- Kibice są jedyną grupą, która nie ma w klubie żadnego interesu, a w dodatku płacą za bilety, za wyjazdy i robią to z czystej pasji. Zarząd się zmienia, piłkarze również, a kibice zostają i za to właśnie im należy się największy szacunek - mówi Chorwat
Vilim Posinković, który opowiedział nam między innymi o swoim fanatyzmie i życiu. Zapraszamy!
Jesteś Chorwatem, ale urodziłeś się w Sarajewie. To ciekawe.
Vilim Posinković: - W Bośni żyją trzy nacje: Chorwaci, muzułmanie oraz Serbowie. Moja mama jest Chorwatką, która mieszkała w Bośni, ojciec również jest Chorwatem, pochodzi ze Splitu. Urodziłem się w Sarajewie i pewnie tam spędziłbym dzieciństwo, gdyby nie wojna. W lutym 1992 roku, na miesiąc przed pierwszym bombardowaniem Sarajewa, moi rodzice uciekli z Bośni na chorwacką wyspę Hvar, do miejscowości Stari Grad. Tam dorastałem do czternastego roku życia, a później mieszkałem w Splicie.
Tam pewnie narodziła się twoja miłość do piłki. Kibicowałeś za młodu?
- Od zawsze kibicowałem Hajdukowi. Kiedy dorastasz w Dalmacji, Hajduk jest dla ciebie czymś więcej niż klub, jest jak religia. Tak było też w moim przypadku. Za czasów szkoły średniej byłem na całej masie meczów, jeździłem na wyjazdy do Zagrzebia, Rijeki, Osijeka. Byłem zagorzałym kibicem. Moi rodzice nie przepadali za tym, ale ja nic sobie z tego nie robiłem. Dlatego dobrze rozumiem kibiców, tym bardziej Ruchu, bo wiem, jak to jest być fanatykiem wielkiego klubu.
Pamiętasz, jak zaczęła się twoja przygoda z futbolem?
- Miałem przyjaciela, Marko, był moim sąsiadem. Często gdy przychodziłem po niego, aby się pobawić, jego mama mówiła, że jest na treningu. W końcu sam dzięki niemu zainteresowałem się tymi treningami i tak się zaczęło. Miałem wtedy chyba 6 albo 7 lat.
Możesz grać jako skrzydłowy lub napastnik. Na której pozycji czujesz się mocniejszy?
- Myślę, że jestem typowym skrzydłowym. Od juniora grałem na lewym boku, ale kiedy robiło się miejsce w ataku, byłem wystawiany również na tej pozycji. Dużo grałem na szpicy, ale z reguły była to konieczność. Spisywałem się dobrze, więc trenerzy często mnie tam wystawiali. Nie miałem z tym nigdy żadnego problemu, jednak preferuję lewe skrzydło.
W swojej karierze grałeś już w kilku drużynach w różnych częściach Europy. Który klub wspominasz do tej pory najlepiej?
- Najlepiej było chyba w Kayseri Erciyesspor. Turcy to fanatycy, ludzie tam żyją piłką. Miałem dobry kontrakt, bardzo dobrze się tam rozwijałem i byłem szczęśliwy. Poznałem co to prawdziwa, profesjonalna piłka. Niestety byłem też bardzo młody. Musiałem radzić sobie sam, nie miałem z góry żadnej kontroli i popełniłem kilka błędów. Nie ma co rozpamiętywać.
Teraz grasz w Ruchu. Jak porównałbyś te dwa światy pod kątem ogólnej organizacji klubu?
- Jeśli chodzi o organizację, to myślę, że Ruch jest na podobnym poziomie. Dużo słyszałem o problemach, z jakimi zmagał się klub, ale jeśli o mnie chodzi, to mogę powiedzieć, że teraz wszystko jest w porządku i nie mam nic do zarzucenia. Stadion faktycznie nie dorównuje tym w Turcji, ale stadion to nie wszystko. Przychodząc do Ruchu mam to samo odczucie, które towarzyszyło mi w Kayseri, wiem, że jestem częścią czegoś więcej niż zwykły klub. Kiedy dołączasz do drużyny z tradycjami, z kibicami, czujesz radość i dużą odpowiedzialność.
Jak to się stało, że trafiłeś do Chorzowa?
- Z Grecji do Chorzowa ściągnął mnie Krzysztof Warzycha. Nie znałem go osobiście, ale kiedy mój agent powiedział, że trener jest mną zainteresowany, zapytałem tylko, kiedy mam przysłać papiery (śmiech).
Spędziłeś już trochę czasu na Śląsku, jakie są twoje wrażenia? Miałeś już okazję poznać okolicę?
- Mieszkam w Chorzowie przy ulicy Franciszkańskiej. Ze względu na treningi i mecze nie miałem za bardzo okazji, by bliżej poznać Śląsk, ale oczywiście mam to w planach. Do tej pory zwiedziłem tylko Park Śląski i ogród zoologiczny. Raz byliśmy całą drużyną na kolacji w centrum Katowic. W wolnym czasie spaceruję po mieście, czasem wpadam do Silesii. To na razie wszystko co widziałem, więc ciężko powiedzieć coś więcej. Byłem też ostatnio z dziewczyną w Krakowie, kiedy ostatnio do mnie przyjechała. Na co dzień mieszka i pracuje w Atenach.
Ze względu na język najlepiej rozumiesz się pewnie z Bojanem Markoviciem. Z kim jeszcze masz dobry kontakt?
- Mieszkam razem z Nikołajem Bankowem, więc siłą rzeczy spędzamy razem trochę czasu. Często widujemy się z Bojanem i Santiago Villafane. Niedawno doszedł do nas też Marcin Kowalczyk, z którym dobrze się rozumiemy. Nie da się spędzać czasu ze wszystkimi piłkarzami, nie mogę również z każdym swobodnie porozmawiać po angielsku. Nie mamy jednak problemu z komunikacją, czuję się dobrze w tym towarzystwie.
Piłkarze Ruchu zawsze wspominali wyjątkową atmosferę, jaka panowała w klubie. Ostatnio w drużynie pojawiło się wiele nowych twarzy. Jak obecnie wygląda sytuacja w szatni?
- Atmosfera w szatni jest bardzo dobra, nie ma żadnych niezgodności. Zagraniczni piłkarze zostali bardzo dobrze przyjęci i myślę, że świetnie się rozumiemy jako drużyna, tak na treningu, jak i w czasie meczu. Wiem, że ostatnie wyniki mówią co innego, ale to nie kwestia atmosfery.
Skoro już mówimy o wynikach, jak skomentujesz ostatnie mecze?
- Cóż mogę powiedzieć. Nigdy wcześniej w ten sposób nie straciłem punktów. Najpierw z GKS-em Tychy prowadzimy 2:0 i dostajemy dwie bramki w końcówce. Ostatnim razem też byłem pewny zwycięstwa, po 15 minutach wiedziałem, że bramka jest kwestią czasu. Dominowaliśmy, rywal dostał czerwoną kartkę... Uwierz, że było mi bardzo ciężko, gdy widziałem kibiców opuszczających stadion. Nie mogłem spać po tym meczu.
Gdzie leży problem?
- Myślę, że nie w naszej grze, bo zawsze jesteśmy stroną, która atakuje i szuka goli. Problem jest w głowach. Nie można tracić tylu bramek w ostatnich minutach przez brak koncentracji. To nie jeden czy dwa przypadki, tak było również w meczu z Chojniczanką, a wcześniej z Bytovią. Kibice często obwiniają w takiej sytuacji trenera, ale cóż on może zrobić?
Juan Ramon Rocha po meczu z Górnikiem Łęczna zażartował, że wyśle do PZPN prośbę o skrócenie meczów do 80 minut.
- Czytałem też komentarze, że powinniśmy grać w hokeja na lodzie, bo tam mecz trwa 60 minut. To naprawdę frustrujące, że w każdym meczu gramy ambitnie i stwarzamy sytuacje, a o tym że tracimy punkty, decydują ostatnie minuty. Można grać słabo i szczęśliwie wygrywać, a my gramy naprawdę nieźle i pechowo przegrywamy mecz za meczem. Musimy być dalej pewni swej wartości, bo ten pech nie może przecież trwać wiecznie. Do zdobycia mamy w tym sezonie jeszcze mnóstwo punktów i los w końcu musi się odwrócić.
Pojawiły się głosy, że być może drużyna potrzebuje pomocy psychologa.
- To bardzo delikatny temat, na przykład w Turcji psycholog w drużynie to codzienność i coś zupełnie normalnego. Każda drużyna ma swojego psychologa. Naszym psychologiem była niestety seksowna kobieta, więc piłkarze często po prostu szli do niej porozmawiać o pierdołach zamiast na poważne tematy. Psychologiem zawsze powinien być stary, nieprzyjemny facet (śmiech). A tak na poważnie, to raczej pytanie do sztabu szkoleniowego. Ja uważam, że nie potrzebujemy takiej pomocy. Mam 26 lat i dużo już w piłce widziałem, podobnie jak wielu innych bardziej doświadczonych piłkarzy w naszej drużynie. Gubimy punkty przez głupie błędy, a gdybyśmy byli skoncentrowani do końca, to nie byłoby problemu.
Porozmawiajmy jeszcze o kibicowaniu. Libor Hrdlicka powiedział niedawno: "Nigdy wcześniej nie miałem takich kibiców". A co ty po tych kilku meczach możesz powiedzieć o fanatykach Ruchu?
- Myślę, że mógłbym powiedzieć to samo. Słyszałem o nich wcześniej, ale i tak miło mnie zaskoczyli swoim dopingiem. Wiem coś o byciu kibicem, znam ten ból, kiedy twoja drużyna przegrywa i kiedy jej nie idzie. Wracasz do domu, do swojej rodziny, a w głowie wciąż masz tę złość i czujesz frustrację. Kiedy Hajduk przegrywał, też chodziłem wkur... i nie mogłem się z tym pogodzić. Tym bardziej było mi przykro, gdy widziałem ostatnio reakcję kibiców, znam to z własnego doświadczenia. Mimo to oni mocno nas wspierają i to dla mnie ogromna motywacja.
Jak już wspomniałem, gra dla takich ludzi to również dużo większa odpowiedzialność. Wiesz, ile dla nich znaczy ten klub i jego wyniki. Kiedyś mój trener Josip Kuże powiedział mi jedną ważną rzecz: w każdym klubie najważniejszym organem są kibice. I wytłumaczył dlaczego. Prezes chce zarobić, trenerzy i piłkarze również otrzymują wypłaty. Kibice z kolei są jedyną grupą, która nie ma w klubie żadnego interesu, w dodatku płacą za bilety, za wyjazdy i robią to z czystej pasji. Zarząd się zmienia, piłkarze również, a kibice zostają i za to właśnie im należy się największy szacunek.
Rozmawiał: Stefan (Niebiescy.pl)