- Na razie jest spokojnie, bo cała otoczka dopiero nabiera kształtów i rozpędu. Wiem, że można się przemotywować, bo kibice pojawią się na treningu, a w mediach mówi się o nich non stop. Każdy wewnętrznie musi być skoncentrowany, aby zagrać dobry mecz - mówi
Łukasz Surma, najbardziej doświadczony piłkarz w zespole chorzowskiego Ruchu. Zapraszamy do przeczytania fragmentów wywiadu, którego "Surmik" udzielił portalowi KatowickiSport.pl.
Niedzielne spotkanie w Zabrzu będzie dla pana pewnego rodzaju jubileuszem. Do tej pory w ekstraklasie uczestniczył pan w 24. derbowych spotkaniach, sumując Wielkie Derby Śląska, derby Trójmiasta i derby stolicy. Czy nie spowszedniały panu tego typu mecze?
Łukasz Surma: - Nie. Lata lecą, ale nadal to coś wyjątkowego. Derby to zawsze wielkie wydarzenie. Każdego dnia napięcie powoli rośnie, ale kulminacja jest w dniu meczu. Wielkie Derby Śląska mają swój „smaczek” i są wyjątkowe, gdyż jako jedne z ostatnich są meczem, w którym bierze udział spora część piłkarzy związanych z regionem. Nigdzie indziej w Polsce nie ma już wielu takich sytuacji. Cieszę się, że w Górniku jest ktoś taki jak Adam Danch, a u nas, w Ruchu, są młodzi chłopcy, wychowankowie, którzy identyfikują się z klubem.
W jednym z wywiadów przyznał pan, że dawne derby, toczone powiedzmy 15-20 lat temu były jednak inne niż te obecne.
- Pamiętam derby Krakowa w latach 90., gdy wszyscy dobrze się znali i po meczu większość piłkarzy spotykała się na mieście. Można powiedzieć, że jestem trochę tradycjonalistą i tamte derby były inne. Teraz piłkarze wędrują po klubach, ale to obecnie normalne i nie ma co z tego powodu narzekać. Być może to trochę obniża rangę rywalizacji dwóch lokalnych drużyn, ale taka jest piłka. Dlatego dobrze, że tutaj na Górnym Śląsku wciąż te tradycje są zachowane. Nie jestem co prawda Ślązakiem, ale trochę lat spędziłem w Ruchu, więc chyba mogę się wypowiadać jako jeden z nich (śmiech).
(...)
A grając w Izraelu miał pan okazją wystąpić w tamtejszych derbach?
- W typowych derbach nie, bo grając w Ihud Bnei Sakhnin, byliśmy jedynym "arabskim" klubem. Z tego jednak powodu gorące były starcia z Beitarem Jerozolima. To było starcie dwóch religii, bo w moim klubie przeważał islam, a u nich judaizm. Pamiętam, że grając u nich, zawsze na niebie pełno było helikopterów, nasz autobus był chroniony, a nam zakazano siadać przy oknie. Wtedy jedyny raz bałem się, że coś może się stać. W Polsce też widzi się wrogo nastawionych kibiców, ale nic się nie dzieje. Tam adrenalina była bardzo duża i było naprawdę niebezpiecznie.
Skoro jesteśmy przy dawnych derbach, to które śląskie starcia zapadły panu najbardziej w pamięci?
- Do dziś mam przed oczami derby, gdy mojemu przyjacielowi Marcinowi Molkowi złamano nogę. Pamiętam też starcie w Zabrzu, gdy strzeliłem gola na 1:0 i wydawało się, że mecz mamy po kontrolą, a przegraliśmy 1:4 (sezon 2000/01 - przyp. red). Ostatnie derby także były niezłe i wygraliśmy 1:0. Ważne zwycięstwo odnieśliśmy za trenera Kociana w Zabrzu, choć przegrywaliśmy 0:1, a ostatecznie skończyło się 2:1.
(...)
Skoro ma pan tak olbrzymie derbowe doświadczenie, to czy szczególnie musi pan temperować "rozpalone" głowy młodych piłkarzy, których jest kilku w Ruchu?
- Na razie jest spokojnie, bo cała otoczka dopiero nabiera kształtów i rozpędu. Wiem, że można się przemotywować, bo kibice pojawią się na treningu, a w mediach mówi się o nich non stop. Każdy wewnętrznie musi być skoncentrowany, aby zagrać dobry mecz. Można reagować, gdy np. dzień przed spotkaniem będę widział, że ktoś nie jest sobą. Nie sądzę jednak, że to będzie konieczne, ale rozmowa zawsze pomaga. 24 tysiące widzów Górnika także zrobi swoje, jeśli chodzi o mobilizację i koncentrację.
źródło: KatowickiSport.pl