Są zawody, które można wykonywać dopiero po wielu latach studiów, praktyk i szkoleń. Są i takie, w przypadku których najlepsze CV może okazać się niewystarczające, jeśli nie jest się do nich stworzonym. Do tej drugiej grupy z pewnością zalicza się zawód kierownika drużyny.
- Większość ludzi myśli, że jesteśmy tylko od chodzenia do sędziów z kartkami z rozpiską zmian. Powiem szczerze, że sam tak postrzegałem pracę kierownika, kiedy byłem jeszcze piłkarzem - śmieje się kierownik drużyny Ruchu Chorzów Andrzej Urbańczyk.
Kierownicy nie kryją, że do największych wyzwań w ich pracy należy zaliczyć zagraniczne zgrupowania i mecze w europejskich pucharach. W przypadku tych pierwszych kluby czasem decydują się na zlecenie ich organizacji zewnętrznym firmom. Nikt jednak nie zastąpi kierownika drużyny przy okazji przygotowań do meczów, których organizatorem jest UEFA.
- W Ekstraklasie znamy się wszyscy bardzo dobrze, spotkania organizacyjne przed meczem są krótkie i nie ma ich zbyt wiele. Inaczej jest w europejskich pucharach. Pierwsze z kilku spotkań kierowników z delegatem odbywa się już dzień wcześniej i ma na celu po prostu poznanie się. Na kolejnych omawiamy wszystko krok po kroku: kiedy jest rozgrzewka, kiedy się witamy, kiedy wychodzimy na murawę i tak dalej - mówi Andrzej Urbańczyk, który w tym sezonie zaliczył z Ruchem Chorzów kilka spotkań w eliminacjach do Ligi Europy.
Kierownik czuwa nad drużyną, aby niczego jej nie zabrakło. Najważniejsi są oczywiście zawodnicy, którzy ułatwiają albo... urozmaicają pracę. - Czasem czuję się jak niańka, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Siedzimy przykładowo na zgrupowaniu przy kolacji, a ja ogłaszam, o której i gdzie spotykamy się po posiłku. Po wyjściu ze stołówki już podchodzi do mnie jeden zawodnik z pytaniem, o której i gdzie się spotykamy - śmieje się kierownik chorzowskiej drużyny. - Pamiętam też jeden z pierwszych meczów Maćka Jankowskiego w naszym zespole. Graliśmy w Zabrzu, a on wchodził z ławki. Już ma na sobie koszulkę, ściąga spodnie dresowe i nagle okazuje się, że... nie ma spodenek. Musiałem po nie biec do szatni - wspomina byłego już zawodnika Ruchu Andrzej Urbańczyk.
Cały artykuł można przeczytać w serwisie
Ekstraklasa.TV