowolony.
Do Porońca Poronin trafiłeś od razu po rozstaniu z Ruchem. Spędziłeś tam całą rundę jesienną i zaliczyłeś 13 występów w trzeciej lidze. Co sprawiło, że nie jesteś zadowolony z tej przygody?
- Myślę, że wszystko po trochu, ale nie chciałbym się nad tym rozwodzić. Bardzo możliwe, że było w tym też troszkę mojej winy. Było, minęło i nie ma co do tego wracać. Z każdej nieudanej próby osiągnięcia czegokolwiek trzeba wyciągać wnioski i mam nadzieję, że to zrobię.
W ostatnim czasie zacząłeś trenować dzieci...
- To już nie są dzieciaki! To są podlotki, które mają po 16 lat. Trenuję między innymi swojego syna. Wielu ludzi zadaje mi pytanie, czy złapałem bakcyla? Nie wiem, na razie badam to wszystko. Efekty raz są, raz ich nie ma i dlatego ostrożnie podchodzę do tego tematu. Aczkolwiek bardzo możliwe, że będę chciał iść dalej w tym kierunku. Czas pokaże.
Mimo upływu czasu ciągle masz kontakt z Niebieskimi. Dość często można cię spotkać na stadionie przy Cichej.
- Oczywiście, co jakiś czas staram się odwiedzać stadion Ruchu. Mam tam jeszcze paru kolegów, więc zawsze można zamienić parę zdań. Nie kontaktujemy się ze sobą zbyt często, ale po meczach chłopaki zawsze znajdą czas, żeby pogadać, pośmiać się i trochę powspominać. Myślę, że to normalna kolej rzeczy. Człowiek spędził w Chorzowie parę lat, nie da się tego wymazać i na pewno jeszcze długo, długo będę odwiedzał ten stadion.
Są także okazje, by zajrzeć do szatni?
- Raczej staram się tam nie wchodzić. Z tej szatni, w której ja byłem, została już tylko garstka chłopaków, ale ciągle są i zawsze mogę do nich przyjść. Niedługo może się jednak stać tak, że nikogo nie będzie z tej mojej drużyny.
Chociaż są jeszcze młodzi Michał Helik i Maciek Urbańczyk. Oczywiście życzę im, żeby znaleźli kluby, które będą spełniały ich oczekiwania i marzenia. To jest normalna kolej rzeczy. Na razie Ruch jest dla nich dobrym miejscem do rozwijania się. Do Chorzowa napłynęło ostatnio sporo młodzieży, która gra w pierwszym składzie. W tym klubie mogą podnosić swoje umiejętności i przekonywać lepszych, że warto w nich inwestować.
Jesteś zaniepokojony, gdy patrzysz na ostatnie wyniki Ruchu i jego miejsce w tabeli?
- Chyba wszyscy są lekko zaniepokojeni, bo to naprawdę nie jest łatwy moment. Życzę, żeby ta sytuacja zmieniła się jak najszybciej. Po takiej porażce (Niebiescy przegrali u siebie z Lechem Poznań 0:5 - przyp. red.) dla drużyny byłoby najlepiej, gdyby kolejny mecz był od razu w środę. Niestety, stało się inaczej, trafiła się przerwa na reprezentację. Myślę jednak, że trener Fornalik jest doświadczonym szkoleniowcem i wie, jak z tego wyjść.
Masz jakieś rady dla zawodników Niebieskich?
- Dla każdego jest to chyba indywidualna sprawa. Jeden będzie rozmyślał dosyć mocno i się głowił, a po drugim to spłynie i w następnym meczu będzie grał o niebo lepiej. Nie ma na to złotego środka. To jest ciężka sytuacja, ale przypomnę takie piłkarskie powiedzenie: lepiej raz dostać 6:0, niż sześć razy po 1:0. Po burzy przychodzi słońce i mam nadzieję, że tak też będzie z drużyną Niebieskich.
Ruch zajmuje ostatnie miejsce w tabeli, a mimo to zarząd klubu przedłużył kontrakt z trenerem Waldemarem Fornalikiem o kolejne dwa lata. To dość niespodziewany moment na zawarcie nowej umowy.
- Generalnie jestem na tak. Kiedy byłem piłkarzem, miałem takie momenty, gdy brakowało mi pewności. Klub nie przedłużał ze mną kontraktu na dwa czy trzy lata, tylko na rok. Później znowu na rok, potem jeszcze raz... Człowiek był w takiej niepewności. Gdy jest podpisany dłuższy kontrakt, to odczuwa się poparcie od ludzi w klubie. Trener Fornalik ma takowe, więc pozostaje mu życzyć wszystkiego dobrego i powodzenia.
Szkoleniowiec Niebieskich dał niedawno do zrozumienia, że w składzie może dojść do zmian. Którzy zawodnicy powinni twoim zdaniem otrzymać szansę gry?
- Nie śledzę tego aż tak mocno, by móc wskazać konkretne nazwiska. Trener Fornalik na pewno ma większą wiedzę na ten temat i wie, kto ewentualnie mógłby wskoczyć do składu. Trzeba mu zawierzyć i zaufać. On na co dzień widzi tych potencjalnych kandydatów do gry. Mam nadzieję, że ten kryzys szybko minie, drużyna wróci na dobre tory i zacznie zdobywać punkty. One są jej bardzo potrzebne.
W środę byłeś gościem specjalnym na spotkaniu w Mikołowie, które zostało zorganizowane przez kibiców. To znak, że fani Ruchu o tobie pamiętają.
- Jestem zaskoczony, że zostałem tak zapamiętany w Chorzowie. Siedem lat to i dużo i mało. Bardzo się cieszę, że kiedy przyjeżdżam na stadion, kibice dają oznaki tego, że o mnie nie zapomnieli, że wiedzą, kim jestem, bo z tym też czasami bywało różnie.
To miłe, że pamiętają o mnie na Cichej. Wielkie ukłony!
Rozmawiał: Neo (Niebiescy.pl)