- Niektórzy mogli mnie nazwać nawet głupcem, że odszedłem i zrezygnowałem z takich pieniędzy w Polonii - mówi
Marcin Baszczyński, który zrezygnował z około 500 tysięcy złotych, by móc przyjść do Ruchu Chorzów. "Baszczu" wraca do klubu, w którym prawie osiemnaście lat temu rozpoczął swoją piłkarską karierę. - Chciałbym na Cichej taką twierdzę, jak była kiedyś, gdy przeciwnikom trudno było przyjeżdżać do Chorzowa i tu wygrywać. Puchar Polski i cała reszta przyjdą z kolejnymi zwycięstwami - wskazuje 35-letni piłkarz.
Napisaliśmy na naszej stronie "Baszczu" - witamy w domu! Nie pomyliliśmy się?
Marcin Baszczyński: - Myślę, że to określenie jak najbardziej do mnie pasuje. Po kilku latach podróży w końcu wracam do domu, zawsze tak traktowałem Cichą. Tutaj stawiałem pierwsze kroki, tutaj uczyłem się grać w piłkę. W dodatku jestem z Rudy Śląskiej, a Mikołów, Łaziska, gdzie obecnie mieszkam także są niebieskie.
Pomimo gry w innych klubach, dość często pojawiał się pan w Chorzowie. Wiem, że czasami odwiedza pan np. UKS na Kresach.
- Gra tam mój bratanek. Oczywiście, mam tutaj wszędzie wielu znajomych, więc często się wpadało do Chorzowa. Cieszę się, że zawsze miałem tutaj otwarte drzwi, zawsze mogłem przyjechać, pogadać, to były zawsze miłe spotkania. Później jeszcze trafiłem w Grecji na Krzyśka Warzychę, skumplowaliśmy się i często mieliśmy okazję porozmawiać, również o Ruchu.
Wraca pan więc do bardzo dobrze znanego panu środowiska.
- Traktuję to jako dodatkową motywację. Jeżeli rozegra się w życiu kilka fajnych meczów, to trzeba gdzieś jej szukać. Motywację będę chciał znaleźć w tym, żeby zaprezentować się dobrze nie tylko przed wszystkimi kibicami, ale także przed rodziną i znajomymi, która na pewno licznie będzie mnie dopingować na Cichej.
Wróćmy na chwilę do połowy lat dziewięćdziesiątych. W jaki sposób trafił pan do Ruchu?
- Wszystko za sprawą śp. trenera Goslawskiego, którego niedawno pożegnaliśmy. Jako napastnik Pogoni Ruda Śląska strzeliłem Ruchowi dwie bramki w sparingu, a później trener zaprosił mnie do Chorzowa. W komunikacji i dojazdach pomagał mi wtedy mój tata, który pracował tutaj niedaleko, w PGM-ie przy Kresach. Tak się złożyło, że trener już na początku przerobił mnie na defensywnego pomocnika i obrońcę. Dlaczego? Tylko on pewnie wie, ale teraz mógłbym mu tylko podziękować i powiedzieć, że wyszło fajnie.
Jak pan wspomina swoje początki na Cichej?
- Kiedyś dyrektor Mosór i pan Darek Gęsior wprowadzali mnie do drużyny, a teraz robią to kolejny raz, jednak troszeczkę w innej formie. Mam wiele ciekawych wspomnień, to był początek. W Chorzowie kształtowałem się na boisku jako piłkarz Baszczyński i jako człowiek. Taki buntownik i ostry, nieopierzony chłopak miałem już wtedy wiele na sumieniu...
Kiedyś jeden z trenerów powiedział, że jest pan zawzięty.
- Jestem zawzięty i dążę do zaplanowanego celu. Nie przeszkadzają mi jakieś drobne niepowodzenia, raczej motywują. W taki sposób udało mi się przechodzić przez moją karierę i myślę, że tak będzie dalej.
Trudno było opuścić Polonię Warszawa?
- Najtrudniej było odejść z szatni, bo wiadomo w jakich okolicznościach ta drużyna się stworzyła. To było bardzo trudne, ale oczywiście nie ma co ukrywać, że nie byłem jakoś mocno zżyty, bo to było zaledwie półtora roku. Aczkolwiek było sympatycznie z kibicami, z tamtym środowiskiem, sympatyczną kawiarnią "Czarna Koszula". Mam fajne wspomnienia i tak do tego będę wracał. Zależało mi, żeby właśnie w takiej atmosferze odchodzić, w zgodzie, a nie przy jakichś przepychankach. Polonię, jako drużynę zostawiłem w dobrej sytuacji i mogę mieć czyste sumienie.
Rozwiązując kontrakt z Polonią, zrezygnował pan z dużych pieniędzy (mówi się o kwocie ponad pół miliona złotych - przyp. red.).
- Niektórzy mogli mnie nazwać nawet głupcem, że odszedłem i zrezygnowałem z takich pieniędzy w Polonii. Wiadomo jednak jaka była sytuacja, zaczęła mnie ta cała sprawa męczyć. Odkąd tylko przyszedłem do Polonii, coś było nie tak. Najpierw komplikacje z pierwszym właścicielem, jego wyczerpana cierpliwość, później te całe przenosiny do Katowic. Fajnie, że mogę przyjść do Chorzowa i mieć przed sobą cel: Ruch musi wrócić na swoje miejsce w górnej części tabeli. To dla mnie dodatkowa motywacja do fajnej, ciekawej pracy.
Cele... Stawia pan przed sobą jakieś konkretne? Na przykład zdobycie trofeum? W zasięgu jest Puchar Polski.
- A ile jest straty do pudła? (śmiech)
Niedużo (śmiech).
- Tak poważnie - zobaczymy. Cel musi być jeden: zwycięstwo w każdym meczu. Chciałbym na Cichej taką twierdzę, jak była kiedyś, gdy przeciwnikom trudno było przyjeżdżać do Chorzowa i tu wygrywać. Zresztą byłem w innych klubach i każdy powtarzał, że na Cichej gra się źle. Oby tak zostało. Trzeba walczyć o wygraną w każdym meczu, a Puchar Polski i cała reszta przyjdą z kolejnymi zwycięstwami.
Obecny kapitan drużyny, Marcin Malinowski mówi, że ciąży mu noszenie opaski. Pan widzi się w roli kapitana Ruchu?
- Kapitana ustala drużyna i to jest świętość. W Polonii też był pomysł, żebym nosił opaskę, ale należała ona do Łukasza Piątka. Jednak ja, stety lub niestety, jestem typem zawodnika, który nie lubi stać z boku. Obojętnie kto by nie był kapitanem, to i tak będę starał się pomóc, choćby z racji tego, że mam na swoim "garbie" trochę doświadczeń. Jakoś to wychodzi ze mnie, że zawsze staram się coś podpowiedzieć, jeżeli mogę to zrobić w mądry sposób. Tu będzie tak samo. Nieważne kto nosi opaskę, ważne, żeby drużyna jak najszybciej stworzyła kolektyw.
W Chorzowie wszyscy liczą, że poukłada pan defensywę, która jesienią wyglądała fatalnie.
- Nikt mi nie da od razu miejsca w składzie, jednak rywalizacja na pewno wzrośnie. Mam nadzieję, że wzrośnie również poziom sportowy, a to tylko dla dobra drużyny. Czy mi się to uda? Jestem pewny, że damy radę. Grałem już wcześniej z Maćkiem (Sadlokiem - przyp. red.), wiele razy mieliśmy okazję rozmawiać. Podczas mojej gry w Wiśle przewinął się też Piotrek Stawarczyk, także zapoznanie mamy już za sobą. Przepraszam, coś mi tu kurde wibruje... (Baszczyńskiemu zadzwonił telefon - przyp. red.). O, właśnie Sadlok dzwonił! (śmiech)
Wracając do tematu, nawet w rozmowach z rodziną mówiliśmy o tym, że muszę się tego zadania podjąć, bo oczekiwania będą duże. Postaram się nikogo nie zawieść. To jest piłka nożna i wiem, że od zawodników w tym wieku wymaga się, żeby błędów było jak najmniej. Ostatnie pół roku pozwala mi patrzeć z optymizmem, bo graliśmy w Polonii na dużym ryzyku, a udawało się ograniczać błędy do minimum. Mam nadzieję, że w Ruchu będzie podobnie.
Nie tylko kibice Ruchu traktują pana jak swojego, fani Wisły również. To duży sukces dla piłkarza.
- Gdzieś wśród tych wszystkich sukcesów, a medali i trofeów troszeczkę było, mogę się cieszyć, że grałem w trzech polskich klubach i w każdym witano mnie brawami. Mam nadzieję, że tak będzie również na Polonii. Kibice doceniali mnie za grę, doceniali mnie również za przywiązanie, bo zawsze powtarzałem, że stąd pochodzę. W Wiśle także oddałem kawałek swojego serca i zawsze wracam tam szczęśliwy, bo otrzymuję wsparcie z trybun. To naprawdę fajna sprawa, traktuję to jako jeden z moich największych sukcesów.
Jeszcze przed przyjściem do Ruchu wspominał pan, że pewnie część kibiców będzie zadowolona, a część nie. Skąd takie słowa? Pojawiły się jakieś negatywne reakcje ze strony fanów "Niebiescy"?
- Na szczęście jeszcze nie, ale na pewno część nie jest zadowolona z mojego powrotu. To jest moje dodatkowe zadanie. Nie zawieść tej części, która jest zadowolona, a tę drugą przekonać, że to był dobry krok ze strony klubu i mojej.
Kiedy rozpocznie pan treningi z drużyną?
- Podpisałem kontrakt i jestem do dyspozycji trenera. W jutrzejszym sparingu jeszcze nie wystąpię, ale będę miał indywidualny trening, a już w poniedziałek jedziemy do Kamienia.
Notował: Neo (Niebiescy.pl)