Były piłkarz oraz kapitan chorzowskiego Ruchu, Mariusz Śrutwa udzielił obszernego wywiadu portalowi Footbar.pl. Rozmowa została podzielona na dwie części, a pierwsza z nich właśnie pojawiła się w internecie.
Zapraszamy do przeczytania fragmentów rozmowy z "Super MaRio", który opowiedział sporo ciekawych historii z przeszłości, a także skomentował aktualną sytuację klubu z ulicy Cichej 6.
Wspomnienia odżyły?
Mariusz Śrutwa: - Cały czas odżywają. Zarówno wtedy, kiedy wychodzę na boisko grać w oldboyach, jak i podczas pobytu na stadionie. Gdy tak sobie siedzę czasami przed telewizorem i oglądam fajny mecz, bardzo chętnie ubrałbym buty i pokopał z chłopakami. Często tęsknię za emocjami, radością... Chciałoby się strzelić bramkę, wygrać jakiś mecz, zrobić porządny wślizg. Brakuje atmosfery szatni i tego wszystkiego, co z nią związane.
Trochę pan z tym Ruchem przeżył. Tak źle, jak było za śp. trenera Jerzego Wyrobka już nie było i chyba nie będzie.
- Teraz też pewnie nie jest dobrze... Tyle że nie ma takich skrajności. Wszyscy wiedzą, że są zaległości, wyniki finansowe są - łagodnie rzecz ujmując - bardzo średnie, ale przecież w klubie jest prąd i ciepła woda.
Z trenerem Wyrobkiem o przyszłości swojej i klubu debatowaliście bez prądu, bez ogrzewania. Przy świeczkach.
- Pamiętam, w pokoju trenerów siedzieliśmy przy takiej dużej, grubej świecy, ubrani w zimowe kurtki. Nie zapomnę, jak trener Wyrobek przekonywał wszystkich, że tu jeszcze będzie wielki klub. Mało kto mu wtedy wierzył, dlatego przez dwa lata tułaliśmy się w ogonie drugoligowej tabeli. Do tego doszły sprawy, które swój finał miały we Wrocławiu. My, piłkarze, wierzyliśmy. Spotykaliśmy się we własnym gronie i wymyślaliśmy plan odbudowy.
Często pojawiali się Krzysztof Bizacki, Dariusz Fornalak.
- Do tego jeszcze Piotrek Mosór. Dzięki pomocy firmy Delta Trans, z którą Piotrka wiązały układy rodzinne można było troszkę bardziej optymistycznie na ten projekt spoglądać. Zresztą było wtedy dwóch, trzech ludzi z najbogatszej półki finansowej. Szkoda, że nie wypaliło. Wtedy się nie udało, ale może jeszcze nadejdą takie czasy, że ci ludzie będą mogli pomagać Ruchowi. Inna sprawa, że Ruch musi mieć dla nich jakąś ofertę.
(...)
Wróćmy może do Jerzego Wyrobka. Mam wrażenie, że to był dobry człowiek na złe czasy.
- Aż za dobry. Ten człowiek nikomu nie wyrządził krzywdy. Jego problemem było to, co na dobrą sprawą problemem nie jest. Ludzie, którzy nie dorośli do współpracy z takim człowiekiem, zaczynali wykorzystywać jego dobroć. To, co na początku przynosiło korzyści, później doprowadzało, że jeden, czy drugi cwaniak wykorzystywał to przeciwko drużynie.
Typowe.
- Nie wszyscy podchodzili do pracy profesjonalnie. Wykorzystywali jego dobroć. To był straszny widok, bo robili krzywdę sobie, drużynie, ale przede wszystkim trenerowi, który był fantastycznym człowiekiem.
Co byłoby, gdyby nie pomocna dłoń Mariusza Klimka?
- Ruchu po prostu by nie było. We dwójkę, wspólnie z trenerem Wyrobkiem sprowadzaliśmy Reportera do Ruchu. Osoby, które z ramienia zarządu miały pozyskiwać sponsorów, podeszły do tej sprawy lekką rękę. Wyobraża pan sobie sytuację, że trener i piłkarz negocjują z potencjalnym sponsorem?
» Całą pierwszą część wywiadu można przeczytać tutaj.
źródło: Niebiescy.pl / Footbar.pl