- Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie chciałbym poprawić wyniku Arkadiusza Piecha (w jednym sezonie strzelił dla Ruchu dwanaście bramek - przyp. red.). Tyle że o tym nie ma co mówić, tylko trzeba to zrobić. Piłka nożna to jednak sport drużynowy. Cieszę się z kolejnych bramek, ale taką samą frajdę dają mi trafienia kolegów. Ważne, żeby na koniec zejść z boiska z podniesioną głową - mówi Grzegorz Kuświk, który w obecnych rozgrywkach strzelił już dla Ruchu dziesięć goli.
Urodzony w Ostrowie Wielkopolskim napastnik bardzo długo czekał na swoją prawdziwą szansę. Otrzymał ją dopiero od trenera Jana Kociana, choć już wcześniej byli szkoleniowcy, którym wiele zawdzięczał. - Zaliczam do tego grona Janusza Kudybę, bo w Gawinie Królewska Wola "ciągnął mnie za uszy". Zawsze będę o tym pamiętać. Potem wszystko się rozmyło w Bełchatowie, choć trener Maciej Bartoszek stawiał na mnie. Za jego właśnie czasów grałem więcej. Acz różnie to wtedy wyglądało, miałem lepsze i gorsze momenty. No i Ruch. Od trenera Kociana dostałem prawdziwą szansę i chcę ją wykorzystać. Mam duży kredyt do spłacenia - opowiada.
Kuświk nie miał łatwego życia. Gdy był jeszcze dzieckiem, stracił ojca. - Było bardzo ciężko. Miałem wtedy niespełna jedenaście lat. Taty już nie było, mama pracowała, a ja i mój brat siedzieliśmy w domu. Ciężko samotnej kobiecie wychowywać dwóch dorastających synów. Tym bardziej dziękuję jej za to, co dla nas zrobiła. Miejsce, w którym jestem obecnie, jest też jej zasługą, bo to ona wyprowadziła mnie na prostą. Dotyczy to również brata. Nie jest wprawdzie piłkarzem, ale życie ma poukładane - zdradza Grzegorz.
25-latek ma nietypowe hobby jak na piłkarza. Jego główną odskocznią są gołębie. - Z synem dzielę zamiłowanie i do gołębi, i do piłki. Lubimy spędzać wolne chwile na wsi. Dla mnie to najlepszy relaks - zapewnia. - Mam teraz ponad sto gołębi. Lubię je obserwować, zajmować się nimi, karmić je - dodaje.
Grzegorz Kuświk najbliższą okazję do poprawienia dorobku strzeleckiego będzie miał w niedzielę, w starciu z Piastem Gliwice. - Nie idzie im teraz, ale mam dla nich szacunek. Przecież rok temu o tej porze bili się o medale. Dalej mają potencjał, ale nie potrafią go wyzwolić. To się jednak może stać w każdej chwili. Choćby w niedzielę na Cichej. Więc musimy uważać - podkreśla.
źródło: Niebiescy.pl / Sport / Slask.Sport.pl