Postanowiliśmy zaprezentować nieco inny niż zwykle zapis konferencji prasowej. W kawiarence klubowej z dziennikarzami spotkali się wczoraj trener Ruchu, Jan Kocian oraz pomocnik "Niebieskich", Łukasz Surma. Rozmawialiśmy między innymi o spotkaniu z Widzewem Łódź, spięciu Malinowskiego z Buchalikiem, roli starszych zawodników, szacunku, linii defensywnej i czekającej nas konfrontacji z Wisłą Kraków. Zapraszamy do czytania.
Jan Kocian: - W meczu z Widzewem moja drużyna pokazała wielką mentalną siłę. Bardzo dobrze, że wygraliśmy to spotkanie, bo ono było z tych o "sześć punktów".
Łukasz Surma: - To było takie przeciąganie liny. Powiedzieliśmy sobie w szatni, że pierwsza bramka może rozstrzygnąć całe spotkanie. Ostatecznie to my tę linę przeciągnęliśmy na swoją stronę. Może to świadczyć o tym, że bardziej chcieliśmy i bardziej dążyliśmy do zwycięstwa. Kluczem wydaje się tu zagranie "na zero" z tyłu, bo sytuacje mamy w każdym meczu. Czasami, szczególnie na wyjeździe tak bywa, że się traci gola, a potem się zaczyna odrabiać, głupieć, traci się następną i jest po meczu. Konsekwencja zadecydowała o tym, że wygraliśmy.
Ruch i Widzew to obecnie dwa zupełnie różne zespoły. W Łodzi dominują obcokrajowcy, a "Niebiescy" to w stu procentach polska drużyna. To dla was zauważalne?
ŁS: Kiedy odchodził od nas Pavel Sultes, to napisaliście, że w drużynie Ruchu są od tego momentu sami polscy zawodnicy. Wtedy to do mnie dotarło. Przyzwyczailiśmy się do tego, że zawsze jest 5-6 piłkarzy z zagranicy. Ja jestem dumny, że gram w takiej drużynie. Po to się szkoli młodzież, żeby wygrała w ekstraklasie, a ja uważam, że taki kierunek jest słuszny. Wiadomo, że nie obędzie się bez jakichś wyróżniających się obcokrajowców, ale trzon zespołu powinni stanowić Polacy.
Pan trener jest zadowolony z gry linii obrony w meczu z Widzewem?
JK: Po meczu w Białymstoku dużo zmieniliśmy w defensywie. Pojawili się Malinowski i Buchalik, był tam też Helik, w którego miejsce wskoczył później Szyndrowski. Ta defensywa dobrze pracowała w Łodzi. Nie mam tutaj na myśli tylko czterech obrońców, ale też Surmę i Babiarza, albo nawet cały zespół. Kiedy dobrze pracuje cała drużyna, to jest to dobre dla czwórki obrońców. Po Jagiellonii zależało nam na dobrej defensywie. Straciliśmy tylko jedną bramkę w dwóch meczach, więc można o takiej mówić.
Kluczowa jest tutaj gra Marcina Malinowskiego na pozycji stopera?
JK: Kiedy przyszedłem do Ruchu, to zostałem postawiony przed sytuacją dokonaną. Kontuzjowany był Szyndrowski, a za niego grał Helik, którego potem przesunęliśmy na prawą obronę. Doszedłem jednak do wniosku, że potrzebujemy szefa w defensywie, takiego bossa, organizatora. Zawodnika, który będzie wiedział, jak rzucić pass do przodu. Stawarczyk i Szyndrowski to podobne typy zawodników, z kolei Malinowski zupełnie inny. Dwójka Stawarczyk - Malinowski dobrze do siebie pasuje.
Podczas meczu z Widzewem doszło do konfrontacji Marcina Malinowskiego z Michałem Buchalikiem. Jak to odebraliście?
JK: Według mnie to było pozytywne. Tam były emocje. Było widać, że Buchalik i "Malina" żyją meczem. Chwała Bogu, że nie dostaliśmy po tym bramki, ale emocje muszą być. Jeden i drugi mieli swoje racje i je sobie dosyć "blisko" przekazali.
ŁS: Dokładnie, bardzo dobrze. Ja też musiałem w pewnym momencie trochę przydusić "Kwiatka", bo tego wymagała sytuacja. Potem mu pogratulowałem, gdyż od tego momentu zaczął bardzo dobrze grać. Musi panować taka zasada, że będziemy na siebie źli wzajemnie, jeśli nie będzie takiego zaangażowania, jakie powinno być. Błędy się będą zdarzać, ale zaangażowanie musi być zawsze. Ja i "Malina" jesteśmy starszymi zawodnikami i powinniśmy na takie rzeczy zwracać uwagę. Nie na błędy, tylko na to, jeśli ktoś w pewnym momencie nie daje od siebie wszystkiego. Potem "Kwiatek" grał świetnie, wywalczył rzut karny i pogratulowałem mu.
JK: Konstruktywna krytyka od starszych piłkarzy, jak i trenera musi być. Surma i "Malina" to moja prawa ręka na boisku. To musi tak być, chcę żeby oni tak robili.
Jeszcze niedawno mówiło się, że gdzieś ta atmosfera szatni się zatraciła, a teraz mówimy o powrocie do korzeni. Wszystko już wróciło do normy?
ŁS: To, co się zmieniło na przestrzeni lat, to nie jest do końca wina młodych zawodników. Często jest tak, że młodzi gracze przychodzą do zespołu i nie wiedzą, gdzie są. Nie mówię o konkretnych przykładach, tylko ogólnie. Grałem w kilku klubach i wiem, że tak jest. Kiedy ja wchodziłem do drużyny Ruchu, to wiedziałem, kto to jest Nawrocki, Mizia czy Jaworski. Wiedziałem to już w momencie przyjścia do klubu. Wiedziałem, że muszę się od nich uczyć i ich szanować. Czasami było mi z tym źle, ale po latach widzę, że to dało efekt. Musimy pokazać młodym zawodnikom, że gra w Ruchu to nie są jakieś imieniny u cioci Jadzi, jak to mówił jeden z trenerów. Do umiejętności, które mają, muszą dodać wielkie serce i wielki charakter. Ten klub z tego zawsze słynął.
Ruch czeka teraz mecz z Wisłą, która jest bardzo silna pod względem mentalnym. To ostatni zespół, który nie przegrał.
JK: Wisła jest najsilniejsza spośród tych drużyn, z którymi do tej pory graliśmy, ale myślę, że mój zespół jest lepszy z meczu na mecz. Trzeba jednak powiedzieć, że to Wisła będzie w sobotę faworytem. Oglądałem mecz krakowian z Lechią, którą pokonali 3:0. Udało im się strzelić trzy bramki, ale dopiero po czerwonej kartce dla rywali. Czeka nas jednak naprawdę ciężki mecz.
Notował: Neo (Niebiescy.pl)