- Czy czuję się spełniony jako piłkarz? Nie do końca. Może gdyby w tym ostatnim sezonie udało się zdobyć mistrzostwo, to mógłbym tak powiedzieć. Niewiele zabrakło, bo raptem dwóch punktów. Gdybym dla przykładu w meczu z Górnikiem Zabrze uderzył piłkę dokładniej i zdobył gola, to wówczas mogłoby nie być remisu, a rywale w walce o tytuł zostaliby w tyle. Niemniej jednak określałem się zawsze jako zawodnik, a nie piłkarz. Uważałem, że w Polsce jest mało "piłkarzy". Byłem takim solidnym ligowcem - mówi
Wojciech Grzyb w wywiadzie z portalem
Ekstraklasa.net. Poniżej prezentujemy fragmenty.
Brakowało występów w reprezentacji?
Wojciech Grzyb: - To był chyba krok na zbyt wysoki stopień. Chociaż wtedy, gdy byłem w Odrze Wodzisław i trener Ryszard Wieczorek zrobił ze mnie prawego obrońcę, to wydawało się, że było blisko do kadry. W Polsce rezygnowano z systemu 3-5-2 i przechodzono na czwórkę w defensywie. Byłem w kręgu zainteresowań selekcjonera, chociaż dopiero po fakcie usłyszałem takie opinie. Zagrałem za to kiedyś dwa spotkania w reprezentacji halowej, więc miałem już na sobie koszulkę z Orzełkiem.
(...)
Gdyby miał pan wskazać jedno spotkanie, które zapamiętał w swojej karierze, z różnych względów, to jakie by to było?
- Może być tylko jedno. Wielkie Derby Śląska na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Byłem niesamowicie szczęśliwy, że mogłem zagrać w takim spotkaniu. Na trybunach ponad 40 tysięcy widzów. Wygrana 3:2 z Górnikiem Zabrze. To było coś wspaniałego, niesamowite emocje.
(...)
Został pan trenerem Concordii Elbląg. Jak to się stało, że prowadzi pan ten klub?
- W dużym stopniu to był przypadek, bo prawda jest taka, że najpierw odezwała się do mnie Olimpia Elbląg. I to jeszcze w maju. To było jednak tylko zapytanie o chęci i posiadane uprawnienia trenerskie. Niedługo potem ten sam człowiek zadzwonił i sprawa była nieaktualna. Concordii w ogóle nie brałem pod uwagę.
I co dalej?
- Potem spotkałem Szymona Wagę, męża Joanny Wagi, zawodniczki Startu Elbląg, którego znam i wspólnie próbowaliśmy znaleźć klub dla niego. Był w Concordii, ale się nie dogadali. Jednak rozmawiał z nim Jacek Winczewski w sprawie prowadzenia rezerw (Winczewski dołączył do klubu i zaczęły się zmiany, w których zwolniono dotychczasowego trenera Arkadiusza Matza - przyp. red). On odmówił, ale dał p. Winczewskiemu nr telefonu do mnie. Przyjąłem ofertę i umówiliśmy się, że w ramach doświadczenia trenerskiego pomogę mu ogarnąć ten zespół. Stąd teoria, że niby miałem być trenerem już wcześniej. Nie było takiego tematu. Byłem ostatnim, który opowiadał się za zmianą trenera. Nawet namawiałem, żeby dać popracować trenerowi Matzowi dłużej.
(...)
Jakim jest pan trenerem? Czy takim jak Orest Lenczyk, Leszek Ojrzyński, czy może Czesław Michniewicz?
- Wszystkiego po trochu. Jednak moim wzorem jest Diego Simeone, trener Atletico Madryt. Czasami zachowuję się podobnie do niego. Na boisku był walczakiem, a teraz przy ławce dalej pomaga drużynie w niesamowity sposób. I takim trenerem chcę być, który gra razem z zespołem.
(...)
Podczas spotkania ze Zniczem Pruszków miał pan stylowy krawat, dobrany elegancko do ubrania. Ma pan jakąś kolekcję?
- Mam kolekcję krawatów, aczkolwiek rzadko z nich korzystam. Tak jakoś oryginalnie wyszło. Lubię się czasem dobrze ubrać. Uśmiałem się jednak sam przed sobą, że nie wystarczy ubrać krawat, żeby zdobyć trzy punkty. Nie wystarczy wyglądać jak Guardiola, żeby być dobrym trenerem.
źródło: Ekstraklasa.net / Niebiescy.pl