- Co gorsza, pomieszczenie, w którym przebywam, ma okna na boisko boczne. Codziennie mogłem obserwować treningi, a to nie pomagało w żaden sposób -
Wojciech Grzyb w rozmowie z Niebiescy.pl opowiada o swoich odczuciach związanych z pracą w dziale marketingu Ruchu Chorzów, sukcesie akcji promocyjnych, uzależnieniu od adrenaliny, mailu do redakcji Canal Plus, finansach, dżentelmeńskiej umowie z Górnikiem Wesoła oraz pracy, która będzie dla niego priorytetem i przyniesie mu satysfakcję.
Od ponad pół roku pracujesz w dziale marketingu na Cichej. Jak czujesz się na swoim stanowisku, jakie są twoje wrażenia po kilku miesiącach pracy?
Wojciech Grzyb: - Po części moje przewidywania związane z pracą w klubie się spełniły, moim zadaniem było przede wszystkim "zarażanie" młodzieży Ruchem. Te dwie akcje, które się odbiły największym echem, czyli "Futbolandia" - nasze wizyty z piłkarzami w przedszkolach chorzowskich, oraz "Niebieski W-F" spotkały się z dużym entuzjazmem i nawet teraz w okresie zimowym odbieram telefony i maile z pytaniem, czy to będzie kontynuowane. Myślę, że swój cel osiągnęliśmy, ludzie o tym mówią i to jak najbardziej będzie dalej kontynuowane. Ja jestem za tym, żeby nie siedzieć w biurze, tylko wyjść do ludzi, pojechać do nich i "zarazić" Ruchem. To był jeden z podstawowych celów mojej obecności w marketingu i myślę, że się udało. Choć nie było to jakieś ogromne wyzwanie, to sprawiało mi dużo frajdy.
Kiedy obejmowałeś swoje stanowisko, nie wiedziałeś, czy się spełnisz w takiej pracy. Teraz już pewnie wiesz.
- Gdy ponad pół roku temu kończyłem grać, to miałem tylko jedną myśl: chciałbym zostać w Ruchu. Od kilku lat mówiło się, że Wojtek Grzyb po zakończeniu swojej kariery zostanie na Cichej. Ja sam nie wiedziałem, czy tak będzie, bo uzależniałem wszystko od tego, co będzie z Kingą. Mogliśmy wyjechać do Gdyni, ale ostatecznie zostaliśmy tutaj. Na pytanie pana Smagorowicza, co chcę robić, nie byłem jednak w stanie odpowiedzieć. Czy jestem zdecydowany na działalność marketingową? Czy może chciałbym zostać trenerem grup młodzieżowych? Najlepszym rozwiązaniem dla mnie byłoby pozostanie przy pierwszym zespole, bo byłbym dalej w szatni, przy szatni, a to jest bardzo istotna rzecz. Takiej propozycji jednak nie dostałem, więc jasne było dla mnie, że takiej potrzeby nie ma.
W ostatnich dniach zostałem trenerem Górnika Wesoła i bardzo się z tego cieszę, bo to jest coś, co będę lubił robić. Adrenalina, kontakt z szatnią, kontakt z piłką na co dzień - świetna sprawa. Fajnie, że taka oferta się pojawiła, a do tego w dalszym ciągu będę mógł być w Ruchu. Korzystając z okazji, chciałbym wyjaśnić jedną rzecz. Spotkałem się już z opinią, że chcę trzymać wiele srok za jeden ogon i chodzi tylko o pieniądze. Absolutnie nie. Na Cichej będę się pojawiał rzadziej, kiedy będzie taka potrzeba np. przy okazji wizyty w przedszkolu, w szkole. Natomiast priorytetem będzie praca trenerska, bo już jakiś czas temu, nawiązując do pytania, uświadomiłem sobie, kim chcę być. Chcę być trenerem. Praca marketingowa - OK, ale to był jakiś okres przejściowy. Nie chcę zrywać zupełnie z Ruchem, bo pewne rzeczy zacząłem i chciałbym skończyć, jednak w ogóle nie koliduje mi to z zajęciami na Wesołej. One odbywają się popołudniu, a do południa mogę być na Cichej i robić swoje.
Nie rezygnuję też z komentowania meczów w Canal Plus, ale wysłałem już maila do telewizji, że będę mógł komentować tylko te spotkania, które w żaden sposób nie będą mi utrudniały pracy trenerskiej. Jeżeli ktoś mylnie wyciąga wnioski, to chciałbym uspokoić: nie chodzi o to, że łapię się wszystkiego co się da, tylko realnie patrzę na swoje możliwości i czas, którego też nie mam Bóg wie ile. Okazało się, że komentowanie meczów sprawia mi dużą przyjemność i jeżeli mogę to robić, a zostałem poproszony o współpracę na kolejną rundę, to dlaczego mam z tego rezygnować, skoro to nie będzie wpływało ani na moją pracę w Ruchu, ani tym bardziej na priorytet, którym będzie teraz praca w Górniku Wesoła.
Widać po tobie, nie wiem, czy to dobrze brzmi, że jesteś uzależniony od adrenaliny. W biurze nie znajdujesz tego, do czego się przyzwyczaiłeś przez większość życia.
- Bez żadnej wątpliwości... Co gorsza, pomieszczenie, w którym przebywam, ma okna na boisko boczne. Praktycznie codziennie mogę obserwować trening drużyny, a to nie pomagało w żaden sposób. Mogłem się oczywiście przyglądać wszystkiemu od strony trenerskiej, zapisać sobie ewentualnie jakieś ciekawostki, bądź poobserwować warsztat pracy trenerów. To taki "wirtualny staż", bo taki prawdziwy odbyłem w pierwszym tygodniu przygotowań. Tutaj mogłem oglądać trening zza okna, zresztą dzięki trenerowi Zielińskiemu zajęcia Ruchu zawsze są dla mnie otwarte.
Pytam o to, bo wchodząc do waszego biura można było odnieść wrażenie, że nie jesteś... tak "żywy", jak zwykle. Uważasz, że przeorganizowanie pracy w Ruchu wyjdzie ci na dobre?
- Założenia z trenerem Zielińskim są takie, że będziemy robić nie więcej niż dwie takie wizyty w tygodniu. Myślę, że to jest wystarczająca ilość, bo natężenie treningowe nie pozwala na to, by codziennie ciągnąć gdzieś piłkarza. Ja się w to będę angażował i nie będzie mi to kolidowało z żadnymi obowiązkami. Górnik Wesoła trenuje przez pięć dni w tygodniu plus mecz. Ktoś może powiedzieć, że to tylko trzecia liga, a dla mnie to w tym momencie aż trzecia liga. Trenujemy prawie tak, jak zespoły w pełni profesjonalne.
Mówisz, że teraz priorytetem będzie trenowanie Górnika Wesoła. To jest to, co chciałbyś robić?
- Zdecydowanie, wiem to już po kilku treningach. Będę rzadziej w domu, będę się rzadziej widywał z Amelią i Kingą, ale rodzina okazała mi wsparcie i cieszy się z tego, że będę robił to, co kocham. Satysfakcja jest bardzo ważna. Jeżeli mam siedzieć w biurze przez pięć godzin w dniu, kiedy nigdzie nie jedziemy, to nie wiem, czy to jest to, co powinienem robić. Nie czułbym się wtedy dobrze. Ja jestem stworzony do ruchu od zawsze... Można to sparafrazować: dla Ruchu i do ruchu. Nie jest tajemnicą, że od zawsze u mnie była piłka, siłownia, później hokej, a będąc trenerem też można przecież brać udział w zajęciach. Finansowo, co prawda, będę do tyłu, bo wiedząc, że będę teraz rzadziej na Cichej, sam zaproponowałem zmniejszenie mojego uposażenia z tego tytułu, natomiast Wesoła ma określone problemy finansowe. Przystałem na to, co mi zaproponowali i myślę, że postąpiłem fair. Mamy taką umowę dżentelmeńską, że jeśli po sezonie dalej będziemy chcieli współpracować, a sytuacja finansowa się poprawi, to te warunki będą mogły być renegocjowane. Uważam, że pieniądze nie zawsze są najważniejsze. Można zrobić krok w tył, żeby później zrobić krok w przód.
Mam swoje cele. Powiedziałem już, że Górnik Wesoła to nie jest szczyt moich marzeń. Nie chcę, żeby ktoś mnie źle zrozumiał, bo mam duży szacunek i wdzięczność dla tego klubu, który wybrał akurat mnie, niedoświadczonego trenera. Chcąc się rozwijać, chciałbym w przyszłości trenować wyższe ligi, chodzi mi oczywiście o ekstraklasę, bo nie można być minimalistą. Kto wie, czy po kilkunastu latach nie wrócę do Ruchu? Jako zawodnik wróciłem po trzynastu, to może w roli trenera uda się troszeczkę szybciej. Chciałbym, ale jeśli się nie uda, to oczywiście nic wielkiego się nie stanie. Zależy mi na tym, żeby osiągnąć najwyższe szczeble trenerskiego wtajemniczenia.
Jak się czujesz po drugiej stronie? Jeszcze niedawno miałeś swoje miejsce w szatni, a teraz będziesz do niej wchodził w zupełnie nowej roli.
- Zaraz po objęciu posady trenera Wesołej, dostałem mnóstwo telefonów od dziennikarzy z różnymi pytaniami. Jakim będę trenerem? Jaki mam pomysł na drużynę? Jak będziemy grali? Jakie mam cele? Mnóstwo tego było. Jednak faktycznie miałem od razu świadomość, że trzeba przejść na drugą stronę, spojrzeć na to wszystko z zupełnie innego punktu widzenia. Jeszcze niedawno byłem zawodnikiem, byłem w takiej "opozycji" do trenera, bo szatnia ma jednak swoje tajemnice, zasady. Kiedy trener jest w szatni, to ona ucicha, bo trener wchodzi, ma coś do powiedzenia. A jeżeli trenera nie ma, to ona rządzi się swoimi prawami. Wiem, że tak jest i nie mam zamiaru teraz stawać się zupełnie innym człowiekiem, jakimś tyranem, wprowadzać zasady nie do zaakceptowania.
Piłkarz ma to do siebie, że często lubi narzekać. Sam też tak robiłem, kiedy mi się coś nie podobało. Może nie do przesady, bo ja lubiłem pracować ciężko, jednak czasami mieliśmy swoje widzenie na dany temat. Nawet przy analizie meczów, straconych bramek, popełnionych błędów. Nikt nie lubi być krytykowany. Teraz muszę spojrzeć na to z drugiej strony. Zwrócę komuś uwagę, jeden się z tym zgodzi, a drugi będzie miał inne patrzenie na to, albo się wręcz obrazi. W kadrze jest około dwudziestu zawodników, a grać może jedenastu i to też jest dylemat trenera. Ja się muszę tego wszystkiego nauczyć, bo o ile na tych wszystkich kursach trenerskich nabyłem podstawy prowadzenia drużyny, to zupełnie inną sprawą jest wprowadzenie tego w życie. Widzisz jak drużyna się zachowuje, czy jest bardziej zmęczona, czy akceptuje twoje metody, czy kręcą nosem, czy są zaangażowani... Ale ja się na to wszystko bardzo cieszę. Dla mnie to wielki znak zapytania, jak sobie z tym poradzę. Cieszę się jednak niezmiernie, że będę mógł się z tym wszystkim zmierzyć.
Pora, by piłkarze zaczęli wołać "panie trenerze", zamiast "Grzybek".
- Nie wyobrażam sobie tego inaczej. Też to kiedyś przechodziłem i w szatni musi być per "panie trenerze", nie widzę innej możliwości. Ja z kolei nie będę się sztucznie wywyższał, że byłem wielkim zawodnikiem i teraz będę wielkim panem trenerem, tak nigdy nie było i nie będzie. Z dużą pokorą będę podchodził do uwag ze strony zawodników i obserwatorów, jednak zawsze chciałbym mieć swoje zdanie i decydować o tym, jak ta drużyna ma wyglądać. Sugestie sugestiami, ale to ja odpowiadam za wynik i podejmuję decyzje.
Rozmawiał: Neo (Niebiescy.pl)