To były czasy, gdzie kibice tylko na stadionie mogli czuć się wolni. Mimo codziennych trudności i ciągłych nauk, które napływały ze Związku Radzieckiego, stadion to było miejsce, gdzie można było dać upust swoim emocjom. I tych nie brakowało. Dokładnie 58 lat temu, 20 października 1957 w eliminacjach do Mistrzostw Świata jedenastu śmiałków stanęło na pożarcie wielkiego lwa, który i tak zżerał nasz kraj od środka.
Jedenastkę Polski reprezentowali: Edward Szymkowiak (Polonia Bytom) - Stefan Florenski (Górnik Zabrze), Roman Korynt (Lechia Gdańsk), Jerzy Woźniak (Legia Warszawa), Ginter Gawlik (Górnik Zabrze), Edmund Zientara (Legia Warszawa), Edward Jankowski (Górnik Zabrze), Lucjan Brychczy (Legia Warszawa), Henryk Kempny (Legia Warszawa),
Gerard Cieślik (Ruch Chorzów), Roman Lentner (Górnik Zabrze). 8 piłkarzy urodzonych na Śląsku, choć Kempny i Brychczy reprezentowali barwy warszawskiego zespołu. Im wszystkim w ten dzień jednak odpowiadało śląskie powietrze, mimo że pogoda nie sprzyjała. 100 tysięcy kibiców przybyło na Stadion Śląski żeby zobaczyć swoich ulubieńców.
W niedzielę od wczesnych godzin porannych na ulicach, chodnikach płynęła rzeka kibiców. Ze wszystkich stron ciągnęły ogromne tłumy. Kibice z całego kraju przyjechali dopingować reprezentację Polski. O godzinie 11:00 stadion był wypełniony po brzegi. Ceremonię powitalną rozpoczął Augustyn Kozioł ze swoją 90-osobową orkiestrą górniczą. Później jeszcze pojawili się kolarze i w końcu piłkarze obu drużyn.
Polacy nie zawiedli, pokonali drużynę radziecką 2:1. Obie bramki strzelił Gerard Cieślik. "Trybuna Robotnicza" napisała:
Sto tysięcy widzów, przybyłych wczoraj mimo niepogody na Stadion śląski odśpiewało "Sto lat" na cześć piłkarzy polskich, którzy po porywającej grze i walce pokonali w rewanżowym eliminacyjnym meczu do mistrzostw świata reprezentację Związku Radzieckiego - 2:1 (1 :0). Zwycięstwo Polski nad ZSRR jest jedną z największych sensacji piłkarskich świata. Dodajmy zaraz, że jest to zwycięstwo zasłużone: w niedzielę, 20 października 1957 r., drużyna polska była w ogólnym przekroju zespołem lepszym od radzieckiego (...). Był to mecz, o którym mówić się będzie przez wiele, wiele dni. To rzeczywiście był mecz, który utkwił w pamięci i to na lata. Od bramkarza, przez obronę, pomoc i atak - reprezentacja Polski nie miała słabego punktu.
Edward Szymkowiak i Gerard Cieślik.
"Przegląd Sportowy" opisywał zdobyte dla Polski bramki:
Po kilku podaniach z głębi pola, piłkę przejął Lentner, w tym samym momencie na pozycję wyszedł Cieślik, nasz młody lewoskrzydłowy półgórnie przerzuca piłkę do Gerarda i... stało się (...) strzelił płasko pozornie wprost w Jaszyna, ale ten jakby urzeczony interweniował o ułamek sekundy za późno i piłka ugrzęzła w samym rogu siatki... O drugiej zaś:
W 50 minucie Brychczy idzie na przebój. Przechodzi z piłką niemal połowę boiska, lawiruje między obrońcami, ucieka na prawe skrzydło i wprost idealnie dośrodkowuje. Mierzona centra szybuje ponad głowami radzieckich obrońców. Niespokojnym wzrokiem obserwują oni lot piłki. Los jest jednak nieubłagany. Do centry wyskakuje Cieślik i po raz drugi zmusza Jaszyna do wyciągnięcia piłki z siatki.
"Trybuna Robotnicza" podsumowała grę strzelca dwóch bramek:
Tym, który strzelił Jaszynowi obydwie bramki - był kapitan naszej drużyny, Gerard Cieślik, obchodzący jubileusz czterdziestego występu w koszulce z Białym Orłem. Ktoś nazwał go "weteranem". Nieprawda! Oby tacy "weterani" jak najdłużej grali na naszych boiskach. I nie pragnę bynajmniej kreować Cieślika na ojca zwycięstwa, ale koniec końców to on strzelił bramki, obie niezwykłe, pewnie i przytomnie, nie na siłę, lecz, precyzyjnie, mądrze, chytrze. Cieślik grał także bardzo dobrze w polu, ładnie wystawiał kolegów. Zawsze był na miejscu, cofał się w razie potrzeby pod własną bramkę. Kapitan drużyny - był także jej wodzem w grze, nie tylko przy ceremonii powitalnej.
Każdy z tych piłkarzy, którzy zagrali w tym meczu, zostawił swoje serce na boisku i zapisał się w historii. To zwycięstwo, to sukces każdego z nich z osobna, ale i całej drużyny. Największa radość została wlana w serca kibiców, szczególnie tych których kolor serca był biało-czerwony. Tak ogromnej fali szczęścia ten stadion jeszcze nie widział. Na ówczesne czasy, to nie było zwykłe zwycięstwo. To był ogromny tryumf.
Grzej
Bibliografia:
Niebiescy.pl,
Trybuna Robotnicza: numery z roku 1957,
Przegląd Sportowy: numery z roku 1957,
Gorzelany Franciszek, Konieczny Andrzej, Krawczyk Karol: "Piłka jest okrągła - 50 lat piłkarstwa w województwie katowickim"