- Najważniejsze jest to, że ja sam ze sobą czuję się dobrze. Nie mam parcia, że robię wszystko po to, by ludzie dobrze o mnie mówili. Zawsze znajdzie się ktoś, komu nie pasujesz. Za dwadzieścia lat chciałbym, by ludzie mówili o mnie, że jestem dobrym trenerem. Mam już sprecyzowany plan na siebie, nie chcę obudzić się po karierze z ręką w nocniku i skończyć jako szesnasty pomagier znanego menedżera. Zrobiłem kursy trenerskie, zrobię jeszcze UEFA Pro. Treningi spisywałem już w Wiśle, gdy spotkałem trenera Skorżę. To pasja i plan na życie - mówi
Piotr Ćwielong, który udzielił wywiadu portalowi Weszlo.com. Zapraszamy do przeczytania wybranych przez nas fragmentów.
Jak po czasie oceniasz swój pobyt w 2. Bundeslidze? Z jednej strony – dotknąłeś innego piłkarskiego świata. Drugi i trzeci sezon to był jednak kompletny dramat. Nie grałeś praktycznie w ogóle.
Piotr Ćwielong: - Miałem przygotowany kontrakt na pięć lat, mogłem zostać w Śląsku, ale menedżer bardzo namawiał mnie na to, żebym odszedł, zobaczył, spróbował. Pojechałem do Bochum na dwa dni i... Naprawdę, zobaczyłem inny świat. Otoczka, boiska, klub - nie minęły dwie godziny i podpisaliśmy kontrakt. W międzyczasie myślałem o tym, że syn zacznie chodzić do szkoły, nauczy się języka. Obojętnie, co się w życiu stanie, z dwoma językami ma lepszy start. Patrzyłem też pod kątem trenerki, bo to bezcenne doświadczenie.
Jeśli mówimy o graniu... Siódmego czerwca skończyliśmy sezon we Wrocławiu, a szesnastego zaczynaliśmy już treningi w Niemczech. Prawie nie miałem urlopu. Początek grałem jeszcze na fantazji, ale z każdym meczem czułem, że nie mam siły. Grałem, ale wiedziałem, że to nie jest to. Mieliśmy dobrą drużynę, nastroje były jednak średnie, bo nie wygrywaliśmy. Potem zmienił się trener, zmienił się dyrektor sportowy. Było nowe rozdanie, ktoś miał inną koncepcję na budowę klubu. Ja miałem kontrakt na cztery lata, więc ciężko było się mnie pozbyć.
Nie rób też z trenera samobójcy, gdybyś dawał jakość - grałbyś.
- To są Niemcy. Nikt na ciebie nie czeka. Wypadasz na trzy tygodnie, to ktoś jest już na twoim miejscu i nie jest tak łatwo. Jeśli chodzi o zaplecza najwyższych lig - to najlepsza liga na świecie. Masz teraz przykład Hołoty, Maka... Wyróżniali się, a teraz nie ma ich w osiemnastce. Na samych treningach nie miałem problemu. Lubiłem zawsze ciężko trenować, a dodatkowo mieliśmy przetarcie w postaci trenera Levy'ego, który preferował niemiecki styl, dużo biegania. Dyrektor sportowy mówił mi zawsze, że gdybym nie podchodził do treningów na poważnie i nie wyglądał jak wyglądałem, nie powiększał rywalizacji, już dawno wyrzuciliby mnie do rezerw. W sparingach grałem, strzelałem bramki, ale nie jeździłem na mecze. Czasem wyglądało to komicznie. Seria pięciu porażek z rzędu. Mówią ci, że po meczu jest sparing dla zawodników, którzy chcą wejść do składu. Gramy z pierwszym zespołem FC Koeln. 3:0, dałem bramkę i asystę. Za tydzień - nie ma mnie nawet na ławce. Robiłem swoje, na nikogo się nie obrażałem, wiedziałem, że muszę być zawsze gotowy, bo nie wiadomo kiedy dostaniesz szansę.
Co takiego widziałeś w Bochum w pierwszym dniu, że tak cię oczarowało?
- Taki prosty przykład: wchodzisz do szatni i widzisz, jakie masz warunki do odnowy, basen. Wszystko zapewnione. W Polsce jak jedziesz na jednodniowy wyjazd, wyglądasz z tą torbą jak turysta. Tam masz przy sobie kosmetyczkę i tyle. Są ludzie od tego. Patrzysz też po samych stadionach. Weźmy choćby mecz, w którym Sławek Peszko awansował do Bundesligi - było 52 tysiące widzów. W Polsce tego nie ma. Wchodzisz do szatni i widzisz zawodników, którzy są tam już kilkadziesiąt minut, coś robią, idą na siłownię. Przesiąkasz tym, też chcesz być taki. Żałuję tylko, że tak późno wyjechałem. Polecam wszystkim zawodnikom, którzy są młodzi i mają perspektywę, choćby po to, by poczuć ten profesjonalizm na własnej skórze. Fajna przygoda.
(...)
Kolejnym szokiem było dla ciebie podejście kibiców. Raczej trudno było sobie wyobrazić, by ktoś tam zrywał koszulki z piłkarzy?
- Jeśli chodzi o Ruch to na nic nie mogę narzekać, bo cały czas nas dopingują i są z nami, mimo że ostatnio przegrywamy. W Niemczech zapadła mi w pamięć sytuacja, gdy poczułem tę różnicę. Przedostatni mecz sezonu, musieliśmy wygrać. Gdybyśmy przegrali, spadlibyśmy na barażowe miejsce i byłoby cieplutko. Wychodzimy z hotelu i idziemy z całą drużyną na stadion, bo hotel był tuż obok. Patrzymy, idzie na nas grupka kibiców. Grupka... Tam było z pięćset osób. Przeczuwałem, że będzie gorąco. Byłem pewien, że zaraz zaczną nas wyzywać. Jeden z nich zaczął mówić:
- Jesteśmy z wami do samego końca. Tego samego oczekujemy od was, walki do ostatniej minuty. Wierzymy, że wygracie, bo wszyscy jesteśmy Bochum - tak samo wy, jak i my.
Wiesz, taka motywacyjna rozmowa z kibicami.
Fajna różnica kulturowa. W Polsce byłyby ostre rozmowy.
- Przeżyłem kilka (śmiech). Tym większy szok był, że akurat w takim momencie kibice pokazują wsparcie. W Zabrzu ostatnio zabierali koszulki, pokazywali piłkarzom, że nie są godni w nich grać. W Ruchu przy gorszych wynikach dają ci koszulkę, że zawsze są z tobą. Klasa.
źródło: Weszlo.com / Niebiescy.pl