Selekcjoner reprezentacji Polski, Waldemar Fornalik stworzył swój alfabet, który opublikowany został w "Przeglądzie Sportowym". Były piłkarz i trener Ruchu Chorzów pamiętał także o "niebieskich" wątkach. Oto niektóre z nich:
Fornalik Tomasz. Bardzo dobrze przygotowany do zawodu trener. Zły początek sezonu w wykonaniu Ruchu nie jest jego winą. Z dnia na dzień musiał przejąć drużynę, trafił też na trudny kalendarz. Viktoria Pilzno dziś ogrywa Atletico Madryt, a gdy Ruch trafił na ten zespół w pucharach, w Polsce śmiano się. Czytałem: co to za zespół, w środku gra jakiś misiowaty. Potem były trzy mecze wyjazdowe. W momencie, gdy drużyna zaczęła wychodzić z kryzysu, miała rozegrać dwa spotkania u siebie. Zabrakło cierpliwości, ktoś nie wytrzymał i Tomek został zwolniony. Trochę mnie boli, że nikt nie pytał mnie o zdanie. Byłem zaskoczony, bo wydawało mi się, że w wielu sprawach mogę coś podpowiedzieć. W końcu świetnie znam ten zespół. I jeszcze jedno - nie myślałem, by brać brata do kadry. Czasem zadzwonię do niego, jak choćby po meczu z Macedonią. Pytałem, jak on to widział. I odwrotnie - gdy on był trenerem Ruchu, też czasem mówiłem mu, jak dane spotkanie wyglądało z mojej perspektywy. Ale nigdy mu nie wskazywałem, kogo ma wystawić. Tego sobie nie wyobrażam. Uważam, że polskiej piłki nie stać, by Tomkowi nie dać szansy. Pamiętajmy, że to kolejny trener, którego kształtował doktor Wielkoszyński.
Ruch. Z jednej strony tradycja. Gdy tam grałem, nie myślałem, że będę trenerem. Historia zatoczyła koło. Najpierw byłem asystentem Oresta Lenczyka i Edwarda Lorensa, a potem samodzielnie prowadziłem zespół. Było trochę jak w "Panu Wołodyjowskim": "Panie Michale, ojczyzna wzywa". Wezwano mnie. Ruch był w tarapatach. Wielu mi mówiło: "Stary, ty chyba jesteś nie w pełni świadomy tego, co robisz. To może być zawodowe harakiri". Nie było. Jak myślę: Ruch, to chciałbym zobaczyć piękny stadion. Gdy ja jeszcze grałem w piłkę, montowano te niebieskie krzesełka i przez 20 lat niewiele się zmieniło.
Tychy. Miejsce, w którym się dobrze żyje. W pobliżu mam dwa lotniska. Przyjazne miasto, mieszkam już w nim 20 lat. Kiedyś z Ruchem byłem w Tychach na zgrupowaniu. Mieszkaliśmy w centrum miasta, ale zabrano nas nad jezioro. To była przepaść, porównując Tychy z rdzennym Śląskiem - czysto, schludnie, zielono. Pomyślałem wtedy - może warto wyprowadzić się z Chorzowa, gdzie mieszkałem obok huty Kościuszko? Na początku żona nie była zafascynowana tą decyzją. Dziś na szczęście jest innego zdania.
Warzycha Krzysztof. "Gucio". Kojarzy mi się z pierwszym moim treningiem. Trafiłem z naboru, z rozgrywek szkolnych. Grały drużyny Chorzowa i Świętochłowic i wtedy stworzono z tego klasy sportowe. Przychodzę, patrzę, a tam "Gucio" jest szefem, choć nie był najstarszy. Patrzy na mnie i pyta: "Skąd żeś jest?". Ja: "Ze Świętochłowic". On: "Ja tyż". I tak się zaprzyjaźniliśmy. Można gdzieś obejrzeć film, w którym wystąpiłem, gdy byłem w siódmej, może ósmej klasie. "Gucio" grał tam Gerarda Cieślika.
Cały alfabet Waldemara Fornalika można przeczytać na stronie
Przeglądu Sportowego.