- Ruch Chorzów nie ma napastników. I co gorsze, szybko może ich nie mieć... Pocieszam się tym, że gdy zaczyna się wojna, to ludzie wychodzą z okopów. Może w okopie Ruchu też siedzi jakiś napastnik - mówi Jan Benigier, przed laty znakomity napastnik i trzykrotny mistrz Polski w barwach Ruchu Chorzów.
Trener Jacek Zieliński powtarza, że obecnie jedynym napastnikiem "Niebieskich", który daje siłę uderzeniową jest Pavel Sultes. Czech jednak Benigiera nie przekonuje. - Chodzi mi przede wszystkim o sposób jego gry. Rozumiem, że pewne zachowania narzuca taktyka. Szczególnie na wyjazdach napastnicy mają też zadania w defensywie. W moim odczuciu Sultes jednak za bardzo interesuje się tym, co dzieje się za jego plecami, a nie tym, by oszukać obronę i bramkarza rywala. Gra na jedną nutę. Tymczasem w każdej drużynie w ataku przyda się ktoś niepokorny. Taka rogata dusza. Kibice chętniej przyjdą na mecz dla piłkarza, który stworzy sobie siedem sytuacji do strzelenia goli i wykorzysta tylko jedną, niż dla grzecznego chłopaczka, co to będzie czekał całe spotkania na jedną szansę - opowiada w rozmowie z portalem
Slask.Sport.pl.
- Ruch potrzebuje napastnika, który będzie grał do przodu i wytwarzał nieustanną presję na rywalu. Może się mylę, ale uważam, że w szatni Ruchu dziś takiego zawodnika nie ma. Nie ma również materiału na takiego gracza. Franciszek Smuda, gdy były selekcjonerem reprezentacji, poprosił o pomoc w szkoleniu napastników Tomasza Frankowskiego. "Franek" miał doradzić. Podpowiedzieć, jak się ustawić, jak i kiedy wbiegać w pole karne. Może Ruch też potrzebuje takiego fachowca? Mogę przyjść i pokazać, jak to się robi (śmiech). Tak grał Piech, a wcześniej Mariusz Śrutwa, Krzysztof Warzycha i wielu, wielu innych. Tu prochu nikt nie wymyśli - wskazuje Jan Benigier.
źródło: Slask.Sport.pl / Niebiescy.pl