Marcin Baszczyński po powrocie do Ruchu zaliczył fatalny debiut. Nie dość, że "Niebiescy" przegrali z Lechem 0:4, to "Baszczu" zdobył bramkę samobójczą. Dzisiaj po tamtym koszmarze nie ma już jednak śladu.
- Za bardzo udzieliła mi się entuzjastyczna atmosfera związana z moim powrotem do Chorzowa. Wywiady, kamery, mikrofony. Telefony od przyjaciół, znajomych, kibiców, rodziny... Poddałem się tej szalonej gorączce, więc już na wejściu zapłaciłem słone wpisowe - wspomina Marcin Baszczyński.
- Zbyt ambitnie podszedłem do tego wszystkiego. Podjarałem się, dlatego przypaliłem swój debiut w Ruchu. Sam siebie wtedy zaskoczyłem. Jak można się tak przemotywować w wieku 36 lat? Byłem przekonany, że mi się już coś takiego nie może trafić. Zwykle jako doświadczony zawodnik miałem z tym problemy, czasami wręcz musiałem szukać dodatkowych podniet przed meczami. Tymczasem w Ruchu przesadziłem z motywacją. Na szczęście szybko "skapowałem" o co chodzi. Później było już dużo lepiej - mówi w rozmowie z dziennikiem "Sport".
Zdaniem 35-letniego obrońcy bardzo istotne dla chorzowian będzie spotkanie z Podbeskidziem Bielsko-Biała. - Będzie miało egzystencjalny wymiar. Nasze ewentualne zwycięstwo sprawi, że skreślimy jednego rywala w walce o utrzymanie. Z tego powodu mecz z "Góralami" jest tak szalenie istotny. Oczywiście z Zagłębiem też powalczymy o trzy punkty, bo biorąc pod uwagę spłaszczenie tabeli, to dwie-trzy wygrane mogą wywindować nas mocno w górę ligowej hierarchii - wskazuje "Baszczu".
źródło: Niebiescy.pl / Sport