* Przypisy daje się zazwyczaj na końcu felietonu, ale znając specyfikę bycia kibicem (sam nim jestem), umieszczam go wyjątkowo przed tekstem głównym, by oszczędzić czytelnikom niepotrzebnych przypływów negatywnych emocji. Otóż, lubię Atletico Madryt i szanuję wzajemną sympatię kibiców Ruchu z "Los Rojiblancos", ale od 1995 roku jestem kibicem Barcelony, czyli zanim jeszcze kibice "Niebieskich" przybili sobie piątkę z ekipą z Madrytu.
No to do rzeczy. Jak każdy kibic i pasjonat futbolu mam kilka swoich marzeń związanych z piłką nożną. Pierwsze miejsce na liście życzeń zajmuje oczywiście piętnasta gwizdka w koronie naszego Ruchu (jak wspominał Pan Bogdan Kalus na imprezie "Majstry z Wielkich Hajduk, w ostatnim meczu sezonu 2011/12 przez 30 minut było mi dane poczuć TEN SMAK, o którym wcześniej tylko słyszałem z ust Dziadka i Taty). Jednak krakowsko-wrocławscy kucharze mimochodem dodali łyżkę dziegciu do Niebieskiej beczki miodu. Patrząc jednak z drugiej strony, co byłoby w razie odwrotnej sytuacji, gdyby w rolę kucharzy wcieliły się ekipy z Chorzowa i Łodzi. Wiadomo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia...
Kolejne moje marzenia to między innymi:
- zobaczyć na żywo finał Mistrzostw Świata w piłce nożnej,
- sącząc angielskie piwo w pubie w Liverpoolu zobaczyć konfrontacje The Reds z Man U,
- na Camp Nou cieszyć się ze zwycięstwa Barcy nad Królewskimi.
No i udało się! 26 października 2013 roku zrealizowałem jedno z moich marzeń kibicowskich. Na żywo zobaczyłem, jak Barcelona po golach Neymara i Alexisa pokonała Real Madryt. I tu zaczyna się moja opowieść...
Przyleciałem do Barcelony w nocy z piątku na sobotę, czyli kilkanaście godzin przed meczem. Świadomość tego, że za kilka dłuższych chwil zobaczę na żywo Gran Derbi nie dała mi spać, dlatego w stronę stadionu wybrałem się już siedem godzin przed meczem (obowiązkowo zakładając na siebie szalik Niebieskich. A co! :). Dodatkowo adrenaliny dodawał fakt, że bilet na mecz niby już zakupiłem, na jednym z portali internetowych, ale... jeszcze go nie miałem, bo okazało się, że muszę go dopiero odebrać w jakimś hotelu. Dziwne! No ale cóż...
Z mapką Barcelony w ręce ruszyłem na poszukiwania. Pięciokilometrowy spacer w kierunku miejsca przeznaczenia poświęciłem na wypatrywanie oznak WIELKIEGO PIŁKARSKIEGO ŚWIĘTA i tu... pierwsze zaskoczenie. Po drodze minąłem kilkudziesięciu Messich, kilkunastu Neymarów, kilka razy mijał mnie Iniesta, Alexis, Fabregas, ale... gdzie to ŚWIĘTO?!
Fakt, kibice chodzili od rana odziani w barwy klubowe, ale za kilka chwil Barca będzie grać z Realem. HALO! GDZIE MASOWE DARCIE PASZCZY?! GDZIE BARY?! GDZIE "WOJNA"?! Tak więc w ciszy i spokoju odnalazłem ów magiczny hotel, w którym rzeczywiście czekał na mnie upragniony bilet. Ufff...
Mając w ręce przepustkę do piłkarskiego raju dziarsko ruszyłem w stronę Camp Nou. Oczywiście z nastawieniem: "Teraz to będzie się działo przed stadionem! Ogień!".
No i tak mijając kolejne straganiki z pamiątkami Barcy, w klimacie bardziej przypominającym dzień handlowy na załęskim szaberplacu niż ognistą atmosferę przed Gran Derbi, dotarłem do FCBotiga - oficjalnego sklepu FC Barcelona.
Przyznaję, że mnie również pochłonął czar tego miejsca i ilość pamiątek związanych z klubem. Jako że fundusze, którymi dysponowałem dalekie są od zarobków Messiego czy CR7, a ceny w FCBotiga są SPECYFICZNE, to skończyło się tylko na ponad godzinnym zwiedzaniu sklepu (dodam, że niektóre pamiątki były dość osobliwe, np. gwiazdy Blaugrany z opuszczonymi portkami, załatwiające swoje potrzeby). Swoją drogą, trzymam kciuki, że na nowym stadionie Ruchu taki właśnie oficjalny klubowy sklep powstanie. Duży, z urozmaiconym asortymentem (no może poza figurkami pierwszej drużyny z gaciami opuszczonymi do kolan;).
Wyszedłem z FCBotiga. Dwie godziny do meczu. Wokół stadionu coraz większy tłum. Liczba Messich, Neymarów i Fabregasów oscyluje już wokół kilku tysięcy. Coraz więcej ludzi w okolicznych barach i... nadal cicho. "Co jest?!" - pytam sam siebie, bo mam w pamięci m.in pamiętne Wielkie Derby na Stadionie Śląskim. Pojawiłem się wtedy pod stadionem wraz z Ojcem kilka godzin przed meczem i okrzyki wzajemnej "sympatii" kibiców Ruchu i Górnika były wyraźnie słyszalne. Mniej lub bardziej cenzuralne przyśpiewki niosły się po WPKiW na długo przed rozpoczęciem spotkania. To właśnie dawało ten smaczek! A tu za półtorej godziny Gran Derbi, a kibice (w tym momencie przed stadionem było ich już naprawdę mnóstwo!) jakby nigdy nic siedzą w barach i zajadają hot-dogi, popijając piwo.
Na godzinę przed meczem udałem się do wejścia nr 37 i czym prędzej wszedłem na stadion.
Nie będę ukrywał, że Camp Nou, hymn śpiewany przez 98600 osób, oprawa (nieważne, że sponsorowana przez klub), bramki Neymara i Alexisa zrobiły na mnie KOLOSALNE WRAŻENIE. Jako wielki fan Messiego żałowałem trochę, że to nie on pokonał bramkarza Królewskich, ale co tam... co się odwlecze to nie uciecze. Gran Derbi? Niezapomniane przeżycie! Jedno z moich marzeń kibicowskich zostało zrealizowane. Było pięknie! Ale...
Wracając do aspektów kibicowskich... Wyszedłem ze stadionu i byłem przekonany, że skoro nie przed meczem to teraz poczuję TĘ ATMOSFERĘ PIŁKARSKIEGO ŚWIĘTA (w końcu Barca wygrała).
A tu psikus! Troszkę śpiewów, trochę piwa i jeden spalony szalik Realu (na sto procent kupiony w miejscowym sklepie, bo o dziwo w Barcelonie prócz akcesoriów Blaugrany można bez problemu kupić szaliki, koszulki, kufle, breloczki Realu. Wyobrażacie sobie coś takiego w Chorzowie?! Witryna sklepu, gdzie między pamiątkami Niebieskich, dumnie wdzięczy się szalik ekipy z Roosevelta? Nie ma mowy!). Wszyscy z piwkiem w ręce rozeszli się do domów. Żadnego świętowania. Zero radości z pokonania odwiecznego rywala. Cóż... Liczyłem, że w którymś z barów będziemy świętować zwycięstwo wraz z miejscowymi, ale skoro rozeszli się do domów to...
... wraz ze Szwagrem również wróciliśmy do naszego lokum i PO NASZYMU uczciliśmy zwycięstwo Barcy.
Barcelona jest piękna. Ma fantastyczną drużynę i piękny stadion, atmosfera w trakcie meczu - ŚWIETNA! Jednak ani przed meczem, ani po meczu nie poczułem TEGO CZEGOŚ, co w Chorzowie towarzyszy KAŻDYM Wielkim Derbom. Tak sobie myślę, że to już za trzy tygodnie i na samą myśl kąciki moich ust delikatnie wędrują w górę.
PS. Poniżej jeszcze kilka zdjęć i filmik z wyjazdu do Barcelony.
KUBA KURZELA
źródło: Niebiescy.pl
Przeczytaj też:
» Kuba Kurzela: Cisza na Cichej
