Obrońca Michał Koj trafił na Cichą ponad cztery miesiące temu i zrobił w tym czasie spory krok w swojej karierze. Wychowanek Slavii Ruda Śląska rozegrał w barwach Ruchu 9 meczów w Ekstraklasie, a na zakończenie rundy jesiennej strzelił swojego debiutanckiego gola.
- Moja radość rzeczywiście była ogromna. Po rzucie rożnym zostałem odepchnięty w polu karnym, piłka poleciała na drugą stronę do Marka Zieńczuka, a "Zieniu" - nie wiem, czy patrzył czy też nie - posłał idealną wrzutkę na długi słupek. Pozostało mi jedynie dostawić głowę - mówi "Koju", który udzielił wywiadu dziennikowi "Sport". Oto jego fragmenty.
Wyjazd do słynnego Panathinaikosu zawiódł pana oczekiwania? Był porażką?
- Właśnie, że nie. Wyjechałem w wieku 16 lat i początki w Grecji istotnie były bardzo trudne. Jednak ten wyjazd dał mi bardzo dużo. Poznałem inne treningi, zobaczyłem, czym się to wszystko je. Przekonałem się, że za granicą nie jest wcale tak kolorowo, jak wygląda to z perspektywy naszego kraju. Tam nikt niczego nie podsuwa nikomu pod nos. Jest się samemu na obczyźnie, jest ciężko i trzeba liczyć tylko na siebie.
To chyba wzmacnia charakter?
- Na pewno, ale były też i pozytywy. Przede wszystkim nauczyłem się bardzo dobrze języka greckiego i podszlifowałem swój angielski. Widziałem też z bliska Barcelonę, z którą "Zielone koniczynki" mierzyły się w Lidze Mistrzów, bo wtedy Panathinaikos i Olympakos były jednymi z lepszych drużyn w Europie. Fajne przeżycie.
(...)
Jak poszło z przestawieniem się na treningi chorzowskiej "szkoły" szkoleniowej?
- Na początku było ciężko, zwłaszcza z powodu słynnej chorzowskiej "wiaty", czyli treningów siłowych w hangarze klubowym. Ale skoro te zajęcia dają tak dobre efekty, treningi pod okiem trenera przygotowania fizycznego Leszka Dyji również, to nie ma absolutnie żadnych powodów do narzekań. Tylko się cieszyć, tym bardziej że motorycznie jesteśmy znakomicie przygotowani do sezonu.
Całą rozmowę można przeczytać
tutaj.