- Wcześniej to był dla mnie klub jak z obrazka. A kiedy się w nim znalazłem, okazało się, że mnóstwo rzeczy jest odmiennych od tych moich dziecięcych marzeń. I może skończmy na tym ten temat - przynajmniej do czasu, kiedy jeszcze gram w piłkę. Choć pewnie i tak będą na mnie gwizdać w niedzielę... - mówi
Maciej Iwański, który w przeszłości przez dwa i pół roku reprezentował barwy Legii Warszawa. Prezentujemy fragmentu wywiadu opublikowanego na stronie KatowickiSport.pl.
Dla pana każdy powrót na Łazienkowską to wyzwanie. Przypomnę "gest Kozakiewicza", skierowany kiedyś w trybuny...
Maciej Iwański: - Konkretnie w kierunku jednej konkretnej osoby, która - a był to okres konfliktu kibiców z władzami klubu - na każdym spotkaniu wykrzykiwała różne rzeczy i obrażała nas, piłkarzy. Kiedy więc po wykonanym przeze mnie rzucie rożnym Bartek Grzelak zdobył gola, na te wszystkie zaczepki odpowiedziałem wspomnianym gestem. Tak naprawdę większą przykrość sprawiła mu wtedy chyba ta bramka, bo on - będąc "kibicem" Legii - wcale nam jej nie życzył. Swoją drogą zaraz po meczu spotkałem się wtedy z grupką fanów, którzy w tym środowisku mieli znaczący głos, i wyjaśniliśmy sobie wszelkie wątpliwości.
Cała sytuacja musiała być bolesna dla kogoś, kto mówił: "Całe życie marzyłem o grze w Legii". Skąd się u pana wzięły takie właśnie marzenia?
- W czasach mojego dzieciństwa niełatwo było znaleźć transmisję meczu w telewizji. Jak już pokazywano piłkę, najczęściej był to właśnie mecz Legii: w ekstraklasie, potem w Lidze Mistrzów. Strasznie mnie to fascynowało; potrafiłem wymienić wszystkich warszawskich piłkarzy na murawie, i jeszcze rezerwowych! Prócz tego w Warszawie miałem ciocię i kuzyna, którzy - podczas jednej z moich wizyt - zabrali mnie na stadion przy Łazienkowskiej, co sprawiło mi wiele frajdy, choć była to tylko wycieczka, a nie mecz.
No i w końcu pan w tej Legii wylądował, z łatką "najdroższego piłkarza polskiego zmieniającego klub w lidze", wartego 650 tysięcy euro.
- Nawet 800 tysięcy.
(...)
Wszystko było więc świetne, poza... wynikiem. Dlaczego?
- Atmosfera wokół klubu... Temat do rozwinięcia na osobną rozmowę.
Wiadomo: konflikt działaczy z kibicami. Ale to nie kibice grali, lecz piłkarze, dla których przecież tytuł mistrza Polski był w zasięgu ręki.
- Może nie wszyscy wytrzymywali presję związaną ze wspomnianym konfliktem? Przecież nawet po wygranych meczach, udzielając wywiadów, słyszeliśmy obraźliwe epitety od ludzi stojących dwa metry dalej, za płotem...
Ta sytuacja to największe rozgoryczenie?
- Tak. Bo przecież wcześniej to był dla mnie klub jak z obrazka. A kiedy się w nim znalazłem, okazało się, że mnóstwo rzeczy jest odmiennych od tych moich dziecięcych marzeń. I może skończmy na tym ten temat - przynajmniej do czasu, kiedy jeszcze gram w piłkę. Choć pewnie i tak będą na mnie gwizdać w niedzielę...
I tym się pan przejmuje? Gwizdami?
- Już nie. Generalnie nie wchodzę na fora internetowe, rzadko śledzę wszelkie programy "pompujące" przed meczem atmosferę. Tak naprawdę do niedzielnych derbów podchodziłem z ogromnym spokojem - jak do kolejnego meczu ligowego. Zresztą widziałem, że wielu chłopaków potraktowało derby jak zwykłe spotkanie. Dzięki temu odsunęliśmy groźbę "przemotywowania". I tak chcę podejść do niedzielnego meczu. Pewnie, że wciąż jestem zły na sposób potraktowania mnie w pewnych momentach w Legii - na przesunięcie do drugiej drużyny, na sposób rozstania - i na odbiór mojej osoby przez część kibiców. Ale za stary już jestem i za duży mam dorobek ligowy, by dać się wyprowadzić z równowagi.
(...)
Zapytam więc na koniec przekornie: co będzie, jeśli wygracie na Łazienkowskiej? Padnie słowo "mistrzostwo"?
- Nic nie będzie, bo... czemu miałoby być? Ile mamy dziś punktów? 35? Nie, 34, bo jeden nam zabrano... Legia ma 46. Więc nawet w przypadku zwycięstwa i późniejszego podziału punktów, wciąż zostanie 4-5 "oczek" do odrobienia na tę chwilę. Nie mówię, że my - jako drużyna - nie jesteśmy gotowi na taki sukces. Ale na razie o nim nie myślimy. Ważniejsza jest w tej chwili realizacja małego celu - awansu do ósemki. Z drugiej strony - w ostatnich 11 meczach ligowych zdobyliśmy 21 punktów: niezła średnia. Tracimy mało bramek. Zdecydowanie poprawiliśmy więc to, z czym się borykaliśmy wcześniej: łatwe straty goli. Więc na ową ósemkę stać nas na pewno. A kiedy już się w niej znajdziemy, kiedy opadnie kurz i presja związana z zapewnieniem klubowi utrzymania, będziemy grać praktycznie bez presji i postawimy sobie nowe cele. Ale jeszcze raz powtarzam - głównym celem jest awans do ósemki i na tym się koncentrujemy!
Całą rozmowę można przeczytać na stronie
KatowickiSport.pl